Barcelona pozostaje Barceloną. Zatrudniła… fana Realu Madryt

Pod względem sportowym – fenomen. Od ponad dekady na najwyższym poziomie Barcelona wciąż jest przez wielu uznawana za najlepszą drużynę na świecie. Kapitalne wzmocnienia, ofensywny tercet marzeń – czy można chcieć więcej? „Barca” od kilku okienek transferowych jest obiektem niekończących się żartów dotyczących jej polityki, polegającej na wydawaniu kupy pieniędzy na średniaków i oddawaniu zbędnych jej piłkarzy za darmo. Jak się okazuje, na tym nie koniec.

 

Stołki zajmowane przez wiele osób, których przydatność i profesjonalizm można uznać za wątpliwy, to kolejny z problemów „Dumy Katalonii”. Afery wokół byłego prezydenta – Sandro Rosella – czy też niezbyt przyjazna atmosfera wokół Josepa Marii Bartomeu to tylko wierzchołek góry lodowej. Już pożegnanie się z Zubizarretą przed dwoma laty pokazało, że nie każdy znajduje się tam, gdzie jego miejsce. W związku z ciągłą ekspansją europejskiej piłki na inne kontynenty Barcelona postanowiła zatrudnić eksperta. Czy w przemyślany sposób? Można mieć co do tego wątpliwości.

James Costos, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Hiszpanii i Andorze, został nowym doradcą strategicznym „Blaugrany” na amerykańskim kontynencie. Media w Hiszpanii nie potrzebowały dużo czasu, by wyłapać, że po ostatnim finale Ligi Mistrzów Costos wyraźnie okazał swoją sympatię do drużyny „Królewskich”.

Amerykanin ma współpracować z klubem w obszarze trzech projektów: klubowej fundacji, Barca Innovation Hub i w kwestii rozwoju marki Barcelony na rynku północnoamerykańskim. Prezydent Bartomeu wspomniał o identyfikowaniu się Costosa z barwami blaugrana, jednak każdy widzi, jak przesiąknięte jest to dyplomacją. Czego oczy nie widzą, sercu nie żal? Kto wie, być może dla Hiszpana właśnie tak to wygląda.

Patrząc jednak z kibicowskiego punktu widzenia, Costosa można by nazwać kolokwialnie „chorągiewą”. Jak sam przyznał – wspiera wszystkie hiszpańskie zespoły, a teraz jest po prostu zaszczycony z możliwości pomagania Barcelonie. Dawniej wstawiane zdjęcia bronią tego stanowiska, jednak delikatny niesmak pozostaje.

Wśród kibiców „Królewskich” już panuje sarkastyczna euforia, że Real będzie mieć wtyczkę w Barcelonie. Każdy przy zdrowych zmysłach raczej daleki jest od takich teorii, a pana Jamesa chyba trzeba po prostu dołączyć do grona niedzielnych kibiców, którzy nie wiedzą, kto gra, ale i tak się cieszą. Czy taka postawa jest godna tak wielkiej drużyny? Jak to się mówi – business is business. Jeśli Barcelona ma na tym w przyszłości zarobić, pewnie zatrudniłaby nawet kogoś, kto nie wie, kim jest Messi. My chyba jednak wolelibyśmy tradycyjne przywiązanie do barw, ale co poradzić – czasy się zmieniają.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka
+ do 400 zł bonusu!

Komentarze

komentarzy