„I tak będą pomagali Juventusowi”, czyli ciąg dalszy afery wokół Glika. Czy słusznie?

Wtorkowe półfinałowe spotkanie Ligi Mistrzów wywindowało Polaka na nagłówki gazet. Niestety dla kibiców z nadwiślańskiego kraju, nie za sprawą heroicznej postawy i zostania kolejnym polskim zawodnikiem, który wystąpi w finale Ligi Mistrzów. 

Zacznijmy od tego, że Kamil Glik to były zawodnik Torino, z którym bardzo mocno się utożsamia. W końcu powierzenie mu opaski kapitana jako pierwszemu zawodnikowi spoza Włoch nie mogło być przypadkiem w klubie z zarówno tak bogatą, jak i tragiczną historią. Połączenie tego z odwieczną rywalizacją klubu z Juventusem nie mogło spowodować, że Kamil – walczak z krwi i kości – będzie grał z tą drużyną tak, jak z każdą inną. Zresztą, swoje „nakręcenie” dwumeczem z byłym rywalem sam dobitnie wyraził, umieszczając pamiętne zdjęcie.

AS MONACO – Juventus 💪⚽

Posted by Kamil Glik on Freitag, 21. April 2017

Brutalny atak na Giaccheriniego z końca 2012 roku był początkiem miłości fanów Torino do Polaka. Ze sportowego punktu widzenia faul brutalny, głupi, nieprzemyślany, niebezpieczny. Co innego pojawiało się w głowach kibiców: – Gra na 100%! – Nie odstawia nogi! – Musi kochać nasz klub! Zawodnicy również podchwytują takie rzeczy i właśnie w spotkaniach z największym rywalem chcą dać z siebie wszystko. Może nie najbardziej wyrafinowanym, za to idealnym przykładem będzie Sergio Ramos i jego karygodne zachowania w wielu klasykach, w tym również ostatnim.

Wczorajszego wieczoru podobnego występku – niegodnego zawodnika tej klasy, na tym poziomie – dopuścił się Glik. Czy możemy go czymkolwiek usprawiedliwiać? Oczywiście, że nie. Dużo bliżsi jesteśmy przekonania, że nawet Zinedine Zidane i Marco Materazzi, spotykając się kiedyś na jakimś meczu weteranów, prędzej powinni zażegnać dawne spory i podać sobie rękę, niż szukać rewanżu w faulach. Zachowanie Polaka jest tym bardziej bestialskie, że nie miało miejsca w pojedynku o piłkę. Polak, lądując, patrzył w dół, „tupnął” nogą, więc celowo zadał Higuainowi ból i naraził na wykluczenie z finału Ligi Mistrzów, czyli jednego z ważniejszych spotkań w karierze Argentyńczyka.

Kamil Glik na boisku nie jest brutalem polującym na nogi rywali. Świadczą o tym jedynie cztery czerwone kartki w całej karierze. Polak oczywiście nie jest dobrym przykładem obrońcy grającego delikatnie, z gracją, ale skutecznie. Kamil oczywiście robi to również skutecznie, jednak nie odstawiając nogi (przekonał się o tym ostatnio Bakayoko). O tym, że nie ma zapędów jak swego czasu Pepe czy Vinnie Jones, świadczy fakt, że wczorajszy faul był dopiero trzecią głośniejszą sytuacją. Pierwsza to wspomniane przewinienie na Giaccherinim, drugi to „wyleczenie” rywala w meczu reprezentacji. A co nasz rodak miał do powiedzenia przed kamerą Canal+ po wczorajszym zajściu?

– Nie wiem, jak to wyglądało. Czy rozgrzałem stadion? Nie było to moją intencją. Stadion był rozgrzany już przed meczem. Na rozgrzewce słyszałem, że było mocno. Byłem jednak dobrze przygotowany mentalnie do tego meczu.

– Na czerwoną kartkę może zasłużyłem, ale zawodnicy Juventusu nie dostali już tylu czerwonych kartek… Na przykład w ostatnich derbach Turynu zawodnik Torino został niesłusznie ukarany czerwoną kartką, a trener zdyskwalifikowany na dwa mecze. Niestety zawsze tak było, jest i będzie, że sędziowie pomagali i będą pomagali Juventusowi. Nie boję się użyć tych słów.

Jak widać, Kamil Glik nie zapomina o swoim byłym zespole i wciąż śledzi jego losy. Wspomniana sytuacja to oczywiście ukaranie drugą żółtą kartką Acquaha w ostatnich, sobotnich derbach Turynu. Sytuacja miała miejsce sześć minut po tym, jak Torino wyszło na prowadzenie. Mecz ostatecznie golem w 90. minucie uratował gospodarzom Higuain. Dużo mówi się o stronniczości ligi włoskiej, a żarty takie jak: – Uważaj na stopień! Jak się wywrócisz będzie karny dla Juventusu – są tam na porządku dziennym.

Wracając do meritum: wokół Polaka rozpętała się afera, zagraniczne media są w szoku, pojawiły się nawet słowa typu „morderca”, „tchórzliwy atak”, „brutalne nadepnięcie”. Pytanie tylko… po co? Mecz był napięty, gracze Juventusu z Mandżukiciem na czele co jakiś czas prowokowali, Glik nie wytrzymał, za co powinien zostać zawieszony na około 2-3 spotkania kolejnej edycji Champions League. I tyle. Za boiskowe chamstwo trzeba płacić, jednak nie ma co z tego robić problemu na taką skalę, jaka powstała obecnie. Z dystansem do całej sytuacji podchodzi nawet Allegri:

– Glikowi należą się podziękowania, bo mój zespół już przysypiał, a jego zachowanie nas obudziło. Graliśmy zbyt spokojnie, a przecież mecz się jeszcze nie zakończył. Teraz musimy pozbierać siły na kolejne spotkanie.

Nam pozostaje jedynie mieć nadzieję, że dla Kamila będzie to swego rodzaju nauczka, a w przyszłości wcześniej pomyśli, że media nie zapominają. Na razie jednak, profilaktycznie, liczymy na dość długą przerwę w spotkaniach Monaco–Juventus oraz na wszelki wypadek jak najmniej drużyn w strojach w czarno-białe pasy, które działają na Polaka wyjątkowo pobudzająco. Aferę uznajemy za zbędną i zakończoną, czekając jedynie, czy Glik zostanie ukarany. Najlepsze podsumowanie? Jak zwykle niezawodny Andrzej Twarowski:

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!

Komentarze

komentarzy