Burzyński: Jak co roku, polski futbol śmierdzi wstydem i żenadą

Lipiec w futbolu to przede wszystkim spekulacje transferowe. My mamy jednak ten „przywilej”, że od piątku do poniedziałku możemy podziwiać nasze rodzime rozgrywki. Właśnie ten wakacyjny okres skłania mnie zawsze do jednego wniosku. Rozgrywki ligowe w Polsce to jedyne takie, podczas których można stwierdzić oczywisty fakt na samym początku – nasz naród pała niesamowitą miłością do piłki nożnej, bo inaczej nikt by tego nie oglądał.

Wakacje przechodzą ewolucję przez całe życie, nigdy nie są takie same. Co parę lat zmieniają swój sens. Gdy byliśmy niemowlakami, to praktycznie cały czas spaliśmy, żarliśmy i sraliśmy pod siebie. Za dużo wspomnień z tej fazy życia na szczęście nie pozostaje. W wieku przedszkolnym i szkolnym większość wakacyjnego czasu spędzaliśmy na wspólnych zabawach z rodzicami i kolegami na podwórku. Nastolatek to już zupełnie inna para kaloszy, a gdzie tam rodzice… „Nigdzie z wami nie jadę, bo przypał!” – wakacje wtedy polegały głównie na trwonieniu czasu z kumplami, a poza tym: pierwszy alkohol, papierosy, imprezy. Później, gdy nadeszły już samodzielne wyjazdy, to pojawiały się i pierwsze wakacyjne miłości. Chyba to były te najlepsze wakacje ze wszystkich, co? Następny etap to już dłuższe planowane wakacje z dziewczyną albo ze znajomymi. Od jakiegoś okresu niektórzy zaczęli też pewnie pracować i zarabiać pierwsze pieniądze. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego Ci o tym teraz przypominam? Pozwól jednak nim rozwieję Twoje wątpliwości, że poproszę o jeszcze jedną rzecz. Przypomnij sobie, od którego etapu wyżej wymienionych wakacji zacząłeś interesować się piłką nożną? Rozumiesz już? Niezależnie od kiedy, to zawsze jest tak samo, czyli do dupy.

Moje zainteresowanie futbolem przyszło około 7-8 roku życia, chociaż pierwszy kontakt z futbolem to mundial we Francji w 1998 roku. Jednak gdy zacząłem naprawdę kumać, o co w tym wszystkim chodzi, to było właśnie około tych lat. Nigdy też nie zapomnę, że dwie starsze ciotki zawsze podczas wakacji wybierały się na trzytygodniowy turnus do Ciechocinka. Gdy wracały, to prawie zawsze w europejskich pucharach nie było już żadnego polskiego klubu. Poza tym od lat zamiast dumy zawsze jesteś żenada i drwienie. Dzisiaj już łatwiej o te drwiny i ironię, wystarczy wejść na Twittera. W tamtych czasach potrzeba było więcej zaangażowania. Narzekaczy można było spotkać podczas wyprawy do kiosku po „Przegląd Sportowy” albo pod Totomixem, gdzie szło się puścić kupon na 15 zdarzeń za 2 zł. Jednak zmieniła się tylko forma przekazu, bo drwić nadal jest z czego. Nasze kluby nadal są daremne i żałosne od lat! Dziwię się, że kogoś to jeszcze zdumiewa. Ile lat jeszcze potrzeba, byśmy zrozumieli, że jesteśmy sto lat za murzynami?

Nie oszukuj się kibicu – czy to Legii, Piasta, Cracovii, czy Zagłębia! Pierwsi nie mają szans na Ligę Mistrzów, a drudzy na Ligę Europy! Ostatnio panuje euforia nad Zagłębiem Lubin, tym bardziej po zwycięstwie z Lechem Poznań. Prawda jest taka, że pierwszą rundę ELIMINACJI do Ligi Europy przebrnęło po męczarniach ze Slavią Sofia. W następnym etapie awansowało, ale nie potrafiło przez 180 minut strzelić choćby jednej bramki Partizanowi, który w zeszłym sezonie ligi serbskiej stracił do lidera aż 28 pkt! W międzyczasie Zagłębie wygrało przekonująco dwa mecze ligowe, ale to akurat nie jest żaden powód do dumy i wyznacznik czegokolwiek. Po tym wszystkim, ludzie popadają nagle w zachwyt, że chłopaki Stokowca potrafią grać co trzy dni. Akurat to dopiero się okaże, jak uda awansować się do fazy grupowej, ale opamiętajmy się, naprawdę aż tak nisko upadliśmy, by podniecać się trzecią rundą eliminacji Ligi Europy? Kim my, kurwa, jesteśmy – Gibraltarem czy San Marino?

Pozostali reprezentanci naszego kraju w pucharach ośmieszyli się tak, że mogłaby konkurować z nimi tylko Agata Młynarska. Chociaż im dłużej o tym myślę, to po tylu latach upokorzeń wywołuje to we mnie bardziej uczucia, które mi towarzyszą, gdy wysłuchuję idiotycznych roszczeń Macierewicza odnośnie do Powstania Warszawskiego. Czyli wkurwienie przez smutek i żal!

Jest jeszcze jedna rzecz, która również powtarza się od lat i zwykle dzieje się okresie wakacyjnym. Skoro wzięło mnie dzisiaj na wspomnienia, to tutaj również posłużymy się jednym z nich. Na pewno większość z Was miała w życiu taką sytuację, że spotykaliście się z dziewczyną, ba!, nawet bardzo często to robiliście! Nie raz razem upiliście się winem czy innym alkoholem i nad ranem wracaliście do domu. Po jakiejś liczbie tych spotkań byliście wręcz pewni, że ta dziewczyna niedługo zacznie z wami chodzić, jak to mawiają w tym słynnym języku młodzieżowym. Niestety, ale nigdy tak nie było, bo przeceniliście tych parę spotkań. Po prostu nie patrzeliście trzeźwo! Dokładnie tak samo jest z Kapustką. Jak słyszę, że jest wart więcej niż 5-6 mln euro, to krew mnie zalewa. Ten chłopak gra w Cracovii, a na Euro rozegrał jeden dobry mecz ze słabą Irlandią Północną. Od wpisu Linekera niektórym w głowach się poprzewracało. Jeszcze pierdolenie farmazonów, że Leicester to gówno, a nie klub dla naszego superbohatera Kapustki. Przeskok z Cracovii do mistrza Anglii mógłby być dla niego tak dużym szokiem, że Lechia latem mogłaby mieć kolejnego reprezentanta Polski. Zaraz ktoś powie, że dzisiaj rynek jest taki zwariowany, że nie za takich jak Kapustka płaciło się już więcej. Pewnie i tak, ale nie z ekstraklasy! Cena, jaką proponuje Leicester, to raczej maksimum. Pompowanie wartości Bartka dla włodarzy krakowskiego klubu może skończyć się dokładnie tak samo, jak negocjacje Barcelony z Katarem w sprawie wyższego kontraktu sponsorskiego. W skrócie – miała na stole 65 mln, ale chciała więcej, a na koniec musiała zadowolić się 35 mln! Za rok Kapustka po przeciętnym sezonie w żałosnej lidze może być warty pięć razy mniej. Tak że jeśli ktoś proponuje takie pieniądze, a chłopak jest za dobry na naszą ligę, to sprzedawać! Proszę o nie mylenie faktów, chodzi tylko i wyłącznie o głupawkę pod tytułem: „dlaczego nie zapłacą 15 mln?”. Może i ktoś kiedyś tyle zapłaci, albo i więcej, ale po dwóch dobrych sezonach w BPL.

Radzę otworzyć oczy, nie ma już Euro i genialnego produktu, który stworzył nam Zbigniew Boniek. Skończyły się filmiki z Łączy Nas Piłka i gra na dobrym poziomie polskich piłkarzy. Wracamy na ziemię, a tutaj nie jest kolorowo! Polska piłka klubowa i wszystko wokół ekstraklasy nie pachnie perfumami Dolce & Gabbana, to tylko Bond z Biedronki!

Komentarze

komentarzy