Chelsea lepsza od Manchesteru City, czyli dlaczego ważne jest też miejsce

Największe piłkarskie kluby. Myśląc o nich w pierwszej kolejności przychodzą nam do głowy ich zawodnicy, barwy, sukcesy, stadion, liga, w której grają. Myślimy raczej przez pryzmat tego, co widzimy w telewizji, pomijając niekiedy kluczowe aspekty. To właśnie one przypominają nam, że piłkarze to nie maszyny, tylko ludzie, którzy też widzą i czują.

Nie da się jednoznacznie określić tego czym kierują się zawodnicy prowadząc swoje kariery. Niektórzy idą tam, gdzie dostaną najwięcej pieniędzy, inni stopniowo chcą piąć się wyżej poprzez przemyślany wybór klubów, jeszcze inni mają ulubione ligi i tylko czekają na ofertę z nich. Profesjonalistami na najwyższym poziomie przeważnie kieruje chęć gry w jak największych klubach, które – poza dobrymi pieniędzmi – zagwarantują im systematyczną walkę o trofea, pracę ze swoimi autorytetami i sportowe spełnienie.

Duże znaczenie mają również rozgrywki. To częsty powód, dla którego wielu zawodników nie rozważa przejścia np. do PSG, czekając na ofertę – dajmy na to – z Premier League lub La Liga. Cotygodniowa gra z mocnymi drużynami, duże wyzwania, możliwość gry w europejskich pucharach. Rozpatrywanie tych rzeczy nikogo nie dziwi, ale jest coś, czego często nie bierze się pod uwagę, czyli miejsce, w którym będzie się grało i żyło na co dzień.

Madryt, Barcelona, Turyn, Rzym, Mediolan, Londyn, Paryż, Monako, Monachium, Liverpool, Manchester, Moskwa… To tylko kilka przykładów z całych setek, które często traktujemy jako dopiski do nazw klubów, a nie miasta z ich całym urokiem, klimatem, pogodą, historią, zabytkami i całą resztą, którą się bierze w pakiecie. Często myślimy sobie: „Czemu on odszedł akurat tam? Przecież był w dobrym klubie, rozwijającym się, w najlepszej lidze świata. Niczego mu nie brakowało”. Często odpowiedzią (poza pieniędzmi) może być właśnie to, że komuś np. znudziła się angielska pogoda i chce spróbować życia w przyjemnym klimacie Półwyspu Iberyjskiego, czy Apenińskiego.

Podobną sytuację mamy teraz. Dwa miesiące negocjacji z Manchesterem City, niemal dopięty „deal”, wyczekiwanie na oficjalną informację, aż nagle… Pojawienie się pierwszej plotki, jedynie kilka kartek wyrwanych z kalendarza i Jorginho ląduje w Chelsea. Z punktu sportowego gorszy wybór, tym bardziej, że to nie City zrezygnowało, a zawodnik. Drużyna mistrza Anglii prowadzona przez Guardiolę i bijąca rekordy na krajowym podwórku, kontra Chelsea, w której od jakiegoś czasu dzieje się tylko coraz gorzej. Jedyną wartością dodaną mógłby być fakt, że do Chelsea trafił też Sarri, czyli trener Jorginho z Napoli. Jak się okazało, zawodnikiem kierowało też coś innego.

– Jestem zmuszony przeprosić szefów City, z którymi byliśmy dogadani już od 15 dni. Jednak jeśli zawodnik woli żyć w Londynie, niż w Manchesterze, to jego wybór. (…) Jorginho i Sarri znowu razem? Poszedłby do Chelsea bez względu na Sarriego – podsumował Aurelio De Laurentiis, właściciel Napoli.

Do podania oficjalnej informacji zostały prawdopodobnie godziny, ale obaj panowie są już w Anglii. Co prawda krążą jeszcze nieśmiałe plotki o tym, że City wciąż wierzy w pozyskanie zawodnika, a wypowiedź De Laurentiisa traktuje jako gierkę, ale raczej jest to myślenie życzeniowe zwolenników drużyny Guardioli. Warto jednak zostawić procent na wątpliwości, mając w pamięci m.in. transfer Williana do Chelsea, który do Londynu przyleciał podpisać umowę z… Tottenhamem.

Niezależnie od tego, jak sytuacja się zakończy, warto pamiętać o tym, co często kieruje zawodnikami. Zostając przy Chelsea, nie może dziwić chęć odejścia Thibaut Courtoisa, którego rodzina wciąż żyje w Madrycie po tym, jak bramkarz opuścił Atletico…

Załóż konto w ETOTO i odbierz zakład bez ryzyka do kwoty 100 zł. Jeśli przegrasz, bukmacher zwróci Ci kasę!

Komentarze

komentarzy