Derby Madrytu dla… Barcelony. Cuda, cuda ogłaszają, Getafe i Eibar zagrali jak giganci!

Kolejka, w której wszystko było podporządkowane pod derby Madrytu, a koniec końców chciałoby się, jak najmniej o nich mówić. Powód? Katastrofalny poziom piłkarski, sędziowski i mecz do zapomnienia. Chyba że dla Barcelony, bo ta znowu po swojemu, bez fajerwerków zyskała dwa punkty nad stołecznymi rywalami. Tymczasem bohaterami kolejki… Getafe i Eibar, które rozbiły w pył swoich rywali.

Madryt, Madryt i jeszcze raz Madryt

Było wiadomo, że Madryt i okolice będą stolicą europejskiej piłki w sobotę. Nie tylko ze względu na derby, ale również dwa inne mecze. Najpierw Getafe–Alaves, a potem Leganes–Barcelona i wreszcie Atletico–Real. Paradoksalnie najlepszy z tego tercetu był… ten pierwszy. Ale najpierw o derbach, w których działo się dużo, tylko niewiele miało to wspólnego z futbolem. David Fernandez Borbalan kompletnie nie panował nad zawodami, a z każdą minutą agresja w obu ekipach rosła. Nie zareagował na umyślne kopnięcie piłką Angela Correi w Karima Benzemę po gwizdku oraz na soczystego kopniaka ze strony Lucasa w nos Sergio Ramosa. W tej drugiej sytuacji wszystko miało miejsce w polu karnym i w momencie, gdy kapitan „Królewskich” próbował oddawać strzał, a zatem należał się gościom rzut karny, a jedyne, co zostało, to złamany nos Ramosa…

Cztery gole w wykonaniu Getafe już budzi zainteresowanie, bo jest to wydarzenie, choć nie wiekopomne, bo już drugi raz w tym sezonie zdarza się taka sztuka Azulones. Żarty jednak na bok, bo podopieczni Pepe Bordalasa są po prostu solidnym beniaminkiem i w niczym nie przypominają starego Getafe, które wszystkich irytowało, a przez kilka lat uciekało przed spadkiem, ku zmartwieniom większości fanów La Liga.

Barcelona wygrała dzięki dość osobliwym bramkom. Najpierw błąd Pichu Cuellara, później pechowa interwencja Rubena Pereza, a na koniec gigantyczne zamieszanie w polu bramkowym wykorzystał Paulinho. Mecz bez historii, ale antybohaterem meczu bramkarz gospodarzy. Pichu Cuellar nie dość, że w dziwny sposób puścił pierwszą bramkę, to jeszcze zrobił się z siebie pośmiewisko w sytuacji z Luisem Suarezem. Aż trudno to skomentować.

Do dwóch razy sztuka

Po niedzielnym meczu Victor Sanchez będzie wiedział, że albo musi się nauczyć zgrywać piłkę klatką piersiową do bramkarza, albo zaniechać tych praktyk. W meczu z Valencią najpierw był bliski pokonania Pau Lopeza, a później zanotował „asystę” przy bramce Santiego Miny. Wcześniej gola strzelił Kondogbia i „Nietoperze” wygrały, choć trzeba przyznać, że wicelider miał furę szczęścia, bo Espanyol powinien strzelić kilka bramek i pomóc lokalnemu rywalowi, ale tego nie zrobił, dzięki czemu w najbliższą niedzielę czeka nas mecz o lidera!

„Słabeusze” strzelają na potęgę

Wspominaliśmy o Getafe, które bez najmniejszych kłopotów rozbiło Deportivo Alaves, ale warto jeszcze wspomnieć o dwóch innych ekipach, które nie mają najlepszej prasy, ale w 13. kolejce zrobiły show. Najpierw Malaga, która wygrała 3:2 z Deportivo La Coruna, a na koniec Eibar rozjechał Real Betis 5:0. I tutaj dwie ciekawostki, bo Malaga do niedzielnego południa strzeliła sześć goli, a przez następne 90 minut połowę dotychczasowego swojego dorobku. Z kolei Eibar poszedł jeszcze dalej. Przez 880 minut strzelił sześć goli, a na strzelenie kolejnych pięciu potrzebował dokładnie 74 minuty – pierwsze trafienie w szóstej i ostatnie w 80.

Status quo

Poza tym wszystko po staremu. Willian Jose strzela dla Realu Sociedad, ale wobec bramki Cristhiana Stuaniego zdaje się to jedynie na remis. Stuani wraz z Rodrigo i Tonym Sanabrią są na czwartym miejscu w klasyfikacji strzelców La Liga. Siedem goli musi robić wrażenie, tym bardziej że zanim w walce o Trofeo Pichichi są jego rodacy – Maxi Gomez sześć i Luis Suarez pięć. Swoją drogą Stuani strzelił połowę goli dla swojego zespołu w obecnych rozgrywkach, tyle że akurat piątkowe trafienie chyba nie powinno zostać uznane, gdyż na początku akcji bramkowej Portu dotknął piłkę ręką.

Skoro pewne rzeczy się nie zmieniają, to Las Palmas postanowiło przegrać po raz ósmy z rzędu w lidze, a Pako Ayestaran, jeśli doliczy swoje ostatnie mecze w Valencii, będzie miał łącznie 13 kolejnych porażek w La Liga! Absurd, ale niewiele wskazuje na poprawę, bo „Los Amarillos” są cholernie nieskuteczni. Skoro drugi trener sobie nie radzi z prowadzeniem tej ekipy, to ciekawe, ile jeszcze zmian zobaczymy na ławce trenerskiej u Kanaryjczyków…

Swoje robi Aritz Aduriz, który musi gasić pożary w Bilbao. Pięć z 12 bramek w lidze oraz dziesięć z 24 we wszystkich rozgrywkach! Trudno oprzeć się wrażeniu, że Athletic to na dziś teatr jednego aktora. Szkoda tylko, że ten aktor jest w wieku, niemal, emerytalnym. Przy czym słowo „niemal” jest tutaj kluczem, bo Aduriz w ubiegłym tygodniu podpisał nową umowę z klubem do końca przyszłego sezonu. Jeśli ktoś się martwi jego wiekiem, to niech spojrzy na tę wymowną statystykę.

Aduriz popisał się swoim znakiem rozpoznawczym, czyli strzałem głową, ale niemal w identyczny sposób gola strzelił Nolito. Dla niego i Eduardo Berizzo sobotni mecz z Celtą miał szczególne znaczenie, wszak to galisyjski klub dał im rozgłos i możliwość wypłynięcia na szerokie wody. Ale pobłażania nie było i ta dwójka mogła cieszyć się z kompletu punktów, który pozwolił awansować na piąte miejsce. Swoją drogą ciekawy paradoks miał miejsce w Sewilli. Spotkały się dwie drużyny znane z gry piłką, nieraz nawiązujące do tiki-taki, a wszystkie trzy gole padły po strzałach głową.

Fortuna: Odbierz 100 zł na zakład bez ryzyka lub 20 zł ZA DARMO
+ bonus od depozytu do kwoty 400 zł

Komentarze

komentarzy