Huragan w Morągu zbyt lekki, żeby sprawić niespodziankę

W meczu 1/16 finału Pucharu Polski Kaczkan Huragan Morąg przegrał 0:1 z Arką Gdynia. Bramkę na wagę awansu zdobył w 71 minucie Mateusz Młyński. Drużyna gospodarzy walczyła ambitnie do ostatniego gwizdka, ale nie udało jej się strzelić bramki wyrównującej. Arka osiągnęła swój cel, awansowała dalej i nie podzieliła losu Zagłębia Lubin, unikając tym samym kompromitacji. 

Można powiedzieć, że mecz był wyrównany, choć oczywiście warunki gry dyktował zespół z Ekstraklasy. Od pierwszego gwizdka sędziego Wojciecha Krztonia to właśnie goście próbowali szybko objąć prowadzenie. W 7. minucie spotkania Goran Cvijanović nie wykorzystał rzutu karnego. Słoweniec nie trafił nawet w bramkę, ku uciesze licznie zgromadzonych fanów Huraganu. W odmiennych nastrojach byli kibice Arki, którzy mimo zakazu pojawili się w Morągu. Trzeba przyznać, że praktycznie każdy kibic Arki miał swój osobny wóz policyjny, bo mniej więcej takie były proporcje. – Fajnie, że kibice przyjechali za nami, zwłaszcza o takiej porze, mecz w środku tygodnia o 13, więc nie jest to normalna godzina. Część kibiców na pewno musiała zrezygnować w tym dniu z pracy, wziąć dzień wolnego żeby przyjechać za swoją ukochaną drużyną. Nic tylko pogratulować im takiej postawy. Cieszy to, że ich nie zawiedliśmy, wygraliśmy spotkanie i awansowaliśmy do kolejnej rundy – mówił po spotkaniu Siemaszko.

Tak jak można było przewidzieć trener Smółka dokonał rotacji na to spotkanie, postawił na podobny skład co w pucharowym meczu ze Śląskiem Świętochłowice. Na boisku w pierwszym składzie pojawiło się tylko czterech zawodników, którzy grali w ostatnim meczu ligowym przeciwko Lechii. Socha, Danch, Danielak i Deja, a po przerwie słabo grającego w tym meczu Bohdanova zmienił Michał Nalepa, który wyraźnie ożywił grę Arki.

Plan na to spotkanie był inny, mianowicie ani Rafał Siemaszko, ani Adam Deja nie mieli prawa zagrać dzisiaj całego spotkania. To tylko pokazuje jak trudne warunki postawili w tym meczu gospodarze. Jeden i drugi zagrali bardzo ambitnie, nie patrzyli na to z kim grają i gdzie. Ci zawodnicy mają mniej czasu na regenerację, bo przed nami mecz z Pogonią, która jak wszyscy wiemy jest na fali. Znam już odpowiedź dlaczego Zagłębie tutaj przegrało. Gospodarze mają dwóch ciekawych zawodników z przodu. Jeden wysoki, który utrzymuje się, a drugi bardziej dynamiczny szukający wejścia w wolne sektory – mówił na pomeczowej konferencji trener Smółka.

– Myślę, że Huragan godnie się zaprezentował, nie mam pretensji do chłopaków o to spotkanie. Oczywiście nie było żadnej euforii w szatni, czuliśmy, że przy odrobinie szczęścia mogło się to zakończyć inaczej. Wszyscy powinniśmy być z tej przygody zadowoleni. Drużyna pokazała też dzisiaj jakość piłkarską. Myślę, że ten mecz będzie zapamiętany tutaj na lata, teraz musimy mocno się skoncentrować na lidze. Chciałbym żebyśmy w lidze w trzech ostatnich kolejkach lepiej punktowali – podsumował trener Huraganu Czesław Żukowski.

Rzeczywiście momentami trudno było dostrzec wielkie różnice pomiędzy Arką, a Huraganem, mimo różnicy trzech klas rozgrywkowych. Zdecydowanie największym smaczkiem takich spotkań jest swego rodzaju swojskość i folklor na trybunach. Trybuna VIP połączona była razem z miejscem dla prasy. W trakcie trwania meczu dało się wyczuć mówiąc bardzo eufemistycznie dużą niechęć do sędziego Wojciecha Krztonia. Sędzia z Olsztyna był rozjemcą aż trzech spotkań pucharowych z udziałem Huraganu.

Najpierw w finale wojewódzkiego pucharu, a następnie w meczu z Zagłębiem i teraz z Arką. Trzeba przyznać, że dosyć dziwna sprawa, zwłaszcza, że to arbiter z tego samego związku co zespół Huraganu. Także jak łatwo się domyślić w trakcie trwania spotkania dosyć często można było usłyszeć epitety rzucane w jego kierunku. Oczywiście przy każdej stykowej sytuacji doszukiwano się złego sędziowania, niesprawiedliwości i złośliwości pod kątem gospodarzy. Nie trudno zatem wyobrazić sobie, co się działo na trybunach, kiedy sędzia Krztoń w 7. minucie podyktował jedenastkę dla gości. Dopiero po przerwie część osób przyznała arbitrowi racje, mówiąc, że decyzja była słuszna. Gospodarze mimo naprawdę ambitnej postawy nie zdołali doprowadzić do wyrównania. Zgodnie z przewidywaniami, sporo zamieszania robił Joao Augusto, ale koledzy nie pozostawali jemu dłużni. Mimo porażki piłkarze Huraganu mogą chodzić z podniesionym czołem.

– Wstydu nie przynieśliśmy, oczywiście przy odrobinie szczęścia mogliśmy się pokusić o bramkę wyrównującą, nie wiadomo jakby się potoczyła dogrywka. Myślę, że każdy z drużyny jest zadowolony, że pokazał się na tle takiego zespołu jak Arka, bo nie oszukujmy się jest to jedna z najlepszych drużyn w kraju. Wiadomo, że jako sportowcy czujemy niedosyt, bo czuło się tą krew, walkę do końca. Zawsze staram się ambitnie grać, czułem z boiska, że jeszcze możemy coś w tym meczu ugrać. Trafiliśmy na dwa silne zespoły, z jednym wygraliśmy, a z drugim powalczyliśmy jak równy z równym. Szkoda tej bramki straconej po rykoszecie, ale cała przygoda była super – mówił z niedosytem obrońca Huraganu Rafał Maciążek.

Na pewno lekki niedosyt jest, ale trzeba sobie powiedzieć, że zostawiliśmy kawał zdrowia na boisku. Myślę, że zarząd i kibice mogą być z nas zadowoleni, bo widzieli, że daliśmy z siebie wszystko, ale brakowało szczęścia. Po takich meczach można wyciągnąć ciekawe wnioski na przyszłość. Z pewnością była to fajna lekcja zagrać przeciwko takim rywalom i zobaczyć jak wygląda gra w lepszych zespołach. Widać jak trzeba być poukładanym zawodnikiem, żeby dojść do takiego poziomu i na nim się utrzymać. Każdy zawodnik chce wejść jak najwyżej, ja również chciałbym spełniać swoje marzenia żeby grać wyżej. Czy się uda to zobaczymy, muszę ciężko pracować – mówił z kolei 17-letni Jakub Stankiewicz.

– Na pewno Huragan napsuł nam krwi. Był niewygodny, groźny zwłaszcza przy stałych fragmentach. Trzeba było uważać w polu karnym, bo nigdy nie było wiadomo, gdzie spadną te piłki co mogło się zakończyć niespodzianką. Skończyło się na szczęście dobrze dla nas, mamy mało czasu na regenerację, ale każdy zawodnik cieszy się, gdy może grać co trzy dni. Myślę, że jeśli trener będzie miał na mnie pomysł w następnym meczu, to nie będzie z tym problemu dla mnie. Trzeba było tutaj wybiegać, wywalczyć swoje, boisko grząskie, więc z pewnością w nogach zostanie więcej zmęczenia niż w każdym innym spotkaniu. Taka jest piłka, trzeba się cieszyć z tej wygranej i iść dalej. Czekamy teraz na przełamanie w meczu z Pogonią, zespołem, który nam nie leży – tłumaczył Rafał Siemaszko.

Na pewno to był ciężki mecz, bo zawsze jak się przyjeżdża do zespołu teoretycznie słabszego z niższej ligi, to wiadomo jest, że oni nastawiają się na ten mecz. Było widać, że im bardzo zależy, bo to my musieliśmy, Huragan mógł. Dlatego byliśmy pod presją, a wiadomo, że wówczas gra się ciężko. Kluczem jest zdobycie szybko jednej czy drugiej bramki, wtedy jest łatwiej. W momencie, gdy wynik jest remisowy, to z minuty na minutę jest coraz trudniej i atmosfera też coraz gęstsza – dodał Jan Łoś. Młody zawodnik Arki pojawił się na boisku w 83 minucie zmieniając słabo grającego Gorana Cvijanovicia. Słoweniec wciąż nie udowodnił swojej przydatności w drużynie. Trener Smółka z pewnością chciał dać szansę pomocnikowi w tym meczu, a ten po raz kolejny zawiódł. Wiele osób wypomina jemu trzy zmarnowane sytuacje w ligowym meczu przeciwko Zagłębiu.

Wiadomo, drużyna Huraganu pokazała charakter, walczyli za dwóch, przeszkadzali nam w konstruowaniu akcji. Plus to boisko, które nie sprzyjało grze w piłkę, podobnie jak w Rudzie Śląskiej w meczu ze Świętochłowicami. Tak też trzeba grać, jest to zespół III-ligowy, więc warunki są takie jakie są. Gospodarze starali się przygotować do tego spotkania jak najlepiej i trzeba im za to podziękować – dodał Siemaszko.

Huragan dzięki przygodzie w pucharach miał okazję w przeciągu miesiąca zmierzyć się z dwoma zespołami z Ekstraklasy. Z pewnością obydwa mecze się od siebie różniły. Pytanie czy da się je porównać? – Nie będę się sililił na analizy, która drużyna jest lepsza. Jeśli w lidze ostatnio wygrała Arka, to na ten moment jest lepsza. Fakty są takie, że Arka nas pokonała, a Zagłębie przegrało. Ale nie chciałbym porównywać tych dwóch zespołów – zwracał uwagę Czesław Żukowski.

Na pewno byli to dwaj silni rywale z najlepszej ligi w Polsce, ciężko jednak porównać te dwa mecze. Ten z Zagłębiem można opisać jako szalony, bo działo się w nim sporo, my również daliśmy radę strzelić kilka bramek. Rywal nas trochę zlekceważył, my to poniekąd wykorzystaliśmy. Z Arką było inaczej, wiadomym było, że nas nie zlekceważy, że musimy pokazać więcej niż 100% swoich umiejętności żeby coś tu ugrać. Nie udało się, ale jestem zadowolony z postawy drużyny, bo wydaje mi się, że do końca były emocje, mieliśmy swoje okazje, więc mogło się to fajnie oglądać. Oczywiście Arka jako rywal z Ekstraklasy też naciskała na nas, było to widać. Cała przygoda w pucharze była rewelacyjna i postaramy się to kontynuować za rok – podsumował Maciążek.

Myślę, że obydwa zespoły były z najwyższej klasy rozgrywkowej i pokazywały tą klasę. Na pewno przeciwko obydwu grało się równie ciężko. Być może z Zagłębiem dopisało nam więcej szczęścia, byliśmy w stanie strzelić trzy bramki, a dziś się nie udało i przegraliśmy – mówił z kolei Stankiewicz. Przed tym spotkaniem Rafał Maciążek mówił, że Jakub Mares, to jeden z najlepszych napastników przeciwko któremu grał. W tym spotkaniu musiał radzić sobie z Rafałem Siemaszką, który jest innym typem zawodnika, niż snajper Zagłębia. Kuba Stankiewicz natomiast rywalizował z Karolem Danielakiem i Nabilem Aankourem.

-Rafał, to bardzo kreatywny napastnik, szukający wolnego miejsca do gry. Mimo niskiego wzrostu dobrze wychodził w górę, był silny i dobrze walczył. Dużo trudniej się go kryło niż Maresa, bo był bardziej ruchliwym napastnikiem. Z pewnością grając przeciwko jednemu i drugiemu mogłem się sporo nauczyć i zebrać cenne doświadczenie. Wiadomo, że na co dzień nie mamy możliwości grać przeciwko takim napastnikom – tłumaczył Maciążek. – Jeden jak i drugi to zawodnicy wysokiej klasy, ponadto bardzo dynamiczni i kreatywni. Wiele razy próbowali grać jeden na jeden, ale myślę, że dzisiaj całkiem nieźle sobie poradziłem. Były nawet siły żeby próbować pomóc drużynie w akcjach ofensywnych, raz udało się dobrze dośrodkować, szkoda, że nie udało się wtedy zdobyć bramki – ocenia Stankiewicz.

Kliknij i odbierz zakład bez ryzyka 120 zł + 10 zł na START + 400 zł od depozytu!

 

Komentarze

komentarzy