Jak nie urok, to sraczka. Piotrowi Zielińskiemu wciąż podcina się skrzydła

W sobotni wieczór Serie A dostarczyła nam dwóch wielkich spotkań. W pierwszym mistrz z Turynu ograł Lazio, w drugim mieliśmy okazję obejrzeć dwóch Polaków z Neapolu w pierwszym składzie starcia z AC Milan. Bohaterem spotkania został Piotr Zieliński, który swoimi trafieniami zmienił wynik z 0:2 na 2:2, walnie przyczyniając się do ostatecznego triumfu podopiecznych Ancelottiego. Włoska prasa szaleje na jego punkcie, eksperci zachwycają się, a w Polsce… cóż.

Piotrek za wielki talent uchodzi nie od wczoraj. Jeśli ktoś trafia do Włoch w wieku 17 lat, a rok później dostaje jakieś minuty w Serie A, musi mieć „papiery na granie”. Jak wiadomo, nie w każdym przypadku oznacza to od razu, że ktoś będzie kolejnym Zidanem/Xavim/Pirlo, czy innym wielkim zawodnikiem. Podobnie jak nie każdy, kto nie bryluje w wieku nastu lat, jest skreślony w kontekście wielkiej piłki. Chcielibyśmy, żeby piłkarze byli robotami, żeby umiejętności i potencjał rozwijały się jak w grze komputerowej. Pomijamy czynnik ludzki, który często jest najważniejszy.

Odcinając się od spraw reprezentacji, Zieliński poradził sobie co najmniej dobrze. Nie mógł liczyć na przebicie się w Udinese, ale dwuletnie wypożyczenie do Empoli wykorzystał najlepiej, jak mógł. Potem niemal pewne były przenosiny do Liverpoolu, ostatecznie zakończone transferem do klubu spod Wezuwiusza. Napoli było dużym wyzwaniem, ale i tu Zieliński wywalczył sobie mocną pozycję, mimo łatki „dwunastego zawodnika” i żelaznego zmiennika. Co by nie mówić – Sarri i Ancelotti to nie byle pachołki, a jeśli mówią, jak wielki potencjał ma Polak (wg Sarriego jeden z lepszych technicznie w Serie A), trzeba im wierzyć.

Tu jednak pojawia się czynnik ludzki. Jako Polacy chcemy – wręcz żądamy – by Zieliński potwierdził swoje wielkie umiejętności i ciągnął nie za mocną kadrę tak, jak robi to chociażby Christian Eriksen. „Pozycja podobna, obunożność, technika, przegląd pola… Pasuje? – Pasuje. Więc tak ma być!” I o ile umiejętnościami Polak być może faktycznie dorównuje mózgowi Tottenhamu, o tyle ich myślenie jest inne. Duńczyk w wieku 21 lat trafił do Premier League, musiał udźwignąć ogromny ciężar i presję. Poradził sobie i chwała mu za to. Wyrobił w sobie pewność siebie i przekonanie do własnych umiejętności – coś, co teraz stoi przed Piotrkiem jako największe wyzwanie.

Teraz, kilka miesięcy po 24. urodzinach, w końcu wydaje się, że Zieliński przestał być pierwszym w kolejce rezerwowym do zmiany, ale stał się podstawowym zawodnikiem. Duża odpowiedzialność, ale wciąż nie jakaś przerażająca presja, biorąc pod uwagę to, kogo ma obok siebie, przed sobą i za sobą. I nie – dwa gole z Milanem nie sprawiły, że teraz można porównywać go do największych. Do tego daleka droga. Ten mecz pokazał jednak, że Piotr – nawet jeśli nie rozgrywa piorunującego meczu (pierwszą połowę miał kiepską) – potrafi w trudnej chwili wciąć ciężar na swoje barki. Nie jak Ronaldinho czy Messi, którzy mijali pół boiska i zdobywali gole. Robi to jak ktoś, kto na boisku traktowany jest jako część całości, a nie jednostka, która coś musi, niezależnie od tego jak dennie gra reszta.

Właśnie tak jest w Reprezentacji Polski. Z podobną presją zmagał się kilka lat temu Lewandowski, kiedy mu nie szło, a fani zaczęli tracić cierpliwość. Co się okazało? To, co w piłce powinno być oczywiste – wszystko zależy od trenera. Nawałka w kapitalny sposób potrafił wycisnąć z Roberta to, co najlepsze, ale środek pola niekoniecznie był tym, czego potrzebuje Zieliński. Kochając grę kombinacyjną Piotrek musi mieć wokół piłkarzy, którzy też lubią piłkę kopać między sobą, a nie tylko wybijać jak najdalej. Niestety wśród kibiców wciąż panuje przekonanie, że jeśli ktoś pokazuje jakiś poziom w klubie, automatycznie musi to przenieść do kadry. Niestety to tak nie działa, a wśród Polaków można szukać głównie narzekania. „Jak nie urok, to sraczka…”

Oczywiście – wszyscy byśmy chcieli jak najlepszej reprezentacji. To jednak nie jest sport indywidualny, w którym złoży się plusy poszczególnych zawodników i otrzyma całość. Tutaj wychodzi ogromna rola selekcjonera, który musi znaleźć sposób na wyciśnięcie tego, co najlepszego mają do zaoferowania gwiazdy. To, że same nazwiska i postawa w klubach nic nie znaczą, „dobrze” pokazuje Argentyna, w której od jakiegoś czasu próżno szukać kolektywu i pomysłu, choć nazwiska ma po stokroć lepsze niż Polska.

Zamiast wciąż narzekać i podcinać skrzydła Piotrkowi i innym, warto pomyśleć, dlaczego w kadrze wygląda to tak, a nie inaczej. Nie chce im się? Nie zależy im? Za mało płacą? To wszystko bzdury. Im zależy bardziej niż nam wszystkim razem wziętym. Po prostu w piłce czasem jak w życiu – same chęci nie wystarczą, a niektórzy by grać dobrze nie potrzebują jedynie zdolnych nóg, ale i nadążającej za tym głowy. Nie każdy jest jak np. Krzysztof Piątek, który w Genui od początku wygląda tak, jakby się w niej urodził (a tu wciąż nie wiadomo, jak wypadnie w kadrze). Jako kibice możemy po świetnych występach Lewandowskiego/Milika/Zielińskiego/Krychowiaka i innych pisać, że „co z tego, skoro dla Polski i tak nic nie robi”, tylko po co? Nam to nic nie da, im dodatkowo podnosi presję, a koniec końców wszystko i tak bardziej niż od nich, zależy od tego, co wymyśli selekcjoner. W piłce nie było i nie ma czegoś takiego jak „samograj”. Dobrze by było to w końcu przyswoić…

Zakład bez ryzyka w Fortunie. Możesz wejść i odebrać go właśnie w tym momencie

Komentarze

komentarzy