Jak Zaza strzela, to musi być święto i… było, ale tylko dla Valencii

Fot. ValenciaCF.com
(Fot. ValenciaCF.com)

Przełożony mecz na środek tygodnia, godzina 18:45 i to tuż przed Ligą Mistrzów. W teorii nie miało prawa się udać takie starcie Valencii z Realem. A jednak! „Nietoperze” po raz n-ty udowodniły, że jak przyjedzie mocna ekipa na Mestalla, to potrafią się wznieść na takie wyżyny, że nawet katastrofalna dyspozycja w obecnym sezonie w niczym nie przeszkadza. Zwycięstwo musi smakować podwójnie, wszak trzy punkty potrzebne, a tu zdobyte na Realu. „Królewscy” mają czego żałować, bo pierwsza z dwóch prób odskoczenia od „Barcy” i Sevilli spalona.

Wczorajsze mecze Ligi Mistrzów rozbudziły ogromne apetyty na futbol oparty o ofensywę i wysokie tempo meczu. W Walencji dzisiaj początek był chyba jeszcze lepszy niż wczorajsze starcie w Manchesterze, bo „Nietoperze” przed upływem dziesiątej minuty dwukrotnie zmusiły do kapitulacji Keylora Navasa. Ale warto pochylić się nad tymi trafieniami.

Najpierw Simone Zaza dokonał niesamowitej rzeczy:

Aż trudno uwierzyć w dyspozycję włoskiego snajpera, który przez ostatnie dziewięć miesięcy nie strzelił gola, na Euro we Francji zrobił z siebie idiotę, a teraz w przeciągu trzech dni strzelał gole Athleticowi i Realowi, i to jak!

Po chwili zabójcza kontra, z udziałem Zazy, asysta Naniego i premierowy gol Fabiana Orellany dla Valencii. Co ciekawe, Chilijczyk w tym sezonie pokonał już Navasa – w drugiej kolejce na Santiago Bernabeu! Później jeszcze Munir mógł dobić „Królewskich”, a dalej Dani Parejo z rzutu wolnego, ale gospodarze nie byli już tak skuteczni.

Goście, niczym dzieci we mgle wśród, których chęcią do gry wyróżniał się Cristiano Ronaldo. Gol do przerwy to było mało, bo zasługiwał na więcej, ale nawet mimo nieskuteczności w innych sytuacjach trzeba przyznać, że był jednym z niewielu zawodników, którzy wykazywali inicjatywę, i kontynuował huraganowe ataki w stronę Diego Alvesa.

Brazylijczykowi należy się osobne słowa uznania, bo wreszcie przypomniał sobie, że nie tylko rzuty karne można bronić na wysokim procencie, ale również sytuacje z gry i innych stałych fragmentów. Był pewny i był wsparciem dla całego zespołu, no i nie prowokował niebezpiecznych sytuacji, gdy miał piłkę przy nodze, bo to również zdarzało mu się zbyt często w tym sezonie.

Największe minusy meczu? Po stronie Realu zdecydowanie Raphael Varane. Najpierw dał przyjąć i uderzyć Zazie, potem po jego stracie poszła kontra na 2:0, aż w drugiej połowie spróbował swoich sił w kickboxingu i znokautował Jose Gayę. Cudem uratował go arbiter – tylko żółta kartka – który również swoje zrobił. Nie podyktował karnego za faul na Munirze, mógł dać „jedenastkę” za przewinienie na Ronaldo i mógł również wyrzucić z boiska Mangalę za brutalny i taktyczny faul na Benzemie. Ale nie zrobił tego, bo i po co? Można przecież zrobić show…

Komentarze

komentarzy