Kolejny mały sukces Arsenalu. Na bardziej znaczący przyjdzie jeszcze czas?

arsenal

Kiedy Arsenal przegrywał pierwszy mecz sezonu z Liverpoolem 3:4, wielu wieszczyło rychłe pożegnanie Arsene’a Wengera z klubem, którego trenerem jest od dwudziestu lat. Francuz i jego drużyna szybko zamknęli jednak usta krytykom, błyskawicznie odrabiając straty do czołówki i już mają tyle samo punktów, co lider tabeli. Sobotni mecz ze Swansea był dla Kanonierów nie tylko dramatyczny, ale też historyczny.

Dzięki pokonaniu Łabędzi z Łukaszem Fabiańskim w bramce, londyńczycy jako druga w historii ekipa Premier League może pochwalić się ponad tysiącem punktów wywalczonym na własnym stadionie. Jako pierwsi dokonali tego – też zresztą całkiem niedawno – piłkarze Manchesteru United. Statystyka ta obejmuje jedynie spotkania rozgrywane od 1992 r., a więc momentu, kiedy najwyższa klasa rozgrywkowa przyjęła obecną nazwę.

Nie jest to może wielce prestiżowe osiągnięcie, ale na pewno świadczy o klasie teamu Wengera oraz jego samego. Szkoda tylko, że często odnoszone przez The Gunners zwycięstwa przed własną publicznością, tak rzadko przekładają się w ostatnich latach na zdobywane przez nich trofea. Na przykład Chelsea, a więc rywal AFC zza miedzy, ma na swoim koncie 981 „oczek” przypisanych za wygrane na Stamford Bridge, jednak z drugiej strony znacznie więcej wygranych pucharów w ostatniej dekadzie. Kto wie jednak, czy w obecnym sezonie stolica Imperium nie porzuci niebieskich barw na rzecz czerwonych.

Jak już wspomnieliśmy, Arsenal słabo rozpoczął bieżącą kampanię ligową. W szalonym meczu na Emirates Stadium górą byli gracze Liverpoolu, w kolejnym – z Leicester – 13-krotni mistrzowie kraju również nie zachwycili. Wynik 0:0 i jeden punkt, na który Kanonierzy i tak nie zasłużyli, ale na ich szczęście zlitował się nad nimi sędzia Mark Clattenburg, nie dyktując dwóch ewidentnych rzutów karnych dla Lisów. Później jednak stopniowo do składu zaczęli powracać kluczowi zawodnicy wicemistrzów Anglii, co zapoczątkowało ich marsz w górę tabeli.

Kolejne wygrane z: Southampton, Hull City, Chelsea, FC Burnley oraz Swansea spowodowały, że Arsenal znów wymieniany jest w gronie faworytów do mistrzostwa. Taki moment przychodzi właściwie w każdym kolejnym sezonie, lecz do tej pory zawsze po pewnym czasie, najczęściej w okolicach Bożego Narodzenia, okazywało się, że jednak za wcześnie zaczęto oczekiwać od najbardziej utytułowanej londyńskiej drużyny triumfu w Premier League. Główną bolączką czerwonej ekipy były kontuzje jej członków, ale też czasami – co tu dużo kryć – własne frajerstwo.

Stara piłkarska prawda mówi, że mistrzostwo zdobywa się w meczach ze słabymi rywalami, nie zaś mocnymi. The Gunners na pewno wielokrotnie o niej słyszeli, ale nie potrafili zastosować  się do niej w rzeczywistości. Kiedy już wszystko zaczynało żreć i na ich konto wpływały kolejne punkty, a czołówka była na wyciągniecie ręki, przychodziła niespodziewana przegrana z Southampton albo innym Swansea. Z tymi zespołami w ostatnich latach Arsenalowi było szczególnie nie po drodze.

W trwającej kampanii ekipa Wengera zdołała pokonać zarówno Swiętych, jak i Łabędzie. Z problemami, ale jednak. Zwłaszcza mecz ze Swansea był pełen dramaturgii, która powstała w wyniku niepotrzebnego faulu Granita Xhaki na jednym z rywali, po czym reprezentant Szwajcarii opuścił boisko, a jego koledzy zmuszeni byli grać w dziesięciu. Mimo to zwyciężyli 3:2, a mogło być nawet lepiej, gdyby pod koniec meczu Theo Walcott nie obił słupka bramki Fabiańskiego, lecz zdołał trafić do siatki.

Ale mniejsza z tym, liczy się przede wszystkim zwycięstwo i fakt, iż przyszło ono w chwili, gdy od kilku tygodni Arsenal musi radzić sobie bez nominalnego napastnika w pierwszym składzie. Olivier Giroud na początku sezonu odpoczywał po Euro, które zakończył dopiero po meczu finałowym, zaś kupiony pod koniec letniego okna transferowego Lucas Perez wciąż nie wkomponował się należycie do nowej ekipy. Teoretycznie Wenger może skorzystać także z usług Yayi Sanogo, ale jego akurat już dawno nie widziano w  poważnym spotkaniu londyńczyków i nie zanosi się na to, by stan ten miał w najbliższym czasie ulec zmianie.

Z tego powodu na szpicy regularnie grywa Alexis Sanchez i radzi tam sobie co najmniej przyzwoicie. Wczoraj co prawda nie zdobył bramki, ale zaliczył efektowną asystę przy trafieniu Mesuta Oezila. Niemiec z kolei w tym sezonie lepiej radzi sobie w zdobywaniu bramek niż dogrywaniu dokładnych piłek partnerom, co do tej pory stanowiło jego główną zaletę. Sezon 2015/2016 zakończył z dorobkiem 19 asyst (do wyrównania rekordu ligi zabrakło tylko jednego kluczowego podania), a w obecnym – mimo że za nim już siedem spotkań ligowych – wciąż nie zdążył choćby raz otworzyć któremuś ze swoich partnerów drogi do bramki.

Kolejnym paradoksem jest postawa Theo Walcotta. W przerwie letniej znaczna część kibiców AFC domagała się jego odejścia mając na uwadze zatrważającą formę T.W. z poprzedniego sezonu. Przestawienie Anglika z powrotem na prawe skrzydło odmieniło go jednak diametralnie i dziś znów jest on jednym z idoli sympatyków drużyny, której członkiem pozostaje od 2006 r. Pięć bramek i dwie asysty w ośmiu spotkaniach na krajowym podwórku każą obwieścić renesans formy najmłodszego uczestnika mistrzostw świata sprzed dziesięciu lat.

Na odmianę postawy Arsenalu wpłynął też na pewno fakt, iż wreszcie Arsene Wenger ma w swojej szatni dwóch bardzo dobrych defensywnych pomocników. Chodzi mianowicie o Granita Xhakę, kupionego w czasie wakacji za 45 mln euro, oraz Francisa Coquelina. Obaj są młodzi i bardzo waleczni, ponadto dysponują dobrym długim podaniem. Jedynym mankamentem w ich grze jest wciąż nieduże doświadczenie i chwilami zbyt ostra gra skutkująca kolekcjonowaniem przez nich kolorowych kartoników. Nie można także zapominać, że w odwodzie pozostaje Egipcjanin Mohamed Elneny, który swoje potrafi.

Jak widać obecny Arsenal różni się znacznie od swoich poprzednich wcieleń i nie brakuje w nim paradoksów. Pokonywanie przeciwników, z którymi zawsze Kanonierom szło jak po grudzie, solidny Sanchez na szpicy, strzelający częściej niż asystujący Oezil, świetny Walcott i zabezpieczony środek boiska – czy to wystarczy, by wreszcie zdobyć upragniony tytuł? Niewykluczone, ale na razie sympatyków AFC muszą cieszyć mniejsze sukcesy, takie jak tysięczny punkt wywalczony na własnym boisku. Na te znaczniejsze może przyjdzie jeszcze czas.

forbet728x90

Odbierz darmowe 20 zł w nowym polskim bukmacherze forBET. Graj za darmo!

Takie promocje dla Polaków nie zdarzają się często. Żeby odebrać bonus wystarczy założyć konto >>> Z TEGO LINKU <<<, uzupełnić wszystkie potrzebne dane, a bonus zostanie automatycznie dodany do konta.

Więcej informacji na temat nowego bukmachera. 

Komentarze

komentarzy