Koniec kariery Xabiego Alonso

Nie tyle szokująca, co zaskakująca wiadomość obiegła dzisiaj piłkarski świat. Bogatą karierę postanowił zakończyć Xabi Alonso, o czym miał poinformować klub w czasie zimowego tournee – donosi „SportBild”.

35 lat – jak na pomocnika to dość dużo, jednak do tej pory nic nie wskazywało na taki ruch. Alonso był jesienią podstawowym zawodnikiem w drużynie Carlo Ancelottiego, grając w 16 z 18 ligowych kolejek, a we wszystkich rozgrywkach spędził na boisku łącznie ponad 1400 minut. Jeszcze w listopadzie sam zainteresowany deklarował, że nie zamierza odchodzić i chętnie przedłuży o rok kończący się w czerwcu kontrakt. Tego samego zdania był zarząd klubu, który chętnie zatrzymałby starszych zawodników jak Ribery, Robben czy właśnie Alonso. Mimo to w przypadku podtrzymania decyzji o zawieszeniu butów na kołku klub nie będzie naciskał na zmianę decyzji.

Alonso urodził się w Barcelonie, jednak w wieku sześciu lat przeniósł się wraz z rodziną do San Sebastian. Już to wydarzenie rozbudza wyobraźnie i powoduje pytania: – Co by było, gdyby… Być może, gdyby zostali w Katalonii, stałby się legendą Barcelony pokroju Puyola lub Xaviego? Możemy tylko się domyślać. Stało się inaczej, a młody Xabi grając na plażach północnej Hiszpanii, poznał swojego wieloletniego przyjaciela – Mikela Artetę (który co ciekawe, przed rokiem sam zakończył karierę), obiecując sobie, że pewnego dnia będą grać razem w barwach miejscowego RSSS. Stało się jednak inaczej. Co prawda Alonso został wyhaczony przez skautów Sociedadu, ale Arteta trafił do Barcelony. Tak ich młodzieńcze drogi się rozeszły. Xabi jako siedemnastolatek dołączył do dorosłej drużyny, którą następnie reprezentował przez pięć sezonów (poza półrocznym wypożyczeniem do Eibar). W międzyczasie wywalczył wicemistrzostwo Hiszpanii w 2003 roku, ulegając Realowi Madryt jedynie o dwa punkty. Rok później odszedł do Liverpoolu, by zacząć pisać swoją piękną historię jako zawodnik światowego formatu. Co było potem, każdy fan piłki wie doskonale.

Hiszpan wygrał wszystkie najważniejsze trofea. Wielu wybitnych zawodników może tylko pomarzyć o tytule mistrza kontynentu, mistrza świata i do tego Ligi Mistrzów. Dodatkowo dołożył do tego wiele krajowych trofeów na angielskich, hiszpańskich i niemieckich boiskach. Ma prawo, a wręcz powinien, czuć się piłkarzem spełnionym. Jedyny minusik? Brak możliwości wystąpienia w finale Ligi Mistrzów w 2014 roku. Jednak biorąc pod uwagę najbardziej kosmiczny finał ostatnich lat (Milan – Liverpool), w którym grał pierwszoplanową rolę, i tak nie ma czego żałować. Liczymy na potrzymanie tradycji rodu i – po ojcu, który świętował mistrzostwa Hiszpanii z Realem Sociedad oraz Barceloną – być może pojawienia się na boiskach w przyszłości dziewięcioletniego obecnie syna Jontxu.

Komentarze

komentarzy