Krakowska sinusoida – Wisła finiszuje „na oparach”

Każdy wie, jaka jest trwająca runda dla krakowskiej Wisły. Klub, który nie tak dawno trząsł całą polską ligą, przypomina dziś burdel na kółkach . Z jednej strony rewelacyjna, jak na warunki kadrowe, jesień, odzyskanie „twierdzy Reymonta”, najlepsza defensywa w lidze, odrodzenie Pawła Brożka… A to przecież nie wszystko: w międzyczasie do drużyny dołączył Wilde-Donald Guerrier i mimo, że niektóre z jego zachowań były co najmniej dziwne (ot, choćby pokazywanie swojego przyrodzenia na pewnym portalu społecznościowym), to Haitańczykowi trzeba oddać, że na naszej ziemi zaaklimatyzował się naprawdę nieźle. Biedna jak nigdy „Biała Gwiazda” co rusz zaskakiwała in plus, wyłączając frajerską porażkę w Pucharze Polski – a może nie tyle frajerską, co poniesioną z premedytacją. Nagrodą za równą i efektowną grę była pozycja wicelidera po dwudziestu jeden kolejkach, a przecież niektórzy typowali drużynę Smudy do walki o utrzymanie. Sielanka. Tak było jesienią.

W zimie jedni obawiali się o wiosenną kondycję drużyny po osławionych przygotowaniach ze Smudą, inni spokojnie czekali na pierwsze mecze ciesząc się nowo oddaną bazą treningową w Myślenicach i transferem Semira Stilicia. Smuda, który przebąkiwał o umowie z Cupiałem, na mocy której do Krakowa znów mieli trafić klasowi zawodnicy, był szczęśliwy – co prawda szybko zdał sobie sprawę, że na obiecane transfery nie ma co liczyć, ale zyskał zupełnie za darmo jednego ze swoich ulubieńców, na dokładkę dostając jeszcze uniwersalnego Dariusza Dudkę i młodego Klaricia.

Pierwszy mecz po przygotowaniach do wiosny Stilić rozegrał w podstawowym składzie, i nie wyglądał najlepiej. Wisła pokonała Piasta Gliwice po bramce Łukasza Garguły z rzutu karnego (jedenastkę wywalczył właśnie Bośniak) – i było to jedno z dwóch wyjazdowych zwycięstw Krakowian w całym obecnym sezonie. Miłe złego początki – w kolejnych kolejkach „Biała Gwiazda” regularnie dawała dupy, przegrywała z kim popadnie, a Smuda bezradnie przyglądał się porażkom przetrzebionej kontuzjami drużyny. Jako, że wybitnym analitykiem nigdy nie był, pozostało mu jedynie bezradne rozłożenie rąk.

Leczyli się praktycznie wszyscy: niezniszczalny lider defensywy i kapitan Głowacki, jeden z największych wygranych jesieni – Gordan Bunoza, czarujący techniką Chrapek z Gargułą oraz karabin maszynowy Brożek, który przez brak jakiegokolwiek zmiennika w większości meczów grał od początku – mimo coraz silniejszych bólów mięśnia dwugłowego.

Zanim marsz w dół tabeli rozpoczął się na dobre, Wiślacy zdążyli jeszcze wygrać najważniejszy mecz w sezonie, czyli domowe derby z Cracovią. W tym meczu Semir grał już pierwsze skrzypce. Cóż jednak z tego, skoro kilka tygodni później Wisła zanotowała żenującą serię pięciu porażek z rzędu – i o ile ostatnią z nich, w Poznaniu, można łatwo usprawiedliwić, o tyle zero punktów w potyczkach z Zawiszą, Widzewem, Zagłębiem i Podbeskidziem… Zresztą, sami wiecie. Na deser prezes Bednarz dostał jeszcze konflikt z własnymi kibicami, którzy postanowili… obrzucić własny stadion racami oraz kłopoty z Łukaszem Burligą, przyłapanym na obstawianiu zakładów w jednym w punktów bukmacherskich. „Bury” obiecał terapię, a frekwencja na Reymonta spadła na łeb na szyję, przez co i tak pustawa kasa klubowa została opróżniona niemal do końca.

Początkowo Wiślacy nie uzyskali licencji na grę w europejskich pucharach, co wobec beznadziejnej formy i tak im nie grozi. Piłkarzom nie grożą z kolei wakacje w ciepłych krajach – mają dokończyć obecny sezon, a po powrocie z urlopów przygotowywać się do kolejnej kampanii w pobliskich Myślenicach. Nie wiadomo jednak, w jakim składzie – części piłkarzy kończą się kontrakty, a klub nie kwapi się do ich przedłużenia. Nadal będzie ciężko.

Ostatnia kolejka bieżącego sezonu w Dzień Dziecka – na Reymonta przyjedzie bydgoski Zawisza. Jak będzie? Prawdopodobnie jak zawsze: pusto na trybunach i miernie na murawie. W sytuacji, gdy koszulki z „Białą Gwiazdą” zakładają takie tuzy jak Czekaj, Nalepa czy Burdenski (!), ciężko spodziewać się czegoś więcej…

Jednak żeby nie kończyć tak pesymistycznie, podkreślić należy jedno: w lipcu 2013 nikt nie oczekiwał cudów. Po pierwsze, Wisła już dawno przestała być polską potęgą, która ligowe mecze wygrywała w szatni. I już tylko komentatorzy, którzy podczas transmisji z kolejnych kolejek nie mieli czym zagadać widzów, wspominali piękne, choć coraz bardziej odległe czasy. Po drugie, gdyby nie przypadkowe choć finalnie udane transfery Brożka, Stilicia i Guerriera, „Biała Gwiazda” naprawdę broniłaby się przed spadkiem. I to byłby prawdziwy dramat.

Raz na wozie, raz pod wozem. Kończący się sezon to w wykonaniu Wisły prawdziwa sinusoida: start z wysokiego „C”, wiosenna zapaść, pojedyncze wzloty (jak choćby szalone 5-0 z Pogonią) i marna końcówka – w naszej lidze wystarczyło to do osiągnięcia pozycji gdzieś pomiędzy czwartym a ósmym miejscem w tabeli. Tak czy inaczej, przyszłość klubu z R22 to obecnie jedna wielka niewiadoma.

Komentarze

komentarzy