Liga Europy dzielnie dotrzymuje kroku LM. „Frajerzy roku” są wszędzie

Po kapitalnych spektaklach, jakie mieliśmy przyjemność śledzić przez ostatnie dwa dni, wydawało się, że to koniec wielkich emocji. W końcu najpierw kolejny raz sensacyjnie poległo City, jeszcze większy blamaż i tytuł „frajera roku” zgarnęła Barcelona, a Real do ostatnich sekund drżał o swój – wydawałoby się – pewny awans. Dziś wydawało się, że tylko jedno z czterech spotkań może przynieść jakieś emocje. Nic bardziej mylnego – przyniosły wszystkie, a Liga Europy świetnie dociągnęła to, co zaczęła jej „starsza siostra”.

CSKA – Arsenal

Pierwsze określenie nasuwające się na myśl? – Deja vu. Pierwszy, domowy mecz Anglicy wygrali 4:1, a po środowych wydarzeniach wiemy, jak niepewny potrafi być ten wynik. W rewanżu również oglądaliśmy kapitalny pościg, a stłamszony i bezbarwny Arsenal przegrywał po 50. minutach 2:0. Jeden gol i byliby poza rozgrywkami. Można powiedzieć, że Wenger był blisko spełnienia marzenia, w końcu zawsze chciał być jak Barcelona. Na jego szczęście wykazał się większym doświadczeniem, niż jego hiszpański vis-a-vis pierwszej zmiany dokonał w 69. minucie. W 75. kontakt dał Welbeck, a w 90. wyrównał Ramsey. Barcelona płakała, Londyn nie musi.

Olympique Marsylia – RB Lipsk

To miał być jedyny emocjonujący mecz. Goście wygrali pierwszy, domowy mecz (1:0) i musieli bronić skromnej zaliczki. Kiedy w 2. minucie gola zdobył Bruma, wydawało się, że sprawa szybko się wyjaśniła. Gol na wyjeździe sprawił, że Francuzi potrzebowali już min. trzech trafień do awansu. Załamanie, poczucie bezsilności, wywieszenie francuskiej białej flagi? Nic z tych rzeczy. Już w 9. minucie było 2:1, a w 38. to Marsylia miała awans w kieszeni. W drugiej połowie znów cieszyli się goście, kiedy w 55. minucie zdobyli drugiego wyjazdowego gola. Niestety znów wyszedł brak doświadczenia, a Lipsk stracił kolejne dwie bramki, zyskując niehonorowy tytuł kolejnego „frajera roku”. Trzeba też przyznać, że Payet w tym meczu zrobił swoje…

RB Salzburg – Lazio

Teoretycznie łatwy rewanż dla Lazio, po domowym zwycięstwie 4:2. Teoretycznie jeszcze łatwiejszy, kiedy po mądrej pierwszej połowie, zakończonej wynikiem 0:0, zdobywa się bramkę w 55. minucie. Trochę gorzej, jeśli po takim czymś bramkę traci się po minucie. Dużo gorzej, kiedy potem, między 72. i 76 minutą traci się… kolejne TRZY. 6:5 w dwumeczu dla Austriaków, a dla Włochów tytuł… No, sami wiecie jaki.

Sporting CP – Atletico

Będący ostatnio w świetnej formie Hiszpanie wygrali pierwszy mecz 2:0, więc wyjazd do zachodnich sąsiadów miał być tylko dopełnieniem formalności. I był, chociaż Atletico – śladami Barcelony i Realu – zagrało dużo poniżej oczekiwań. Dało się zdominować żądnym zemsty rywalom, do tego straciło w 28. minucie bramkę. Oddającym dużo strzałów lizbończykom zabrakło szczęścia, drugi gol nie padł i nie udało się doprowadzić do upragnionej dogrywki. Wychodzi na to, że ze wszystkich hiszpańskich ekip tylko Barcelonie zabrakło szczęścia. Szczęścia, ale przede wszystkim planu i wyrachowania.

Faworyci do końcowego triumfu? Szczerze mówiąc, podobnie jak w Lidze Mistrzów…

Ten wpis po środowych rozstrzygnięciach zrobił niemałą furorę i doskonale oddaje również to, co serwuje nam Liga Europy. Faworyta po prostu nie ma. Wygrać może absolutnie każdy, nigdy nie wiadomo, czy padną dwa gole, czy sześć, czy pierwszy mecz przesądza o wszystkim, a rewanż to formalność. Nie wiemy dosłownie nic, ale wiecie co? Cholernie nam się to podoba…

Totolotek: Zarejestruj się i graj bez podatku! – KLIKNIJ W LINK I ODBIERZ BONUS!

Komentarze

komentarzy