Madrytu nie będzie. Kepa zostaje w Bilbao

Twitter.com/AthleticClub

Jeden z najdłuższych hiszpańskich seriali właśnie dobiegł końca. Odcinki nie były pokazywane ani przez HBO, ani przez Netflixa. Wszystko rozgrywało się na łamach prasy, a jeszcze kilkanaście dni temu media hiszpańskie były zgodne – Kepa Arrizabalaga lada moment dołączy do Realu Madryt. Baskijski bramkarz przeszedł nawet testy medyczne, które zazwyczaj są ostatnią prostą przed podpisaniem kontraktu. Nie minął jednak miesiąc, a Kepa… podpisuje nowy kontrakt z Athletikiem.

Wczoraj gruchnęła informacja, że cała sprawa odwróciła się o 180 stopni i 24-latek zostanie w domu. Dzisiaj mamy potwierdzenie, bo Kepa podpisał nową umowę do czerwca 2025 roku, w której klauzula wykupu wynosi aż 80 milionów euro. Trzeba przyznać, że nowa umowa dla największego talentu bramkarskiego w Hiszpanii, to ogromny sukces wizerunkowy, i nie tylko, dla klubu oraz prezydenta Josu Urrutii. Pisaliśmy ostatnio m.in. o transferze Cristiana Ganei oraz innych przypadkach naciągania swojej tradycyjnej zasady zatrudniania tylko Basków. Gdyby doszło jeszcze do odejścia Kepy, prawdopodobnie kolejna kadencja Urrutii zawisłaby na włosku, wszak socios takie sprawy pamiętają długo. Potencjalna utrata wielkiego talentu mogła być droga dla wielu stron całej sprawy, ale warto prześledzić całe zamieszanie.

Jeszcze do niedawna wydawało się, że karty rozdaje Kepa. Rocznik 1994, a więc mógłby spokojnie 10-15 lat stanowić o sile wielu drużyn. Uznawany od wielu lat za wielki talent, co potwierdzał swoją grą w pierwszym zespole Athletiku, a także powołaniami do pierwszej reprezentacji Hiszpanii. Na jego korzyść była również poprzednie umowa, na której widniała data końcowa – 30.06.2018 oraz klauzula wykupu na poziomie 25 milionów euro. Powiedzmy sobie szczerze, takie pieniądze dzisiaj jest w stanie zapłacić każdy angielski klub z Premier League, a z innymi ligami, kolejka potencjalnych kupców zamknęłaby się pewnie w połowie setki.

Tyle że sytuacja diametralnie się zmieniła za sprawą… Zinedine’a Zidane’a. Francuz od dłuższego czasu mówił, że nie potrzebuje nowych piłkarzy zimą, że jest zadowolony z obecnego stanu posiadania itd. Najpierw wydawało się, że chce w ten sposób „budować” swoich podopiecznych, ale najwyraźniej okazało się to prawdą, a zaufanie do Keylora Navasa oraz Kiko Casilli jest wystarczająco duże. Niektóre media sugerowały, że na sytuacje mógł mieć wpływ Luca Zidane, bo ewentualny transfer Kepy, zakładając pozostanie podstawowej dwójki, oznaczałby konieczność usunięcia Luki z kadry pierwszego zespołu.

Dodatkowo Kepa w międzyczasie doznał kontuzji, więc mógł stracić status transferowy „na już”, a to znacznie obniżało jego wartość, gdyż kupno bramkarza niezdatnego do użytku za ponad 20 milionów euro nie miałoby sensu, skoro pół roku później był do wyjęcia za darmo. Dochodzi jeszcze kwestia planów transferowych Realu, bo coraz głośniej się mówi o posiłkach z Anglii – Thibault Courtois. Jak wiadomo, przyjście Belga oznaczałoby ławkę dla Kepy, więc dla Baska jedynym rozwiązaniem było schować dumę do kieszeni i podpisać nowy kontrakt z obecnym klubem.

Zwycięska sytuacja dla obu stron? Wydaje się, że tak. Kepa zostaje w klubie, a to oznacza, że będzie, o ile mu zdrowie pozwoli, grał do końca sezonu. Wiążę się to z wyjazdem na rosyjski mundial, który powinien mieć zagwarantowany. Dodatkowo dostał sowitą, prawie siedmiokrotną, podwyżkę, z 600 tysięcy na 4 miliony euro za sezon! 

Jeszcze większe zwycięstwo odniósł klub. Jeśli Kepa zechce odejść do lepszego klubu, ma dwa wyjścia. Albo poczekać do końca kontraktu, gdy będzie miał 31 lat, albo liczyć na hojność, któregoś z wielkich i wyłożenie 80 milionów europejskiej waluty. Na żadne negocjacje nie ma co liczyć, bo władze Athletiku od kilku lat wyznają zasadę – nie negocjują transferów, a potencjalny kupiec jest odsyłany do klauzuli. Tak było w przypadku Javiego Martineza i Bayernu oraz Andera Herrery i Manchesteru United. M.in. dlatego na San Mames gra jeszcze Aymeric Laporte, który sam prawdopodobnie dawno wybrałby Barcelone lub Manchester City, ale jeszcze te kluby musiałyby się zdecydować na zapłatę ponad 60 milionów euro za Francuza.

Warto jeszcze powrócić do Javiego Martineza, który wybrał klub zagraniczny, a zatem teoretycznie nie powinien spotkać się z ostracyzmem kibiców. Tyle że do końca nie potrafił wyjawić swoich prawdziwych zamiarów, a na koniec przyjechał po swoje rzeczy do ośrodka treningowego w Lezamie o drugiej w nocy… przeskakując przez płot. Jeszcze gorzej postrzegany jest Fernando Llorente, którego przypadek wydawał się być tożsamy z Kepą. W obu przypadkach długo trwały negocjacje kontraktowe, piłkarze wielokrotnie obiecywali swój podpis pod umową, ale odwlekali go w czasie. Różnica jest taka, że Llorente, w dużej mierze za sprawą swojego brata Chusa, który jednocześnie jest jego agentem, odszedł w niesławie do Juventusu. Od tamtej pory jest persona non grata na San Mames. Paradoksalnie, to właśnie jego odejście spowodowało wejście do składu i późniejszy rozkwit Aritza Aduriza.

Fortuna: Odbierz 100 zł na zakład bez ryzyka lub 20 zł ZA DARMO + bonus od depozytu do kwoty 400

Komentarze

komentarzy