Mroczne dni Barcelony

W piłce nożnej często ocenia się dany sezon na podstawie jednego meczu, który odebrał nadzieję danej drużyny na zdobycie upragnionego trofeum. Na tym polega urok tego sportu. Tygodnie przygotowań, miesiące poświęcone na dopinanie transferów, utrzymywanie przez długi czas wysokiej formy i nagle przychodzi dzień, po którym trzeba uderzyć się w pierś i głośno powiedzieć „zawiedliśmy”.

Do takich sytuacji fani są przyzwyczajeni. Każdy kibic wie, że niemożliwe jest wygrywanie wszystkiego jak leci, czasem po prostu trafi się gorszy dzień i przydarzy się nieoczekiwana porażka. FC Barcelona przyzwyczaiła jednak swoich fanów do zwycięstw. Sympatycy „Blaugrany” oczekują od swoich ulubieńców kolekcjonowania kolejnych pucharów, zapominając jednocześnie, że piłkarze to tylko ludzie. Ostatnie dni na długo zapadną w pamięci katalońskich kibiców. Nieczęsto się zdarza, żeby w ciągu tygodnia „Duma Katalonii” odniosła trzy porażki przekreślające ich całosezonową walkę na wszystkich frontach.

Siedem pechowym dni, tyle wystarczyło, żeby ogłosić koniec epoki drużyny Guardioli. Nie dajcie się jednak nabrać. Na obecną sytuację władze klubu „pracowały” od początku rozgrywek. Odejście za grosze Davida Villi i ściągnięcie w jego miejsce Neymara przypomina mi transfer Zlatana Ibrahimowicia. Wtedy oddano za frytki pasującego do drużyny Samuela Eto’o, a w zamian otrzymano tykającą bombę w postaci „Ibrakadabry”. Nie znajdzie się chyba żaden fan, który z perspektywy czasu oceni tamtą wymianę jako korzystną dla klubu. Podobnie jest w tej chwili. Neymar zasługuje na szansę. Nie można od tak młodego zawodnika oczekiwać, że z miejsca w nowym zespole będzie pełnić rolę pierwszoplanowej gwiazdy. Jednak kwota transferowa oraz wysoka pensja Brazylijczyka spowodowały, że wysoko zawieszono mu poprzeczkę. 22-latek obrał zdecydowanie złą drogę do podbicia serca kibiców i sprostania ich oczekiwaniom. Nurkowanie i przesadne „umieranie” na boisku po kontakcie z rywalami wywołuje po prostu niesmak.

Przepłacenie Neymara to nie jedyny błąd zarządu. Nie zamierzam rozwodzić się na temat odejścia Thiago Alcantary. Mógł zostać filarem drużyny na miarę Xaviego. Postanowił zrobić inaczej i można tylko „podziękować” władzom klubu, że do tego dopuściły. Pomyłką okazało się także zatrudnienie Gerardo Martino. Szkoleniowiec bez doświadczenia na europejskich boiskach nie udźwignął presji. Otrzymał drużynę z szatnią pełną gwiazd najwyższego formatu. Nie wyciągnął jednak żadnych wniosków z sytuacji z poprzedniego sezonu, kiedy to kontuzje Puyola całkowicie zaburzyły grę w defensywie mistrzowskiej drużyny. Mascherano nigdy nie będzie typowym stoperem. Wystawianie go z konieczności na środku obrony było jeszcze do zaakceptowania w ubiegłych rozgrywkach. Jednak rozpoczynanie sezonu jedynie z trójką klasycznych środkowych defensorów: Pique, powoli zbliżającym się do końca kariery Puyolem i młodym Bartrą zakrawa na szaleństwo. Wzmacnianie za niebotyczne pieniądze ataku, kiedy w kadrze znajdują się tacy piłkarze jak Pedro czy Alexis Sanchez i jednoczesne zlekceważenie braków w linii defensywnej po prostu ciężko logicznie wytłumaczyć. Jak pokazały ostatnie spotkania, miażdżące posiadanie piłki oraz tiki-taka nie zawsze przekładają się na zwycięstwo.

Słów kilka o bramkarzach Barcelony. Nigdy nie ceniłem Valdesa. Uważam go za dobrego golkipera i to by było na tyle. Tak utytułowany klub zasługuje na fachowca najwyższej klasy, który będzie w stanie swoją fenomenalną postawą między słupkami wlać w serca swoich partnerów wolę walki i nadzieję na odwrócenie niekorzystnego rezultatu. Pewnie wielu fanów wyzywa mnie w tej chwili od najgorszych. Przecież Victor to długoletnia ostoja drużyny, zdobywca trofeum Zamory i jeden z najlepszych bramkarzy w Hiszpanii. Mi kojarzy się jednak z niepewnymi wyjściami, podawaniem piłki pod nogi rywali czy nieumiejętnymi dryblingami przed własną bramką. Każdy ma prawo do własnej opinii, nie chcę nikomu nić wmówić na siłę. Jednak fakt, że w kadrze zadebiutował dopiero w wieku 28 lat i dotychczas dla „La furia roja” rozegrał tylko 18 spotkań potwierdza moją opinię. Valdes to dobry bramkarz, ale nie znakomity. Nie zaprzeczalnie jest jednak o wiele lepszy od Pinto. 38-letni golkiper może być dobrym duchem w szatni, ale nie przekłada się to na jego postawę na boisku. Kontuzja Victora i decyzja Martino o nie ściąganiu nowego „portero” to kolejny przykład nieudolności w Barcelonie. Nawet z Fabiańskim między słupkami „Blaugrana” miałaby większe szanse w finale Copa del Rey. Oba gole Realu w sposób niepodważalny obciążają konto Jose Manuela Pinto.

Początek sezonu w wykonaniu podopiecznych Martino był wręcz podręcznikowy. Ligowe rozgrywki rozpoczęli od ośmiu wygranych z rzędu, następnie zwyciężyli w El Clasico 2:1 i długo wraz z Atletico uciekali reszcie stawki. Za punkt zwrotny obecnych rozgrywek można uznać bezbramkowy remis z zespołem Diego Simeone. Barcelona przeważała w tym spotkaniu, ale nie była w stanie postawić „kropki nad i”. Podział punktów w meczu na szczycie pozytywnie wpłynął tylko na jeden team. „Los Colchoneros” uwierzyli w siebie i na własne oczy przekonali się, że nie stoją na straconej pozycji w walce o mistrzostwo. Natomiast drużyna Martino od tego momentu fantastyczne spotkania przeplatała z wręcz beznadziejnymi. Coraz częściej mówiło się o kryzysie katalońskiego klubu. Porażka w 27. kolejce z Valladolid dla wielu fanów oznaczała spisanie sezonu na straty. Drugie ligowe zwycięstwo w El Clasico przywróciło jednak nadzieję kibiców na końcowy sukces. Trzeba jednak przyznać, że w tym niezwykle emocjonującym spotkaniu to Real był stroną dominującą. Podopieczni Carla Ancelottiego przegrali na własne życzenie. Zapożyczając z bokserskiego żargonu, mieli rywala słaniającego się na nogach, ale nie byli w stanie zadać ostatecznego ciosu.

Zwycięstwo nad odwiecznym rywalem i jego strata punktów w meczu z Sevillą sprawiły, że wszystko ponownie zależało od piłkarzy „Dumy Katalonii”. Wyeliminowanie w Lidze Mistrzów groźnego Manchesteru City i dość dobre losowanie ćwierćfinału sprawiło, że w kibicach odżyła nadzieja na wywalczenie potrójnej korony. Już pierwszy mecz z Atletico ostudził jednak zapędy katalońskich fanów. Szcześliwy gol Diego sprawił, że to drużyna z Madrytu przed drugim spotkaniem była w lepszej sytuacji. Nikt nie spodziewał się jednak, że rewanż na Vicente Calderon rozpocznie się od zmasowanych ataków zespołu Simeone. Słupek, dwie poprzeczki, bramka Koke i problemy z wyjściem z własnej połowy Barcelony – to kibice zapamiętają z pierwszych minut pojedynku, który na długo zapadnie wszystkim w pamięci. Gospodarze byli po prostu lepsi. Sezon wcześniej w pierwszym meczu 1/8 Champions League Milan w podobny sposób zdominował „Blaugranę” i wygrał 2:0. W rewanżu na Camp Nou włoscy kibice musieli jednak przecierać oczy ze zdumienia, kiedy całkowicie odmieniony zespół z Katalonii aplikował swoim rywalom bramkę za bramką. Tym razem nie udało się odmienić losów rywalizacji i po raz pierwszy od pięciu lat Barca nie awansowała do półfinału LM.

Porażkę z Atletico łatwo wytłumaczyć słabszą dyspozycją dnia, gorszym meczem Messiego i fantastycznym przygotowaniem taktycznym rywali. Nic jednak nie usprawiedliwia przegranej piłkarzy obecnego mistrza Hiszpanii w ligowym starciu z Granadą. Kto oglądał to spotkanie to wie, że Barcelona mogła wykorzystując nawet jedynie połowę dogodnych sytuacji, rozbić rywala. Pinto mógł także wznieść się na swoje wyżyny i zachować się lepiej przy bramce Brahimiego. „Blaugrana” jednak przegrała i szansa na obronę mistrzostwa oddaliła się prawdopodobnie bezpowrotnie.

Gwoździem do trumny Martino okazał się finał CDR. Jego zespół nie miał żadnego pomysłu na sforsowanie dobrze grającej defensywy rywali. Real uniemożliwił graczom Barcelony wjeżdżanie do bramki Casillasa, a liczne dośrodkowania w pole karne madryckiej drużyny wywoływały tylko uśmiech politowania. Naprawdę nie rozumiem zmuszania do walki o górne piłki z rosłymi obrońcami niziutkich napastników „Blaugrany”. Brakowało mi strzałów z dystansu, które mogły zaskoczyć „boskiego Ikera”. Oczywiście za sprawą Bartry „Barca” wyrównała. Ten gol zdobyty po dośrodkowaniu z rzutu rożnego nie może jednak wymazać licznych wrzutek w szesnastkę Realu, które kończyły się wybiciem futbolówki przez stoperów drużyny z Madrytu. Barcelona miała szansę wygrać to spotkanie, jednak Gareth Bale za sprawą jednego rajdu pozbawił wszelkich złudzeń zespół z Katalonii. Jakie szansę w pojedynku biegowych z Walijczykiem miał młody Hiszpan zgłaszający ławce rezerwowych kilka minut wcześniej kontuzję? Sztab medyczny do ostatnich chwil walczył żeby doprowadzić Bartrę do stanu używalności. Defensor rozegrał naprawdę dobre zawody i ta jedna akcja nie może wpływać na jego końcową ocenę. Może gdyby wśród zmienników siedział klasowy obrońca to drużyna z Katalonii cieszyłaby się z końcowego sukcesu. Tego nigdy się jednak nie dowiemy. Real mimo braku Cristiano Ronaldo po prostu zasłużył na to trofeum.

Nikt nie ma wątpliwości, że nowe rozgrywki „Blaugrana” rozpocznie pod wodzą nowego trenera. W prasie rozpoczęła się wyliczanka kandydatów do zastąpienia Martino. Wymienia się takie nazwiska jak Ernesto Valverde, Luis Enrique czy Frank De Boer. Pierwszy z nich prowadzi obecnie Athletic Bilbao, który już jutro spróbuje dobić Barcelonę, drugi prowadził już zespół rezerw „Dumy Katalonii”, ostatni natomiast odwala kawał dobrej roboty w Amsterdamie. Dużą rolę w wyborze nowego szkoleniowca może odegrać zakaz transferowy nałożony na mistrza Hiszpanii przez FIFA. Niemożność sprowadzania nowych zawodników do klubu i konieczność stawiania na utalentowaną młodzież z rezerw sprawi, że faworytem do objęcia „Blaugrany” niewątpliwie zostanie Luis Enrique. Barcelona oczywiście odwołała się od decyzji FIFA i na ostateczne rozstrzygnięcia trzeba cierpliwie poczekać. W związku z tym śmieszą mnie spekulacje w mediach dotyczące sprzedaży Messiego czy Fabregasa. Prasa musi o czymś pisać, ale dywagowanie na temat odejścia kluczowych zawodników z klubu, który przez rok może nie być wstanie ściągać do siebie nowych piłkarzy jest dla mnie totalną stratą czasu.

Jak potoczy się przyszłość „Dumy Katalonii”? Naprawdę ciężko to przewidzieć. Klubowi na pewno nie grozi sytuacja z początku XXI wieku, kiedy to na kilka lat wypadł z podium Primera Division. Uważam, że w kolejnym sezonie Barcelona ponownie będzie walczyć na kilku frontach o końcowy sukces, jednak utrzymanie zakazu transferowego niewątpliwie skomplikuje sytuację tego utytułowanego zespołu. Nie zapominajmy jednak, że „Blaugrana” opiera swoją grę na talentach z La Masii. Nie można więc skreślać zawodników „Dumy Katalonii”, którzy już w następnych rozgrywkach zrobią wszystko aby udowodnić, że obecny sezon był tylko wypadkiem przy pracy.

/Mateusz Rynans/

Komentarze

komentarzy