Obraz Chelsea i rozpaczy

Zapewne wielu z nas doskonale pamięta swój pierwszy obejrzany horror i wyjątkowe uczucia podczas seansu – od chwili podekscytowania poznaniem nowego gatunku filmowego do totalnego rozgardiaszu z myślą: „proszę, niech jak najszybciej się to skończy”. Obecnie takie odczucia z trwającym sezonem Premier League mają zawodnicy Chelsea, na czele z Jose Mourinho.

Portugalczyk jest w marazmie, najbliżej dna, odkąd wsiadł w pociąg zwany menedżerką. Chelsea w tej kampanii nie wychodzi kompletnie nic. Jednostki, które rok temu lśniły niczym diament, obecnie są jedynie podróbką tego bardzo rzadkiego minerału. Osiem punktów w ośmiu spotkaniach idealnie potwierdza, gdzie aktualnie leży forma The Blues – i nie jest to na pewno piłkarski Olimp.

Do soboty zwolnienie Mourinho z Chelsea było zdarzeniem czysto abstrakcyjnym, do którego żaden kibic klubu ze Stamford Bridge starał się nie dopuszczać myśli. Porażka ze „Świętymi”, tym bardziej na własnym stadionie, zaczęła tworzyć tezy, mówiące o tym, że wielki „The Special One” się pogubił. Twarz byłego bossa Realu Madryt zaczyna przypominać facjatę człowieka, dla którego odnalezienie odpowiedniej drogi jest zadaniem z rodzaju niemożliwych. Jak bowiem zrzucić z drużyny ten impas, jeśli większość graczy jest pod formą? Obrona, czyli podpora każdego zespołu prowadzonego przez Portugalczyka, obecnie jest w większym dołku niż cała drużyna. Terry, Ivanović, Cahill – cała trójka obecnie nadawałaby się prędzej na ławkę rezerwowych, aniżeli do co trzydniowego wychodzenia w pierwszej jedenastce. Podobnie sprawa ma się z centralną częścią boiska,  a mianowicie ze środkiem pola. Ani Matić ani Fabregas nie są ludźmi przejmującymi kontrolę nad spotkaniem. W meczu z Newcastle dziury pozostawiane przez obu środkowych pomocników przypominały te w szwajcarskim serze. Dodając do tego brak błysku Edena Hazarda – mamy obraz nędzy i rozpaczy.

mouuuuuuuu

Bladość drużyny powoduje, że Mournho jak zwykle szuka opcji zrobienia szumu swoimi decyzjami, by wywołać reakcję u swoich zawodników. Na mecz z Porto nie zabrał ze sobą Oscara, Falcao oraz Remy’ego, co – w swoim stylu – argumentował zwykłą decyzją, jednak media natychmiast zaczęły snuć teorię, że piłkarze po remisie z Newcastle musieli coś przeskrobać. W Portugalii od podstawowego składu odsunięci zostali również Eden Hazard i Nemanja Matić. Takie decyzje wytworzyły względny szok na drużynie, który nie przyniósł jednak należytych rezultatów – Chelsea na Estadio do Dragao była tak samo bezzębna jak w Premier League. To wywołało szereg pytań, czy prowokacyjny styl Portugalczyka jeszcze przynosi odpowiednie efekty? Czy podejście piłkarzy jasno przekazuje, że coś się wypaliło, a próby ponownego rozpalenia żaru przez menedżera w agresywny sposób nie mają już sensu?

A może po prostu z niektórych tych graczy nic więcej się nie wyciągnie? Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Chelsea okienko transferowe przespała. Latem do drużyny mieli trafić zawodnicy, którzy natychmiast dodadzą jakości „The Blues”, a tymczasem jedyną wartością dodatnią jest (albo i był – w jednym spotkaniu z West Bromwich Albion) Pedro. Mourinho marzył o Johnie Stonesie, a także o Paulu Pogbie, którzy – widząc formę środkowych obrońców oraz pomocników – byliby idealnymi wzmocnieniami na obecną kampanię.

LIVERPOOL, ENGLAND - SEPTEMBER 12: John Stones of Everton in action during the Barclays Premier League match between Everton and Chelsea at Goodison Park on September 12, 2015 in Liverpool, United Kingdom. (Photo by Stu Forster/Getty Images)

A może Portugalczyk przegrał wojnę w szatni? Ta w latach 2004-2007 była znacznie bliższa Mourinho nie tylko pod względem fizycznego stylu gry na boisku. Miał w niej także zawodników, którzy daliby się pokroić za swojego guru. Drogba, Terry, Lampard, Cech właśnie z „The Special One” wchodzili na ten „level up”, za co oddają mu wdzięczność niemal do dziś. Obecnie takich postaci brakuje. Oczywiście – jest Cahill, Ivanović, Terry, ale to nijak równa się z sytuacją za jego pierwszej kadencji. Być może sam Portugalczyk będzie musiał dostosować się do nowych standardów, co może przyjść mu o wiele trudniej, aniżeli wyprowadzenie drużyny z kryzysu. Jose musi natychmiast wstrząsnąć Chelsea, ale to może oznaczać także zmianę własnej osoby, do czego jeszcze nigdy się nie posunął.

Całość powoduje, że zaledwie dwie wygrane w Premier League zmusiły klub do wydania oświadczenia, w którym to przekazują, że Portugalczyk nadal ma poparcie zarządu i nie zostanie – póki co – zwolniony z pracy. To jednak nie powinno uspokajać menedżera Chelsea, ponieważ angielskie media donoszą, że Abramowicz wciąż trzyma rękę na pulsie, a po sobotniej wtopie ze „Świętymi” doszło do spotkania z zarządem, na którym debatowano, czy Jose jest w stanie jakkolwiek natchnąć drużynę. Na razie Rosjanin, wraz z Mariną Granovskają oraz Michaelem Emenalo doszli do wniosku, że tak.

Komentarze

komentarzy