Osobisty blamaż Mourinho

Zbliżający się ku końcowi sezon 2013/14 musi być dla Jose Mourinho jednym z najbardziej gorzkich doświadczeń w karierze trenerskiej. I nie chodzi tu nawet o kwestie stricte boiskowe, gdzie Portugalczyk drugi sezon z rzędu kończy zmagania z pustymi rękoma, a rozegrane poza murawą potyczki, które dwukrotnemu triumfatorowi Champions League sławy nie przynoszą. Wystarczy bowiem powiedzieć, że w trakcie dobiegających końca rozgrywek, Mourinho zyskał znacznie więcej wrogów, aniżeli przyjaciół, a kilku z nich – Arsene Wenger czy Manuel Pellegrini jest bliskich zwieńczenia sezonu wartościowymi na Wyspach trofeami.  I choć Mourinho nie miał już bezpośrednio do czynienia z dwoma największymi rywalami ostatnich lat – Rafą Benitezem i Pepem Guardiolą, to spięć z innymi personami futbolu Portugalczykowi nie brakowało.

Gdy na początku czerwca Mourinho pojawił się na swojej pierwszej konferencji po ogłoszeniu ponownego zatrudnienia przy Stamford Bridge, można było odnieść wrażenie, że do Londynu wraca odmieniony. Po trzyletniej, wycieńczającej walce z całą społecznością piłkarską Hiszpanii, wydawać się mogło, że Portugalczyk zacznie stronić od skandali i utarczek słownych. Wystarczy przypatrzeć się Mourinho na wspomnianej konferencji – spokojny, jakby lekko nieobecny, a zarazem szczęśliwy, czemu wyraz dał słowami „I am now The Happy One”.  Mylne złudzenie, jakoby w Londynie Portugalczyk miał zamiar skupić się wyłącznie na piłce nożnej…

Na pierwsze spięcie z udziałem Mourinho wystarczyło poczekać zaledwie do okresu przygotowawczego. Przed finałowym meczem rozgrywanego w Miami turnieju towarzyskiego przeciwko swojemu byłemu klubowi, The Special One wywołał kontrowersje krytykując swojego niedawnego podopiecznego, Cristiano Ronaldo.  „Kiedy miałem 30 lat, trenowałem Ronaldo.  Nie, nie tego, tego prawdziwego, z Brazylii” – miał powiedzieć szkoleniowiec, w swoim stylu podsycając atmosferę. Rodak Mourinho odpowiedział w najlepszy możliwy sposób, zdobywając dwie fantastyczne bramki i zapewniając zwycięstwo swojemu zespołowi. To pierwsza i nieostatnia porażka osobista Portugalczyka po powrocie na Wyspy.

Już w pierwszych dniach sezonu ligowego Mourinho znalazł sobie pozaboiskowych konkurentów. Choć z Premier League pożegnał się Rafa Benitez czy Roberto Mancini, Portugalczyk nie miał zamiaru być ze wszystkimi kolegami po fachu w dobrej komitywie. Rozpoczęty kilka lat wcześniej konflikt ze szkoleniowcem Arsenalu, Arsenem Wengerem, przybrał na niespotykanej dotąd sile. Przekroczeniem granicy dobrego smaku musiało być nadanie tytułu „specialist in failure” (specjalista od niepowodzeń, nieudacznik) francuskiemu trenerowi. Było to odpowiedzią na ciągłe zarzuty Wengera, kierowane w stronę Chelsea, których ilość po tym incydencie, znacząco zmalała. Jednym z największych osiągnięć dobiegającej końca kampanii ligowej dla Mourinho było z pewnością zwycięstwo Chelsea nad Arsenalem Wengera w rozmiarach 6-0. Portugalczyk wie jednak, jak nikt inny, że sławy nie przynoszą pojedyncze mecze, tylko zdobyte trofea, a tak się składa, że to na dziś chyba największy rywal Portugalczyka, stoi przed wielką szansą na zdobycie najstarszego piłkarskiego trofeum – FA Cup.

Wenger był jednak zaledwie szczytem góry lodowej oponentów Mourinho. Ciągłymi przycinkami konferencyjnymi z Manuelem Pellegrinim żyły wszystkie angielskie media sportowe. Dziś, na kolejkę przed końcem, to właśnie ten, który wg Mourinho był za słaby, skoro musiał odejść z Madrytu do Malagi, najprawdopodobniej zdobędzie mistrzostwo Premier League, wyprzedzając ekipę Mourinho. Roberto Mancini po dwumeczu Galatasaray z Chelsea był zmuszony sam skosztować dobrego wina, gdyż szkoleniowiec londyńczyków publicznie odmówił na jego zaproszenie. Trener Liverpoolu, Brendan Rodgers, do niedawna oddany uczeń Mourinho, z kolei zdążył już skrytykować styl drużyny Portugalczyka. „Oni postawili nie jeden, a dwa autobusy” grzmiał po porażce z Chelsea, Irlandczyk.

Brak sposobności do zmierzenia się z Rafą Benitezem nie był dla The Special One przeszkodą w czynieniu przytyków pod adresem hiszpańskiego szkoleniowca. Kilkukrotnie zdążył zdyskredytować wagę trofeum Ligi Europy, po jakie Chelsea sięgnęła pod wodzą Beniteza. Dość pochopnie wyśmiał pomysły taktyczne Hiszpana dotyczące Davida Luiza w środku pomocy oraz inicjatywy długich piłek posyłanych na Fernando Torresa. Wystarczyło poczekać do grudnia, by Luiz zagościł w drugiej linii, choć najbardziej symboliczny musiał być półfinałowy dwumecz Ligi Mistrzów z Atletico – Brazylijczyk rządzący w kole środkowym oraz Torres, adresat długich piłek w roli napastnika.

Mimo że styl gry drużyn Jose Mourinho nigdy nie przynosił mu sławy, to jednak ilość krytyków ultradefensywnej taktyki Chelsea, wzrosła ostatnio do niebezpiecznych rozmiarów. Od Mourinho odwracają się kolejni szkoleniowcy – o ile tyrady Johana Cruyffa nie są żadną nowością, to dziwić mogą głosy krytyki ze strony Sama Allardyce’a,  Mortena Olsena czy … Edena Hazarda! Tak, sposób gry londyńczyków zdążył już nawet skrytykować najważniejszy element układanki Mourinho. Ilość krytyków, jakich w tym sezonie zyskał Portugalczyk, musi dawać do myślenia. Tym bardziej, że pochlebców szkoleniowca Chelsea jest coraz mniej, a i ich liczba może jeszcze zmaleć, gdy ostatni z nich – Tony Pulis czy Alan Pardew postanowią po raz kolejny urwać punkty Chelsea (taki los spotkał Sama Allardyce’a po remisie West Hamu na Stamford Bridge).

Nie ma dla mnie wątpliwości, że sezon 2013/14, pomijając stronę sportową, to osobista, wizerunkowa porażka Mourinho. Głosy krytyki wobec jego osoby namnażają się w niewyobrażalnym tempie – doszło do tego, że surowe oceny wystawiają Mourinho jego przyjaciele, piłkarze (obecni lub nie) czy też trenerzy z nim bezpośrednio nierywalizujący. Najgorszy dla The Special One musi być jednak fakt, że najprawdopodobniej po mistrzostwo sięgnie ten, którego chciano tylko w Maladze, po puchar Anglii „specialist in failure”, a finał Ligi Mistrzów, Real Madryt osiągnął dopiero po rozstaniu z Portugalczykiem. A przecież także i Pep Guardiola oraz Rafa Benitez zdążyli już uzupełnić klubowe gabloty o tegoroczne trofea. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, a nie zanosi się na to, by Mourinho miał powody do śmiechu spoglądając na swój dorobek pucharowy ostatnich dwóch piłkarskich wiosen…

Komentarze

komentarzy