Rekordowy Wayne Rooney nie wystarczył, by wygrać na Etihad

Wayne Rooney

Kawał piłkarskiego widowiska wybrali sobie do obejrzenia Jose Mourinho, sir Alex Ferguson, Gareth Southgate i inni zgromadzeni na Etihad Stadium. Pep Guardiola po raz kolejny przekonał się, że w Premier League nie ma łatwych meczów, a od czasu do czasu dobry remis nie jest zły. Przez mniej więcej połowę meczu gospodarze byli zmuszeni grać w osłabieniu, a mimo to sprawiali wrażenie, jakby to właśnie oni grali w przewadze jednego zawodnika. Za to należą się ukłony.

Wayne Rooney nie pierwszy raz dał się we znaki Manchesterowi City. Anglik zdobył dziś swojego dwusetnego gola w Premier League i tym samym dołączył do zacnego grona, składającego się z… Alana Shearera. Co ciekawe, Wayne Rooney zdobywał swojego 50. i 150. gola właśnie w meczach przeciwko „The Citizens”. W niebieskiej części Manchesteru niech już drżą, wszak kto wie, może Anglik skusi się na jeszcze pięćdziesiąt goli?

Piłkarze obu stron zrobili wszystko, by ten mecz nabrał odpowiedniej narracji. Jeszcze przed przerwą Kyle Walker postanowił zrobić psikusa swoim kolegom i zapracować na czerwoną kartkę. Warto zaznaczyć, że już wówczas gospodarze byli zmuszeni gonić wynik. Osłabienie podziałało jednak na „The Citizens” motywująco. W drugiej połowie na boisku pojawił się Raheem Sterling, a podopieczni Guardioli robili wszystko, by najpierw wyrównać, a następnie wygrać ten mecz.

Everton nie był w stanie wykorzystać przewagi liczebnej. Piłkarze Ronalda Koemana cofnęli się do defensywy, wierząc, że prowadzenie uda się dowieźć do końca. Paradoksalnie, z samego przebiegu gry, bliżej byli porażki aniżeli zwycięstwa. W samej końcówce drugą żółtą kartkę otrzymał Morgan Schneiderlin i „The Citizens” jeszcze przez chwilę mogli dokonać szturmu na bramkę Pickforda.

Wayne Rooney

Mecz z Evertonem pokazał, jak wiele pracy czeka jeszcze Pepa Guardiolę. Jego zespół był rozproszony po boisku, brakowało charakterystycznego dla drużyn prowadzonych przez Hiszpana wysokiego pressingu, a zawodnicy ofensywni momentami sprawiali wrażenie, jakby grali ze sobą pierwszy raz. „The Toffees” zaś pokazali, że idą w dobrym kierunku, acz przed nimi i przed Ronaldem Koemanem także sporo litrów potu wylanych na treningach. Młodość w postaci Toma Daviesa czy Calverta-Lewina udowadnia, że ma papiery na wielkie granie, a prowadzący ich za rękę Wayne Rooney przyniesie drużynie jeszcze wiele dobrego. Szansę na debiut otrzymał także Gylfi Sigurdsson, który już niedługo powinien stać się motorem napędowym drużyny Koemana. Na minus trzeba jednak zapisać grę w przewadze liczebnej, której jakby nie było.

Z remisu na pewno zadowolony jest Jose Mourinho, który wygodnie siedzi w fotelu lidera Premier League. Kroku dotrzymują mu Huddersfield i West Bromwich Albion. Wszyscy kandydaci do tytułu, prócz właśnie Manchesteru United, zdążyli już zaliczyć wpadkę. Żadna z drużyn na tę chwilę nie pokazuje bardzo wysokiego poziomu, który pozwoliłby stwierdzić – tak, ona jest murowanym faworytem. W związku z tym wypada cieszyć się emocjami, które – miejmy nadzieję – będą towarzyszyły nam aż do ostatniej kolejki.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!

Komentarze

komentarzy