„Serie A jest nudna jak flaki z olejem, kto by to oglądał?” – pora ugryźć się w język. I to bardzo mocno

 

Sezon 2016/2017 nieubłaganie chyli się ku końcowi, co pozwala nam myśleć o pierwszych podsumowaniach i wnioskach. Warto skupić się na włoskiej piłce, która w końcu pokazuje, że chce wrócić na salony. Serie A przetrwała huragan i daje jasno do zrozumienia, że idzie nowe.

Jeszcze wcale nie tak dawno panowała niemal powszechna opinia, że włoska liga to rozgrywki dla dziadków, w których mało co się dzieje, a najczęstszym wynikiem jest 0:0. Drużyny skupione są zdecydowanie bardziej na defensywie, gra jest sztywna, rządzi rygorystyczna taktyka, a o czymś takim jak polot można tylko pomarzyć. Obecny sezon sympatykom Serie A przyniósł jeszcze większy uśmiech na twarzy, natomiast osobom nie oglądającym do tej pory calcio – spore zaskoczenie.

Jeszcze niecałe 15 lat temu, w sezonie 2002/2003, w półfinałach Ligi Mistrzów znalazło się aż trzech przedstawicieli z Włoch. W późniejszym okresie takie sytuacje spotykaliśmy w sezonach 2006/2007, 2007/2008, 2008/2009 (trójka z Anglii). Po Italii w Europie rządziła Premier League, po niej nadeszła pora na La Liga, która wcześniej mimo wszystko też utrzymywała się w czołówce. Z roku na rok słabła jednak pozycja włoskiej piłki. Od wspomnianego sezonu 2002/2003 drużyny z Półwyspu Apenińskiego trzykrotnie dochodziły do finału, licząc okres do triumfu Interu. Potem regres był ogromny – kolejne cztery lata i żadnego włoskiego przedstawiciela w półfinale najbardziej elitarnych rozgrywek.

Rzut karny Szewczenki, który zapewnił Milanowi triumf w Lidze Mistrzów w sezonie 2002/2003. Gorycz porażki musiał przełknąć wtedy m.in. Buffon

Było tak źle, że Serie A straciła nawet miejsce dla czwartej drużyny w LM od sezonu 2011/2012. Roma dostawała lanie od Szachtara, Inter od Schalke, a Juventus Conte wydawał się skupiony wyłącznie na krajowych rozgrywkach. Za symbol zmian można chyba uznać sezon 2014/2015, w którym „Stara Dama” dotarła aż do finału. Wielkie pieniądze zostawiane przez „Bianconerich” w Romie czy Napoli podziałały jak domino – sukcesywnie zyskali wszyscy.

O tym, jak wiele jakości zdobył czub tabeli, niech świadczy progres na przestrzeni trzech ostatnich sezonów. W rozgrywkach 2014/2015 Romie do wicemistrzostwa wystarczyło 70 oczek i… 54 zdobyte bramki. Rok później nawet 80 punktów dało jedynie trzecie miejsce w tabeli, a całe podium zdobyło minimum 75 goli w sezonie. Co ciekawe, najmniej miał ich Juventus – mistrz kraju. Obecny sezon to już prawdziwy przełom. Napoli najlepsze od lat, Roma najlepsza od lat, a nad nimi Juventus, kto wie, czy nie najlepszy w historii. 86 punktów trzeciej na koniec sezonu drużyny Milika i Zielińskiego to liczba, która w wielu przypadkach dawałaby mistrzostwo. Podobną sytuację i tak mocną czołówkę oglądaliśmy chyba jedynie w Hiszpanii. W sezonie 2013/2014 trzeci Real Madryt zgromadził 87 punktów, dwa lata później Atletico na tej samej pozycji miało 88 oczek. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak to się przekładało na grę w Europie.

Madryckie drużyny, Real i Atletico – finaliści Ligi Mistrzów w sezonach 2013/2014 i 2015/2016

Już teraz można odrzucić wszelkie spopularyzowane opinie o tym, jaka to nie jest Serie A. Włoska piłka właśnie rodzi się na nowo i przyglądajmy się jej ze szczególnym zainteresowaniem, bo będzie zaskakiwać coraz bardziej. Całe podium jest już na poziomie pozwalającym rywalizować z najlepszymi, co przy kilku udanych transferach może pójść w jeszcze lepszym kierunku. Jednak na tym nie kończą się pozytywne informacje – wszystkie drużyny potrafią grać i sprawiać niespodzianki. Wystarczy wspomnieć o najpiękniejszej historii obecnego sezonu w wykonaniu Crotone czy Interze i Milanie przygotowujących ogromne pieniądze w walce o powrót na szczyt. Od sezonu 2018/2019 wrócą również cztery miejsca w Lidze Mistrzów dla Włochów, o których mocną obsadę chyba nie trzeba się martwić.

Niektórym potrzeba jednak zestawu statystyk, by w coś uwierzyć. Poza wspomnianym mocnym podium wystarczy wspomnieć, że Serie A w tym sezonie jest najbardziej bramkostrzelną ligą. 1123 gole dają średnią 2,96 bramki na mecz, czyli delikatnie więcej niż – uważana za najlepszą – La Liga (2,94). Za plecami zostały również Bundesliga (2,83) i Premier League (2,80).

Już samo to pokazuje porzucenie defensywnego stylu gry, a potwierdzają to napastnicy. Aż sześciu zawodników zdobyło 23 bramki i więcej. Król strzelców – Dzeko – miał ich 29, genialny Mertens 28, odkrycie Belotti 26, najdroższy w Serie A Higuain 24, tyle samo jeden z niewielu jasnych punktów Interu – Icardi, a na deser odbudowujący się Immobile z 23 golami. Każdy z nich występuje w innym klubie, więc nie można tu mówić o dominacji, jaką często prezentują napastnicy chociażby Barcelony.

To wszystko zebrane w całość po prostu musi zwiastować dużo lepsze czasy dla calcioNawet jeśli któraś drużyna straci jakiegoś ważnego zawodnika, zrobi to za olbrzymie pieniądze, które tylko nakręcają całą machinę. To już nie tylko mocny Juventus i przepaść. Teraz to piekielnie mocne „Juve” i coraz większa grupa pościgowa, z której każdy może zaskoczyć tylko na plus. Europo, strzeż się!

 

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!

 

Komentarze

komentarzy