Torreador pośród madryckich byków

Tercet BBC, solidna defensywa Atleti, nieprawdopodobny Navas czy temperament Simeone – wszystko to wygląda pięknie. Tak ma to jednak wyglądać. Każdy z tych elementów jest bowiem jedynie ozdobą w sobotniej Corridzie. Corridzie, w której dzielić i rządzić będzie tylko jeden matador – madrycki El Nino.

Tak, tak, nie przewidzieliście się. Owym matadorem w sobotnich derbach nie będzie Griezmann czy Koke. Nic z tych rzeczy. Ten wieczór należeć będzie do Fernando Torresa. Ku waszemu rozczarowaniu już na starcie powiem – to nie jest tytuł książki Stanisława Lema. Ta teoria ma bowiem niewiele wspólnego z gatunkiem science-fiction. Dlaczego?

Po pierwsze – na murawę nie wybiegnie Torres znany nam z pudła w meczu z United. Nie będzie to też Torres cieszący się z aż jednej bramki dla Milanu. Będzie to natomiast Torres siejący popłoch w szeregach obronnych każdego rywala. Będzie to Torres potrafiący strzelać seriami. A przede wszystkim będzie to Torres ponownie cieszący się grą. Hiszpan przeżywa bowiem drugą młodość na Estadio Vicente Calderon. Do bólu przypomina on teraz tego napastnika, który z takim wdziękiem zdobywał serca fanów w Liverpoolu. Znowu jest zadziorny, waleczny no i przede wszystkim skuteczny. Tak się bowiem prezentuje jego forma w ostatnich meczach:

torres

Po drugie – Torres nawyk rywalizowania z Realem wyssał wraz z mlekiem matki. Już od najmłodszych lat, głównie poprzez upodobania rodziny, związał się z Atletico. To natomiast było  jednoznaczne z wrogością do dużo zamożniejszego rywala zza miedzy. Na mecze z Królewskimi El Nino motywuje się więc podwójnie. Wielokrotnie zachwycał swoją grą w derbach i nie tylko. Kiedy to bowiem Liverpool trafił na Real w Lidze Mistrzów, to właśnie Fernando Torres rozpoczął strzelanie w tym pamiętnym zwycięstwie The Reds aż 4-0. Sobotni finał jest zatem dla niego idealną okazją do tego, aby ponownie okazać Realowi to wspaniałe uczucie, którym ich darzy.

I co? Zaczęliście choć trochę wierzyć w moje prorocze słowa? Jeszcze nie?! No to idziemy dalej. Po trzecie – Fernando Torres jest stworzony do wielkich momentów. Nawet jeśli forma nie jest u niego idealna, to na te ważne mecze zawsze się mobilizuje. To on strzelał ważne bramki dla kadry już od najmłodszych lat. Na MŚ w 2006 roku został wrzucony do głębokiej wody, zastępując Raula, a mimo to zakończył turniej z trzema bramkami. Tyle samo bramek na Euro 2012 zapewniło mu tytuł króla strzelców, choć wiemy, że przeżywał wtedy trudniejszy okres w karierze. To jego bramka przypieczętowała awans Chelsea w starciu z Barceloną. No i w końcu to jego bramka w finale dała Hiszpanom triumf w Mistrzostwach Europy po 44 latach. Z taką mentalnością, z pewnością jest on w stanie namieszać również w finale LM.

Wszystko jest już zatem gotowe. Już jutro na San Siro wyjdzie wspomniany madrycki matador. Dzierżąc w ręku muletę, rozprawi się on z rywalami. Nikt nie zakłada czarnego scenariusza w tej corridzie. Wszyscy zadają sobie tylko jedno, obecne przy każdej tego typu imprezie, pytanie – co zostanie z tych Królewskich byków?

Komentarze

komentarzy