Tylko Anglicy potrafią wyjść z Euro dwa razy w ciągu tygodnia

Gdy ktoś pytał, w którym z meczów 1/8 finału EURO 2016 może być niespodzianka, najwięcej osób odpowiadało: Anglia – Islandia. I chociaż większość reagowała na tę odpowiedź pukaniem się w głowę, przewidywania te okazały się w pełni uzasadnione.

Zapewne niewielu rozsiadło się na dobre w fotelu, a już padł pierwszy gol. Rzut karny po faulu na Sterlingu wykorzystał kapitan Anglików Wayne Rooney.

W tym momencie pewnie uznaliście, że mecz skończył się zanim na dobre się rozpoczął. Jak mawia pewien znany w Internecie człowiek: nic bardziej mylnego. Jeszcze nie zdążyliśmy dokładnie obejrzeć powtórek gola Rooneya, a już było 1:1. Po ciekawie wykonanym aucie na listę strzelców wpisał się Gylfi Sigurdsson.

Chwilę pośmialiśmy się z Anglików i ich szybko wpuszczonej wyrównującej bramce, i nagle stało się coś jeszcze bardziej niespodziewanego. Jak gdyby nigdy nic Islandia, a konkretnie Sigthorsson trafił do bramki po raz drugi.

Moim zdaniem każdy z Anglików mógł się w tej sytuacji lepiej zachować. Wydaje się, że wszyscy piłkarze Synów Albionu z zaciekawieniem czekali, co zrobią poszczególni piłkarze reprezentacji Islandii. Sam Joe Hart też mógł zrobić w tej sytuacji trochę więcej.

Druga bramka tak zaskoczyła wyspiarzy , że nie wyszli z podziwu już do końca spotkania (a była dopiero 18 minuta). W zasadzie ciężko wskazać element piłkarskiego rzemiosła, w którym Anglicy byliby tego wieczoru mocni. Mówi się, że drużynę buduje się od bramki. Patrząc na grę Joe Harta odnoszę wrażenie, że w każdej chwili może stać się coś niespodziewanego. W tym zespole zdecydowanie brakuje spokoju w bramce. Myślę, że czują to też obrońcy, co widać choćby po grze Chrisa Smallinga, który w Manchesterze United jest ostoją defensywy, a w reprezentacji zdarzają mu się proste błędy. Co gorsza drugi ze stoperów, Gary Cahill, nie prezentuje się lepiej. W linii pomocy na pewno zawiódł w tym meczu Rooney. Piłkarz, o którym wielu mówiło, że w tym turnieju objawi się jako drugie wcielenie Paula Scholesa, bardzo często niedokładnie podawał i co gorsza miał problemy nawet z przyjęciem piłki. Przy słabej dyspozycji Rooney’a nie znalazł się niestety nikt inny, kto wziąłby na siebie rozegranie piłki, co należy dopisać do coraz dłuższej listy minusów Anglików. Przejdźmy do ataku. Od początku tego turnieju nie potrafię zrozumieć, jak mając takich dwóch piłkarzy jak Vardy i Kane, można jednego z nich sadzać na ławce. Według mnie jest to zbrodnia popełniona przez Roya Hodgsona. Brak Vardy’ego, czy Kane’a znacząco obniża potencjał Anglików w ofensywie. Nie ma się co oszukiwać, trzymanie na boisku takich piłkarzy jak Sterling jest nieporozumieniem dla każdego, kto choć trochę interesuje się piłką. Piłkarz ten poza wywalczeniem karnego nie wniósł do ofensywy kompletnie nic. Odpadnięcie Anglików na tym etapie nie jest ogromną niespodzianką i może wyjść tej drużynie na dobre. Dobrą decyzję podjął Roy Hodgson, który widząc, że jego pomysły się nie sprawdziły, podał się do dymisji. Na papierze dysponują naprawdę sporym potencjałem, którego nie udało się trenerowi przenieść na warunki meczowe.

Pomimo bardzo słabej gry Anglików, nie można zapominać o dobrych zawodach rozegranych przez Islandczyków. W drugiej połowie stworzyli sobie 2-3 sytuacje, które spokojnie mogli zamienić na gole. To, co bardzo mi się podobało to fakt, że po stracie gola zachowali się najlepiej jak mogli. Nie zestresowali się, tylko bardzo szybko odpowiedzieli i to podwójnie. W dalszej części meczu byli bardzo dobrze zorganizowani w defensywie, ale nie wchodzili zbyt głęboko we własne pole karne, tylko starali się trzymać Anglików 20-30 metrów od bramki. Co ciekawe Islandia nie ograniczała się tylko do obrony. Spowodowało to, że Anglicy nie mogli zdecydowanie zaatakować, gdyż groziło to kontrami ze strony przeciwnika. Widać było, że drużyna z kraju liczącego mniej więcej tyle mieszkańców co angielskie Leicester zostawia na boisku serce. Zdecydowanie nie było tego widać u faworytów, którzy w okolicach 60-70 minuty grali tak jakby to oni wygrywali 2:1.

Pochwalić trzeba też islandzkich kibiców – cały mecz żywiołowo dopingowali swoją drużynę. Trzeba przyznać, że nawet oglądając mecz w telewizji głos się na głowie jeżył, gdy słychać było okrzyki kibiców. Patrząc po meczu na radość fanów i piłkarzy, nie można koło tej drużyny przejść obojętnie.

W kolejnej rundzie na Islandię czekają gospodarze turnieju Francuzi. Myślę, że możemy spodziewać się kolejnej niespodzianki.

Komentarze

komentarzy