W futbolu nie ma już słabych drużyn – Valencia też może wygrać (choć rzadko)

valencia
Gdyby kibice Primera Division grali w skojarzenia i natrafili na hasło „Valencia”, prawdopodobnie użyliby niezliczonej ilości niepochlebnych epitetów pod adresem „Nietoperzy”. Dzisiaj jednak, wydaje się, nastąpił przełom i wreszcie można pochwalić zespół niemal od A do Z za zwycięstwo w derbowym meczu nad Villarrealem 2:0. Wygrana wygraną, ale największym zaskoczeniem jest czyste konto Diego Alvesa.

Po 22 meczach ligowych oraz czterech pucharowych, czyli prawie 40 godzinach, gdy tracili nieustannie bramki. Z każdym – mocnymi, słabymi, dziećmi z podstawówki, pracownikami korpo, a raczej z tym, który przechodził obok meczu Valencii i zechciał sobie poprawić humor. 40 godzin to jest tyle, jakby zacząć grać na podwórku i być ostrzeliwanym przez półtorej doby, zanim rodzice zorientowali się, że ich dziecko potrzebuje pomocy. Istnieje przekonanie, że ta pomoc powoli nadchodzi…

Wcale nie chcemy umniejszać umiejętności bramkarskich Diego Alvesa, ale mimo wszystko 22 kolejne ligowe mecze z traconym golem nie jest czymś, co przynosi chlubę golkiperowi, nawet jeśli sam w małym stopniu ponosi winę za tracone gole. I dzisiaj, po raz pierwszy od 20 kwietnia 2016 roku, udało się dokonać tej wiekopomnej sztuki, choć paradoksalnie on sam nie miał wielkiego udziału w tym osiągnięciu… Największe brawa po stronie obrony, ale i całego zespołu. Wreszcie środek pola funkcjonował wzorowo. Owszem, Enzo Perez irytował kolejnymi faulami, a Dani Parejo z gracją ulepszonego Juana Romana Riquelme poruszał się po boisku, ale praktycznie uniemożliwili rywalowi grę. Jeszcze lepiej spisała się defensywa – Cancelo i Gaya wyłączyli skrzydła, a Mangala z Garayem wreszcie zagrali razem i wyglądało to o niebo lepiej, niż gdy występowali tam Javi Jimenez, Aderllan Santos czy Mario Suarez – to można normalnie zagrać bez głupich błędów. Ale w meczu z udziałem Valencii ktoś takowy musiał zrobić. Tym razem padło na Sergio Asenjo…

Wydaje się, że duża zasługa w tym progresie zespołu jest po stronie trenera. Voro to osoba ciesząca się w klubie ogromną estymą i szacunkiem. Nie jesteśmy w szatni, ale po samym boisku widać, że zawodnicy jakby byli szybsi i chętniejsi do „umierania” za Valencię, co pokazała akcja z końcówki, gdy Santi Mina powalczył o piłkę przy linii końcowej, a potem dał się sfaulować, czym zyskał kilkadziesiąt sekund.

Przede wszystkim na duży plus trzeba zapisać postawienie na miejscowych zawodników. Do drużyny z przytupem wszedł Carlos Soler – rocznik ’97 – który już podpisał nową umowę, dzięki czemu klauzula wykupu wzrosła z ośmiu do 30 milionów euro. Powoli staje się gwiazdą zespołu i dzisiaj otworzył wynik spotkania, a przecież w kolejce czekają następni. Jose Luis Gaya jest pewniakiem na lewej obronie, ale chętnych na niego nie brakuje, a że Valencia jest fabryką lewych obrońców, w kolejce czeka Toni Lato, który zadebiutował przeciwko Osasunie. Choć wszyscy zapewne czekają na eksplozję talentu Frana Villalby, bo o nim najgłośniej było w ostatnich miesiącach w kontekście perełek z Academia Gloval.

Na ten moment, to tylko dwie wygrane z rzędu, ale jakże potrzebne „Nietoperzom”. Przed nimi mecze z Las Palmas, Eibar i Betisem, a więc spotkania z ekipami lepszymi, ale drużynami zdecydowanie do pokonania, czyli kolejna okazja na dostarczenie większej ilości tlenu do, jeszcze przed chwilą, ledwie zipiącego organizmu.

Komentarze

komentarzy