W Bournemouth kolejna walka z kryzysem. Czy uda się go przezwyciężyć, zanim będzie za późno?


ehoweBournemouth, bardziej niż z piłkarskiego klubu, słynie z… położenia geograficznego. Ten piękny nadmorski kurort jest jednym z ulubionych miejsc Anglików do spędzania wolnego czasu. Położone w południowej Anglii miasteczko dało się jednak poznać całemu światu w 2015 roku. I to bynajmniej nie z powodów turystycznych. AFC Bournemouth przebojem wdarło się do Premier League, wygrywając rozgrywki Championship, zdobywając przy tym 90 punktów. Historia piękna, biorąc pod uwagę, że w 2013 roku grywało jeszcze na boiskach angielskiej League One.

Eddie Howe, menedżer Bournemouth, jest jednym z głównych architektów tej pięknej historii. Ze swoim klubem doświadczył wiele pięknych chwil, ale przeprowadził go także przez wiele kryzysów. Słowo „kryzys” nie jest młodemu Anglikowi obce i z takowym musi się zmagać obecnie. Jeśli piłkarze „Wisienek” 31 grudnia 2016 roku postanowili sobie, że w kolejnym roku będą zdobywać mnóstwo punktów, muszą natychmiast wziąć się do roboty. Mamy dokładnie połowę lutego, a Bournemouth wciąż nie może pochwalić się nawet jednym zwycięstwem w 2017 roku.

bourn

Nowy rok nie rozpoczął się dla „Wisienek” źle – udało im się na własnym boisku zremisować z Arsenalem, co można było uznać za sukces. Później było już tylko gorzej. Kolejne pięć spotkań ligowych to cztery porażki i zaledwie jeden remis. Po drodze przytrafiła się wysoka porażka aż 3:0 z Millwall, w ramach rozgrywek Pucharu Anglii. W klubie nie tak wyobrażali sobie początek roku. Eddie Howe nie ukrywał niezadowolenia z rozegrania przez klub zimowego okna transferowego. Nie udało się zatrzymać, ani później pozyskać, Nathaniela Ake, który był wyróżniającą się postacią w defensywie Bournemouth. Chelsea była nieugiętym negocjatorem i o transferze młodego Ake nie było nawet mowy. Władze klubu zarzuciły sidła na rezerwowego bramkarza „The Blues”, Asmira Begovića, jednak jego również nie udało się pozyskać. Sporo w tym winy londyńskiego klubu, który nie potrafił znaleźć zastępstwa dla Bośniaka. Fakty są jednak takie, że ani Ake, ani Begović do Bournemouth nie trafili.

Eddie Howe jest człowiekiem, który twardo stąpa po ziemi. Wie, że osiągnął z klubem naprawdę dużo, ale w piłce nożnej liczy się tu i teraz. Ma jednak doświadczenie w zwalczaniu kryzysów z tymże klubem. Anglik wspomina 2013 rok, kiedy jego drużyna pewnie zmierzała po awans. Wtem, na przełomie lutego i marca, „Wisienki” przegrały pięć ligowych meczów z rzędu. Wszystko wskazywało na to, że marzenia o awansie nie spełnią się, a doskonała postawa zespołu na przestrzeni sezonu po prostu pójdzie w zapomnienie. Nic z tych rzeczy – Howe opanował sytuację i w kwietniu mógł cieszyć się z awansu do Championship.

Dziś sytuacja jest rzecz jasna trudniejsza. To jest Premier League, tu kryzysy bywają naprawdę bolesne. Wcześniej wspomniane transferowe niewypały to jedno, ale i wewnątrz drużyny mogłoby być lepiej. Simon Francis we wczorajszym meczu z Manchesterem City musiał przedwcześnie opuścić boisko z powodu kontuzji. Cała defensywa Bournemouth ma wyraźne problemy, wszak traci mnóstwo goli. Arturowi Borucowi na pewno nie pomógł też fakt, że klub mocno zabiegał zimą o Begovicia. W ostatnich sześciu spotkaniach ligowych zespół stracił aż 18 goli, co daje średnią aż trzy gole na mecz. Katastrofa. W ofensywie też mogłoby być zdecydowanie lepiej. Jeżeli zespół nie zdobywa goli na własnym boisku, a tak było w ostatnich dwóch spotkaniach na Dean Court, to coś wyraźnie nie funkcjonuje.

W takiej dyspozycji zespół prędko znajdzie się w strefie spadkowej, a stamtąd do Championship już naprawdę niedaleka droga. Eddie Howe stara się jednak nie panikować. Doświadczenie uczy nas, że jego Bournemouth wpada w dołki, które trwają kilka spotkań, jednak zasadniczo zespół wychodzi z nich obronną ręką. Tak było w League One, tak było i w Championship. Czy tak będzie i w Premier League, to się dopiero okaże. Terminarz nie jest dla chłopaków z Bournemouth zły, ale zawsze mogłoby być lepiej. Do końca sezonu zmierzą się jeszcze z zespołami z czołówki; w kolejkach 31-33 zagrają z Liverpoolem, Chelsea i Tottenhamem, więc istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że w trzech kolejkach z rzędu nie zdobędą nawet punktu. Finisz rozgrywek, kiedy wszystko będzie się decydowało, dla „Wisienek” zapowiada się całkiem korzystnie. Ostatnie pięć kolejek to mecze z Middlesbrough, Sunderlandem, Stoke, Burnley i Leicester. W takich meczach wszystko leży w nogach i głowach piłkarzy. A znając Howe’a i jego Bournemouth, w tych właśnie meczach zostawią na boisku mnóstwo serducha i jeszcze więcej zdrowia.

Paniki w klubie nie ma. Eddie Howe zna realia Premier League, ale przy tym głęboko wierzy w swój zespół. Z odpowiednią dozą zaangażowania zespół może jeszcze wiele osiągnąć: – Pierwszy sezon w Premier League zapowiadał się na bardzo trudny, a drugi na jeszcze trudniejszy. Historia uczy nas jednak, że jeśli będziemy zjednoczeni, możemy osiągnąć wszystko, co sobie zaplanujemy.

Komentarze

komentarzy