„Wenger IN!”, czyli jak Guardiola broni kolegi po fachu

Legenda, która odkryła wielu fantastycznych piłkarzy, w wielu tchnęła nowe życie, wciągnęła na najwyższy poziom. O opiekunie Arsenalu można by pisać godzinami i to w samych superlatywach. Niestety ostatnie lata to ogromna próba dla jego legendy, wizerunku i dla niego samego – w końcu jest człowiekiem i wie, co dzieje się wokół. Mimo przytłaczającego hejtu są jeszcze osoby, które potrafią się wyłamać.

Rok 2018 nie jest dla Francuza łaskawy. Na 13 rozegranych spotkań jego podopieczni wygrali zaledwie cztery, siedmiokrotnie opuszczając plac gry jako pokonani. Dramatycznie wyglądają szczególnie wyjazdy – na sześć rozegranych Arsenal wygrał raz, z Ostersund. Nottingham Forrest, Bournemouth i Swansea okazały się za mocne dla „The Gunners”.

Powtarzane od kilku lat coraz częściej „Wenger OUT” nabrało niespotykanego do tej pory rozmachu, a zdecydowana większość dyskutuje już nie czy to powinno się stać, ale dlaczego jak najszybciej. Niedawna wstydliwa porażka na własnym obiekcie z Ostersund oraz dwa pogromy z Manchesterem City sprawiły, że o 68-latku i jego drużynie mówi się jak nie tak dawno o Milanie. A każdy wie, że jest to ekstremalny poziom sportowej szydery… W obronie Francuza stanął jednak Pep Guardiola, który ostatnimi triumfami nad Arsenalem sam „dołożył do pieca”.

– On zna mój podziw dla niego. Graliśmy, walczyliśmy wiele, wiele razy w Barcelonie i Monachium, wiele razy tutaj, w Premier League. Naprawdę wiele. Rozumiem jego sytuację i wiem, że każdy menadżer może się w takiej znaleźć. On wie, że z nią sobie poradzi. Ma duże doświadczenie.

– Zna klub, zna Premier League, zna swoich zawodników. Jestem pewien, że podejmie najlepszą decyzję dla klubu, dla siebie, dla zawodników, dla wszystkich. 

Jak widać nie każdy stawia na Francuzie krzyżyk. W końcu ile już było sytuacji, w których Wenger ponosił sromotne porażki, a koniec końców układał drużynę na nowo? Trzeba zauważyć, że w porównaniu ze swoimi głównymi rywalami nie ma aż tak dużego budżetu, co przy właścicielu klubu nastawionym na zysk a nie wyniki, nie może dziwić.

Przez dłuższy czas wyśmiewano czwartą pozycję, którą „zawsze” (choć to oczywiście nieprawda) Kanonierzy zajmowali na koniec sezonu. Pojawiały się jednak drugie i trzecie miejsca, krajowe puchary, a nawet wyrównane boje ze wspomnianymi Barceloną i Bayernem. W obecnej sytuacji kibice Arsenalu braliby takie scenariusze w ciemno, jednak pewnych rzeczy się nie oszuka. Czołówka odjeżdża finansowo i trzeba ją naśladować, by pozostać na topie. Czy brak wykonawców i rozkapryszeni piłkarze to naprawdę wina trenera? Każdy musi to ocenić indywidualnie, ale nie tak dawne perypetie w Leicester i Chelsea dają do myślenia…

Totolotek: Zarejestruj się i graj bez podatku! – KLIKNIJ W LINK I ODBIERZ BONUS!

Komentarze

komentarzy