Zabójczy duet i De Bruyne dają City bilet do raju!

Tak naprawdę mecz Manchesteru City z PSG rozpoczął się dopiero około 70 minuty i chyba od tego momentu warto byłoby w ogóle bawić się w opis tego co działo się na boisku. Wcześniej oglądaliśmy dobre spotkanie, ale więcej było tu kunktatorstwa i obaw przed stratą bramki niż ofensywnej gry. Koniec końców w półfinale witamy „The Citizens”, ale kto nastawiał się na taką strzelnicę jak przed tygodniem na pewno był rozczarowany. 

Oczywiście bardziej strachliwą drużyną było City, które ewidentnie nastawiło się na kontry i czyste konto. To PSG musiało gonić wynik, ale ono też bało się otworzyć, bo to dla Zlatana i spółki mogłoby się skończyć to fatalnie. Najlepszą nauczką dla paryżan był właśnie karny w 30. minucie. Trzeba przyznać, że chyba większość kibiców piłki nożnej aż zacierało rączki na myśl o ewentualnym golu, bo to diametralnie zmieniłoby oblicze meczu. Niestety Aguero się pomylił – czym znów wzniecił dyskusję na temat jego klasy w ważnych meczach, a jednocześnie nam sprawił ogromną przykrość…

I dalej wyczekiwaliśmy na jakiś zwrot, który pchnąłby ten szachowy pojedynek do przodu. Nadzieje od czasu do czasu robiły nam stałe fragmenty i nerwowe wykopywanie piłki przez Otamendiego. Dziś Mangala nakrył Argentyńczyka nie czapką, a wielkim wełnianym workiem, a przecież jeszcze niedawno czarnoskóry defensor był nieustannie krytykowany przez ekspertów i swoich kibiców.

Wracając do samego obliczu meczu, podobne zdanie do naszego miał Wojciech Jagoda z NC+:

Inne zdanie do którego też się przychylamy miał Leszek Orłowski:

Bo generalnie jeżeli ktoś naprawdę lubi piłkę i jej wszystkie taktyczne aspekty mógł bawić się całkiem przednio. W City przede wszystkim imponowały boki obrony i środek pola. Fernandinho i Fernando wreszcie stworzyli duet na miarę tak dużego klubu. Praktycznie w ogóle nie przepuszczali akcji w tej strefie. Ogólnie naprawdę nie ma się do kogo przyczepić, ponieważ każdy wniósł swoją cegiełkę do tego sukcesu, a największą właśnie para F&F. No i może jeszcze Manuel Pellegrini, bo wiemy jak dziś wygląda jego sytuacja z trenerem w niebieskiej części Manchesteru, a jednak widać było, że obie strony sobie ufają i chcą ciągnąć ten wózek w jednym kierunku.

Aaa no i zapomnieliśmy o Kevinie De Bruyne. Niepozorny ryżawy chłopak znów dał o sobie znać paryżanom i to w sposób, który charakteryzuje największe piłkarskie tuzy. Jeszcze niedawno leczył kontuzję i mówiło się, że może nie wystąpić w tym spotkaniu, a jednak Belg wyszedł w pierwszym składzie i zrobił na boisku niewiarygodną różnicę. Strzał po długim rogu jest tylko wisienką na torcie tego zawodnika – nawet jeśli niektórzy zarzucają mu, że czasem gasł.

Tego samego nie może powiedzieć PSG, które może sobie pluć w brodę, że nie wykorzystało swoich dogodnych sytuacji (Ibrahimović, Silva), ale z drugiej strony, czy drużyna ze stolicy Francji wzniosła się na szczyt możliwości – czy był to poziom pozwalający myśleć o półfinale Ligi Mistrzów? Na pewno najważniejsze ogniwa zawiodły – z Ibrahimoviciem i di Marią na czele. Na pewno drużynowo ekipa Blanca nie wyglądała tak solidnie jak jeszcze w pierwszym spotkaniu. Ba, w pierwszej połowie PSG straciło aż 80 piłek! Z takimi statystykami i sabotażystą Aurierem nie da się przedostać do półfinału.

Zwyciężyła więc drużyna przez duże „D” z zabójczym środkiem pola i kreatorem gry. Czy zasłużenie? Jeszcze tydzień można byłoby dyskutować. Dziś nie mamy już wątpliwości.

Na koniec jeszcze jeden tweet. Tym razem poczuciem humoru wykazał się Patryk Lipski:

Komentarze

komentarzy