Żadne Anglie i Hiszpanie. Serie A najlepszą ligą sezonu 2017/2018

22 kwietnia 2018. Piłkarze Napoli wylatują z miasta, żegnani co najmniej jak przed podróżą na finał Ligi Mistrzów. Albo nawet więcej – jak bohaterscy żołnierze, którzy lecą na kluczową bitwę, od której zależy być albo nie być całego miasta. Rzeczywistość? Ligowe spotkanie 34. kolejki Serie A z Juventusem. Ważne, prestiżowe, ale wciąż niedecydujące o niczym. Właśnie tak wygląda otoczka wielkiej ligi – najlepszej w obecnym sezonie.

Spory dotyczące jakości największych lig dotyczą najczęściej dwóch – Premier League i La Liga. Pierwsza ze względu na swoją majętność, ilość naprawdę bardzo solidnych drużyn, bezpośredni sposób gry, wielu topowych piłkarzy oraz mistrzowską otoczkę, która daje produkt klasy premium. Druga? Oczywiście Real i Barcelona, które dzielą i rządzą na Starym Kontynencie. Do tego Atletico i kilka innych zespołów, które wbrew pozorom grają dobrą piłkę, liczą się w Europie i poziomem sportowym często przewyższają angielskich odpowiedników.

Po kilku latach wyspiarskiej dominacji, kiedy wspomniani mieli nawet trzech swoich przedstawicieli w półfinale Champions League, przyszła pora na przewagę iberyjskich ekip. Obojętnie do której grupy należycie (a może do jeszcze innej), w tym sezonie powinniście zapomnieć o swoim pierwszym wyborze i rzucić okiem na Półwysep Apeniński. To, co się tam dzieje jest kwintesencją tego, co w futbolu kochają wszyscy.

Już początek sezonu przynosił skrajne emocje. Z jednej strony gubiący punkty hegemon ostatnich lat, świetnie punktujące Napoli czy Inter, z drugiej Benevento – najgorszy beniaminek w historii ligi, którego… pokochali wszyscy. Bo jak można nie kochać małego klubu, którego kibice żyją każdym meczem niezależnie od wyników? W wielu miejscach we Włoszech piłka nożna jest jak religia, Benewent – oddalony tylko 60 km od Neapolu – jest jednym z takich miejsc. Klub piłkarsko i organizacyjnie nie był gotowy na najwyższą ligę. Ba! W końcu sam awans do niej był cudem na miarę wygrania Ligi Mistrzów.

Goszczenie największych krajowych potęg, heroiczna walka o pierwsze trafienie, o pierwszy punkcik, zdobyty w 15 (!) kolejce w meczu z Milanem, po pamiętnym golu bramkarza. Od tamtej pory kopciuszek Serie A zremisował raz, pięciokrotnie zgarniał komplet punktów, w tym w ostatniej kolejce, w której… ograł AC Milan na San Siro. Szans na utrzymanie już nie ma, ale reaktywowany w 2005 roku klub zapamiętamy na zawsze.

Walka o utrzymanie będzie emocjonująca do ostatniej kolejki w większości największych lig, ale warto spojrzeć na czołówkę. Poza niespodziewaną formą Betisu w Hiszpanii (grają o LE; LM jest już zaklepana dla wielkiej czwórki) i walką wielkich firm we Francji (Monaco, Lyon i Marsylię dzieli punkt – walczą o miejsce w LM, eliminacjach do niej oraz o LE), raczej niczego nie można porównać do tego, co dzieje się w Serie A.

W końcu Inter szaleńczo goni kluby z Rzymu, które dzięki punktowej przewadze nad „Nerazzurri” mogą zająć trzecie i czwarte miejsce, wyrzucając zdobywcę trypletu sprzed ośmiu lat z najważniejszych klubowych rozgrywek. Najmniejszy błąd dla każdego z nich może się skończyć tragicznie – w końcu trudno sobie wyobrazić Ligę Mistrzów za rok np. bez obecnego półfinalisty, a w jego miejsce oglądać rywali zza miedzy, prowadzonych przez kapitalnego Ciro Immobile. Inter/Lazio/Roma – ktoś z tej trójki po morderczym finiszu będzie płakał…

Płakać może również inny zespół z Mediolanu, czyli odbudowywany AC Milan. Drużyna, która po letnich wzmocnieniach miała spokojnie zawalczyć o Ligę Mistrzów, musi drżeć o miejsce dające udział w eliminacjach do Ligi Europy. Upragnioną szóstą pozycję zajmuje obecnie Atalanta, mająca punkt przewagi nad podopiecznymi Gattuso, którzy – jak dobrze wiemy – w ten weekend oddali trzy oczka Benevento. W trakcie czterech kolejek może wydarzyć się wszystko, a czające się za plecami Fiorentina i Sampdoria nie zamierzają odpuszczać.

Na koniec wisienka na torcie, czyli kapitalna walka o scudetto. W obliczu pewnych triumfów City, PSG, Bayernu i Barcelony (której brakuje punktu), nie można przejść obojętnie obok sytuacji w Serie A. Zacięta rywalizacja od kilku sezonów, fantastyczne pojedynki w Lidze Mistrzów z największymi zespołami Europy, świetni piłkarze… Mając przed oczami ten obraz trudno wyobrazić sobie sytuację sprzed 11 lat, kiedy Juventus i Napoli biły się w Serie B o powrót do elity.

Właśnie te kluby w sezonie 2006/2007 Serie B zajęły dwa pierwsze miejsca, ale ich sytuacja miała się do siebie jak dwa przeciwne bieguny. Juventus po degradacji wciąż miał w swoich szeregach największe gwiazdy z Buffonem na czele, awans był więc obowiązkiem i czymś oczywistym. Napoli? Klub na zawsze kojarzony z Diego Maradoną zbankrutował w 2004 roku. Z kolan powstał tylko dzięki nieocenionym sponsorom, mądrości Aurelio De Laurentiisa i miłości kibiców, którzy tłumnie przychodzili na mecze w trzeciej lidze. Ci sami kibice, którzy po dekadzie właśnie tak wspierali swój klub przed – być może – najważniejszym meczem od ponad ćwierćwiecza.

Samo spotkanie było magiczne, nie dało się nie wyczuć tego, co wisiało w powietrzu. Być może nie stało na poziomie finału Ligi Mistrzów, a wyrachowanie Juventusu zabrało nam okazje, bramki  i otwartą grę. Przynajmniej do 90. minuty, bo wtedy wydarzył się cud, o którym wie już cały piłkarski świat. Napoli dzięki swojej wielkiej determinacji zwyciężyło pierwszy raz na Allianz Stadium, zbliżając się do gospodarzy na jeden punkcik. Patrząc chłodnym okiem, to wciąż nic. Co prawda Juventus ma trudniejszy terminarz, ale po obecnym Napoli można się też spodziewać wpadki chociażby z Fiorentiną, nie mówiąc o słabszych rywalach… Sezon może się zakończyć bez trofeum, Juventus może po raz kolejny zostać mistrzem, ale sam fakt pokonania „Bianconerich” na ich obiekcie, dodatkowo dający nadzieję na scudetto, jest wręcz ikonicznym wydarzeniem. Wystarczy spojrzeć na radość w szatni oraz jak w Neapolu świętuje całe miasto. Dosłownie.

To niesamowite, że mecz o prestiż i po prostu przedłużenia szans na tytuł, ma tak niesamowitą otoczkę. Do tego jak bardzo piłką żyje Neapol nie umywa się nawet El Clasico sprzed lat, decydujące o wejściu do finału Champions League. Emocje na boisku i trybunach były co prawda ogromne, ale to, jaką rolę odgrywa futbol we Włoszech na co dzień, jest czymś niesamowitym. Dokładając do wczorajszej rywalizacji zachowanie Buffona, który po ważnej porażce pogratulował każdemu rywalowi z osobna, nie można się nie zachwycić. Calcio w swojej całej okazałości.

Ten sezon Serie A będzie piękny bez względu na końcowe rozstrzygnięcie. Z całego serca trzymam jednak kciuki za podopiecznych Sarriego, którzy na scudetto po prostu zasługują. Nie tylko postawą na boisku, ale zaangażowaniem i pasją każdego pojedynczego kibica, dla którego byłby to najszczęśliwszy dzień w życiu. W Turynie – znana od lat radość, do której przywyknięto, w Neapolu – wręcz orgazmiczna euforia, która zagroziłaby przestarzałym konstrukcyjnie budynkom i samemu Wezuwiuszowi. Brzmi ciekawie, prawda? Chyba wszyscy chcielibyśmy to zobaczyć.

Wystarczy wspomnieć jeszcze o Romie, która w Lidze Mistrzów dokonała cudu i mamy obraz najlepszej ligi obecnego sezonu. Nie każdy musi się z tym zgodzić, ale każdy powinien docenić. A jeśli na kimś wydarzenia z włoskich boisk (nie tylko wczorajsze) nie robią wrażenia, nie powinien się nazywać fanem piłki nożnej. Na koniec, dla kontrastu, zostawimy tylko wypowiedź eksperta Tomasza Hajty z początku października.

Totolotek: Zarejestruj się i graj bez podatku! – KLIKNIJ W LINK I ODBIERZ BONUS!

Komentarze

komentarzy