Lech Poznań z kolejnym zwycięstwem, a Lechia przegrywa na własne życzenie

lech poznań
(Zdjęcie: Adam Ciereszko/Lech Poznań)

Wczoraj Lech Poznań wygrał kolejne w tym roku spotkanie, a przeciwstawić się nie potrafił nawet lider tabeli. Nie zabrakło emocji, ale przeważały te pozasportowe. No właśnie, skąd tyle agresji w tym meczu? 

Choć obaj trenerzy nieco zaskoczyli wyjściowymi składami, gra w początkowych fragmentach utrzymywała się na wyrównanym poziomie. Atakowały obie drużyny, lepiej ustawiała się Lechia, ale do przerwy było 0:0. Końcowy gwizdek i… się zaczęło! Na boisko wbiegły obie ławki rezerwowych, poniosło kilka osób w tym trenera Lecha Nenada Bjelicę. Ten natychmiast został odesłany na trybuny, a wszystko zaczęło się od zaczepki Sławomira Peszki w kierunku Tomasza Kędziory (który pozostał niewzruszony jak kilka tygodni temu Artur Jędrzejczyk). Jednak to sam wybuch piłkarza Lechii, ale nerwy puszczały już kilkanaście minut wcześniej. Po meczu w stronę zawodników „Kolejorza” również kierowano pewne zarzuty. I faktycznie, toczyli psychologiczną batalię z rywalem, ale udało się im. Inna sprawa, że sędzia Marciniak mógł zagwizdać w jednej, dwóch sytuacjach, kiedy mocno na granicy faulu stąpali gospodarze.

Niemniej, to gdańszczanie nie utrzymali nerwów na wodzy i już po gwizdku kończącym pierwszą połowę posypały się kartki – po dwie żółte otrzymały obie drużyny, Lechia Gdańsk i Lech Poznań. Choć tu bardziej za reakcję zwrotną, podobnie jak z trenerem Bjelicą, który przecież stanął w obronie swojego piłkarza, ale oczywiście mógł łagodniej. Było minęło, przerwa i gramy dalej.

Już na początku drugiej części kartkami „nagrodzona” zastała para defensywnych pomocników Lecha, ale kolejne dwie zobaczyli również goście. Gęsta atmosfera nie opadała, lecz wręcz przeciwnie. Na boisku wrzało, na trybunach gorący doping ponad 31 tysięcy kibiców, a kolejny wybuch był tylko kwestią czasu. Okazji bramkowych w tym czasie było kilka, ale tylko jedna poważna, po której piłka nawet wpadła do siatki, choć gola nie uznano. Czy słusznie? Grono ekspertów, na czele z komentatorami wczorajszego spotkania, przyznaje, że w większości przypadków takie sytuacje przepuszczano, bo spalony był bardzo minimalny, a chorągiewka podniesiona instynktownie. Okazało się, że Radosław Majewski był na bardzo małym spalonym, co oddaje poniższe zdjęcie, na którym widać, jak obrońca Lechii łamie linię ofsajdu. Argument o sędziowaniu pod „Kolejorza” więc odpada, a i takie się pojawiały.

JIOL

Kilka minut później gospodarze sobie odbili i akcją klasy światowej zdobyli bramkę na 1:0. Tu było wszystko: złe wybicie z pola karnego, przejęcie piłki, zgranie przez Trałkę, który dobrze wczoraj grał do przodu, a orientacja w terenie Marcina Robaka zasługuje na oklaski jeszcze przez najbliższe dni. Dobrze się to oglądało.

Lech zdobywał przewagę, a goście raz po raz się frustrowali. Zagrożenia z ich strony nie było, ale za to puszczały nerwy. Wulkan wybuchł po raz drugi, kiedy po faulu na Janie Bednarku Grzegorz Kuświk jeszcze poprawił nogą. Jako że sędzia pokazał w tej sytuacji tylko żółty kartonik (drugi, więc chwilę później napastnik Lechii i tak wyleciał), Komisja Ligi zapewne zbada tę sytuację pod kątem zachowania po gwizdku. Zbada też faul Sławomira Peszki i niedopuszczalne wybryki rezerwowego golkipera gości, Vanji Milinkovicia-Savicia. W odstępie kilku chwil przyjezdni obejrzeli trzy czerwone kartki i sami na własne życzenie przegrali ten mecz już w 78. minucie.

Dopóki gdańszczanie skupiali się na kwestiach stricte piłkarskich mecz był wyrównany, ale kiedy puściły nerwy, nie było co zbierać. Nikt nie mówi, że piłkarze Lecha do tego się nie przyczynili, ale bitwę nerwów wygrali, tę boiskową zresztą też. Nieodgwizdane faule? Ogółem Szymon Marciniak odgwizdał dwadzieścia przewinień „Kolejorza” przy czternastu podopiecznych Piotra Nowaka. Sędzia nie panował nad meczem? Na wszystkie kartki każdy z piłkarzy sam sobie zasłużył, a dla niektórych na samych kartkach pewnie się nie skończy. Prawda więc jest taka, że Lechia przegrała ten mecz na własne życzenie, a miała piłkarskie atuty, żeby zdobyć chociaż punkt. Liderem jest nie bez przyczyny, ale wczoraj górę wzięły nerwy i agresja. Lechiści pokazali jednocześnie, że jeszcze nie są gotowi na poważne granie, i tylko utrudnili sobie sytuację przed kolejnymi meczami.

Komentarze

komentarzy