Trzy dni i dwie klęski Schalke. Gdyby nie Neuer…

Już przed meczem było wiadomo, że ten będzie miał emocje, dramaturgie i wszystko to, co cechuje wyrównane spotkania do momentu strzelenia przez Bayern pierwszej bramki. Im dłużej gol dla Bawarczyków nie padnie, tym psychika po środowym blamażu w Lidze Mistrzów piłkarzy Schalke będzie mocniejsza. Jak najdłuższe utrzymywanie korzystnego wyniku w Monachium mogłoby sprawić, że podrażnieni zawodnicy Jensa Kellera byliby w stanie urwać monachijskiej maszynie choćby punkt.  Tak się jednak nie stało, a gdzie już w trzeciej minucie meczu podział się cały misterny plan Schalke może powiedzieć Siara.

Wyjazd na Alianz Arena zaledwie trzy dni po zebraniu wielkiego oklepu przed własną publicznością od Realu Madryt to nie jest najlepszy sposób na odbicie się od dna. Kevin Prince Boateng przed meczem mówił, że o klęsce z Realem trzeba jak najszybciej zapomnieć. Reprezentant Ghany pewnie się nie spodziewał, że to może stać się tak szybko. Rykoszet po strzale Davida Alaby sprawił bowiem, że żadnemu kibicowi „Konigsblauen” środowy blamaż z drużyną Carlo Ancelottiego nawet nie przeszedł przez myśl – wszyscy zaczęli odliczać, jakie będą rozmiary klęski z Bayernem.

No i odliczali. Alaba, Robben, Mandżukić, znów Robben… Po dwóch kwadransach „04” przy nazwie Schalke nie oznaczała tylko roku założenia. Dziesięć straconych bramek w ciągu ostatnich dwóch godzin sprawiło, że w 30. minucie kibice gości zaczęli się zastanawiać – ile jeszcze?

– Chłopaki, już wystarczy, dajcie spokój – najprawdopodobniej w taki sposób w przerwie zainterweniował Manuel Neuer. Bramkarz Bayernu spędził w Gelsenkirchen całą swoją karierę i z pewnością przykro było mu patrzeć na to, co jego koledzy z drużyny robią z jego byłym klubem. Strach pomyśleć co byłoby, gdyby Bayern w pewnym momencie nie zastopował? 5:1 to nie jest najwyższy wymiar kary, jaki mogli wymierzyć piłkarze Pepa Guardioli na klubie z Ventspils Arena, który przecież nie należy do średniaków Bundesligi, ani tym bardziej do drużyny błąkającej się w jej dolnych rejonach.

No właśnie… Przecież Schalke nie dysponuje słabymi piłkarzami – w ataku ma supersnajpera w postaci Klaasa-Jana Huntelaara, jeden z największych talentów – Juliana Draxlera, na skrzydłach również bardzo utalentowanego Goretzkę i dobrego w tym sezonie Farfana, w środku pola była gwiazda Milanu, Kevin Prince Boateng. Tacy piłkarze po prostu nie mogą sobie pozwolić na to, by w ciągu trzech dni tracić w ważnych meczach JEDENAŚCIE bramek, strzelając zaledwie dwie. Na dodatek jedna to błysk geniuszu Huntelaara w doliczonym czasie gry, a druga – gola samobójczy. A Bayern? Bayern zagrał tak, jak zwykle – genialnie. Nic nowego, wynikiem też żaden kibic „Gwiazdy Południa” nie może być zaskoczony. Skoro Real może strzelić ekipie „Konigsblauen” sześć goli na wyjeździe, to dlaczego u siebie rozgromić Schalke nie może najlepsza drużyna świata?

Nie tylko Neuerowi było żal tego, co działo się na Alianz Arena. Przecież mecze Bayernu z Schalke to klasyk ligi niemieckiej. Przykro było patrzeć na tę kompletną deklasację, różnice kilku poziomów zwłaszcza, gdy ma się w pamięci obrazki tych klubów rywalizujących o mistrzostwo do ostatnich sekund sezonu. Teraz kilka sekund trwała cała rywalizacja.

Bayern Monachium – Schalke 04 Gelsenkirchen 5:1 (4:0)
1:0 – David Alaba (3.)
2:0 – Arjen Robben (15.)
3:0 – Mario Mandżukić (24.)
4:0 – Arjen Robben (28.)
4:1 – Rafinha (64.-sam.)
5:1 – Arjen Robben (76.-k.)

/Bartek Stańdo/

Komentarze

komentarzy