Drużyna, która wygrała w reprezentacyjnej piłce wszystko co było do zgarnięcia i to z nawiązką, stawia sobie siłą rzeczy tak wysoką poprzeczkę, że można z niej tylko i wyłącznie efektownie spaść. Nie żadne powolne odchodzenie w cień, tylko od razu upadek z dziesiątego piętra. Tak samo jest w przypadku Hiszpanii, która chyba cieszy się, że rok zbliża się już ku końcowi i nie będą rozgrywane żadne mecze na arenie międzynarodowej. Tak fatalnych wyników to państwo nie miało od 1982 roku (wyliczenia Rafała Lebiedzińskiego), a niedawna porażka z Niemcami dodatkowo upokarza ją jeszcze bardziej.
Trudno powiedzieć kiedy nastąpił negatywny przełom w kadrze Vincente Del Bosque, bo aż do mundialu raczej wszyscy zachwycali się Hiszpanią i nadal stawiali ją jako jednego z głównych faworytów do wygrania turnieju. Niektórzy mówią, że „La Roja” „skończyła się” po polsko-ukraińskim Euro i chyba mają rację, ale przyczyn załamania formy jest więcej niż tylko przesycenie sukcesami, choć jest to ważny argument. Większość zawodników po wygraniu mistrzostw Europy w 2012 roku miało już w swojej gablocie wszystkie trofea od Klubowych Mistrzostw Świata, aż po wygranie Ligi Mistrzów, mistrzostw świata, mistrzostw różnych turniejów juniorskich i innych, często też indywidualnych osiągnięć. Nic dziwnego, że kolejny mundial i to jeszcze w dalekiej Brazylii mógł być dla części zawodników, po ciężkim sezonie, podróżą ponad siły. Weźmy przecież pod uwagę, że w finale zagrało Atletico z Realem, a daleko w różnych rozgrywkach zaszły też inne hiszpańskie kluby. Dodatkowo sama reprezentacja miała trudny terminarz, bo często wyjeżdżała na mecze towarzyskie do Ameryki Południowej, czy Azji. Oczywiście dalekie podróże mają służyć uzupełnieniu sakiewki federacji, ale odbijają się na formie samych piłkarzy. Już po sukcesie w 2010 roku Andres Iniesta udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że szefowie muszą zastanowić się nad sensem dalekich podróży, bo te nie sprzyjają utrzymaniu wysokiej formy, a jedynie męczą jego i jego kolegów.
Zadyszkę było już jednak widać podczas Pucharu Konfederacji i porażka z Brazylią w finale wcale nie jest tu zaskoczeniem, bo panowie w czerwonych strojach grali po prostu wolno i słabo konstruowali ataki. Wtedy wszyscy zignorowali to ostrzeżenie, choć wiele osób mówiło po Pucharze Konfederacji, że należy przewietrzyć kadrę. Tyle tylko, że łatwo teraz mówić: „odstaw Xaviego, Alonso, Casillasa” podczas gdy wspomniani panowie to legendy, których nie skreśliłby chyba żaden trener na świecie. Mistrzowie Świata czy Europy nigdy nie dali podstaw swojemu bossowi, żeby pokazać im drzwi wyjściowe i zgasić światło.
Ale oprócz zbyt dużej ilości sukcesów widać też było, że niektórzy zawodnicy są już sobą zmęczeni. Gdzieś ulotniły się morale z szatni, za dużo już było wspólnych przygód w reprezentacji i w konsekwencji nie było na boisku lidera, walczaka, który gnałby do każdej piłki.
Inną sprawą wartą odnotowania jest wiek złotej generacji. Bardzo trudno jest utrzymać się na szczycie przez kilka lat. Mistrzowie z Półwyspu Iberyjskiego dokonali tej sztuki łącząc to przy okazji z grą na najwyższym poziomie w klubie, ale ileż można grać w ścisłej czołówce? Do eksploatacji fizycznej dochodzi jeszcze ogromne zmęczenie psychiczne. Wbrew pozorom piłkarze żyją w ciągłym stresie i każdy turniej jest dla nich ogromnym obciążeniem. Pewnie każdy byłby nieźle przestraszony, gdyby miał jechać do innego kraju pograć w gałę przy 50 tysiącach kibiców na stadionie i milionach przed telewizorami. A przecież „Espana” ma bardzo zdolne generacje młodych, którzy nie mają okazji sprawdzić się na najwyższym poziomie.
Wracając do wieku – żeby nie być gołosłownym popatrzmy ile lat mają poszczególni piłkarze obecni na mistrzostwach świata: Casillas – 33, Sergio Ramos – 28, Pique – 27, Alba – 25, Juanfran – 29, Iniesta – 33, Torres – 30, Fabregas – 27. Po każdej mundialowej okazywało się, że obrońcy tytułu dysponują jednym z najstarszych składów. Może nie jest to dom starców, ale zabrakło kogoś pokroju Isco lub Koke. Właśnie w środku pola Hiszpanii brakuje obecnie najwięcej jakości, choć ma przecież wspaniałych zawodników w tej formacji.
Idąc dalej, po bezbarwnym Pucharze Konfederacji i kompromitacji w Brazylii powinien odejść Vincente del Bosque. Nie dlatego, że jest słabym szkoleniowcem, lub dlatego, że jego podopieczni zawalili mundial, ale dlatego, że taka legenda musi odejść na szczycie, nie rozdrabniać się i udowadniać całemu światu, że jest najlepszy. Poza tym przydałaby się świeża myśl w zespole. Tiki taka jest już nieskuteczna co znakomicie widać było nawet przed mistrzostwami w sparingach z drużynami pokroju Gwinei Równikowej czy RPA. Co z tego, że „La Roja” nabija posiadanie piłki skoro jest to tak usypiający styl, że żaden atak nie zaskakuje defensywy rywali. Porażka koncepcji bierze się jednak przede wszystkim z problemów Barcelony. To na zawodnikach katalońskiego klubu „Sfinks” oparł swoją strategię jeszcze kilka lat temu i sprawdziło się to znakomicie. Wtedy też Guardiola odnosił swoje największe sukcesy z „Blaugraną” i wielu graczy było w niesamowitym gazie. Teraz, gdy „Barca” straciła dawny blask, trudno oczekiwać, aby Iniesta, czy Pique nagle błyszczeli w kadrze skoro mają problemy w klubie i mało dają w starciach z Granadą i Cordobą. Było to już widać na mistrzostwach. Teraz Del Bosque szuka nowych rozwiązań wśród zawodników innych klubów niż ten ze stolicy Katalonii.
Żeby dodać jeszcze oliwy do ognia na zakończenie tych rozważań warto dodać, że Del Bosque w ogóle nie uczy się na błędach. Jak inaczej można wytłumaczyć wystawianie beznadziejnego w kadrze Cesca Fabregasa, który większość akcji psuje, jak inaczej nazwać „popisy” Diego Costy, który kompletnie nie pasuje do układanki „Sfinksa”? Trzeba też zastanowić się czy rzeczywiście siedzący na ławce w klubie Pique jest tak niezbędny kadrze. No i sam styl nadal tak samo czytelny…
Large living room windows for the wonderful view of the lake
rob kardashian weight loss BEST WESTERN PLUS The Inn at King Of Prussia
christina aguilera weight lossA San Diego Fashion Trend