Nie interesujesz się angielską piłką, a chciałbyś ją poznać? Po prostu obejrzyj dzisiejszy mecz Evertonu z Liverpoolem! Dzisiejsze derby Meseyside to esencja Premier League, fenomen najlepszej ligi świata w 90-minutowej pigułce. W tym meczu było wszystko to, za co kochamy rozgrywki w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii: walka o każdy milimetr boiska, niesamowite tempo, mnóstwo goli i jeszcze więcej stuprocentowych sytuacji, bramki po stałych fragmentach gry i uderzeniach głową, cudowne indywidualne akcje i wreszcie wielkie emocje. Uff…
Strzelanie na stadionie Evertonu zaczęło się dość szybko i zarazem nieprzewidywalne. Kto bowiem przypuszczał, że po rzucie rożnym w polu karnym strzeżonym przez takich wielkoludów, jak Distin, Lukaku, Barry czy Jagielka zabawią się Suarez i Coutinho? „The Toffees” nie zamierzali jednak czekać na następnego gola i szybko się zrehabilitowali – a jakże! – po stałym fragmencie gry, po raz pierwszy goniąc w tym spotkaniu wynik meczu.
Od czego jednak gospodarze mają w swych szeregach najbardziej kontrowersyjnego na Wyspach, lubującego się w pyskówkach na tle rasowym, nurkowaniu w polu karnym i gryzieniu przeciwników, ale przede wszystkich cholernie dobrego piłkarza, po którego właściciel klubu wysyła przed derbami odrzutowiec? Fantastyczne, kąśliwe uderzenie z rzutu wolnego i Liverpool znów był górą w mieście Beatlesów.
Po meczu kibice obu klubów niezwykle szanują zdobyty punkt i to, że nie będą musieli udawać się do kardiochirurga, przy okazji ciągle gdybając. Co by było, gdyby po pół godzinie gry z boiska wyleciał Kevin Mirallas za brutalny faul na Suarezie? Gdyby 300% sytuację wykorzystał Allen? Gdyby w bramce Liverpoolu nie stał Simon Mignolet, który kilkakrotnie wychodził zwycięską ręką z sytuacji sam na sam? Gdyby Lukaku lepiej zachował się w sytuacji, gdzie „The Toffees” wychodzili czterech na dwóch, albo gdyby chwilę później Suarez głową z dwóch metrów trafił gdziekolwiek, byleby nie w Howarda?
Brendan Rodgers znów nie wyciągnął wniosków z poprzednich spotkań. Statystyki mówią, że jeśli mecze kończyłyby się w przerwie spotkania, to „The Reds” prowadziliby w tabeli Premier League ze sporą przewagą nad drugim zespołem. Na Goodison Park piłkarze Brendana Rodgersa jednak znów oddali pole gry rywalom, cofając się i czekając na kontry. Niewiele brakowało, a takie kunktatorstwo zakończyłoby się porażką w derbach. Największym zaskoczeniem w drużynie gości jest z pewnością Jon Flanagan i to zarówno poprzez dobry występ, jak i miejsce w pierwszym składzie. Wychowanek Liverpoolu bił na głowę biegającego po drugiej stronie boiska Glena Johnsona. Na swoim poziomie zagrali Suarez i Mignolet.
Podobać się mogła postawa Evertonu: twarda, nieustępliwa i mimo straty bramki minutę przed końcem należy pochwalić podopiecznych Roberto Martineza za grę do końca. „The Toffees” dwukrotnie musieli odrabiać straty i raz zdołali wyjść na prowadzenie. Bardzo dobry występ zaliczył Distin, chociaż musiał mierzyć się z Suarezem, a także utrzymujący strzelecką formę Lukaku. Bohaterem derbów Liverpoolu mógł zostać Deulofeu, gdyby wykorzystał choć jedną z dogodnych okazji, jednak jego wejście można zaliczyć na plus.
Dwa tygodnie bez piłki klubowej zostały wszystkim kibicom wynagrodzone z dużą nawiązką, a futbolowy weekend nie mógł zacząć się lepiej. Niektórzy już wydali wyrok: „to był najlepszy mecz w tym sezonie!” i chociaż to dopiero początek kampanii, opinie wcale nie wydają się być przesadzone. Naprawdę ciężko będzie przebić to, co działo się na Goodison Park.
Everton FC – Liverpool FC 3:3
0:1 – Philippe Coutinho (5.)
1:1 – Kevin Mirallas (8.)
1:2 – Luis Suarez (19.)
2:2 – Romelu Lukaku (72.)
3:2 – Romelu Lukaku (83.)
3:3 – Daniel Sturridge (89.)
Piłkarz meczu: Simon Mignolet
Cichy bohater: Jon Flanagan
Najgorszy na boisku: Glen Johnson
/Bartek Stańdo/