Podsumowanie roku w Hiszpanii – łzy szczęścia, dramat i niepewność

Pożegnanie starego roku i przywitanie nowego to dla każdego czas podsumowań i przemyśleń, ale też nadziei na lepsze jutro i snucie ambitnych planów. Hiszpańskie kluby też robią sobie bilans i liczą zyski oraz straty – zarówno te moralne jaki i te finansowo-sportowe. W nowym roku wszystkim wypada życzyć „Feliz ano nuevo” (szczęśliwego nowego roku)!

Zacznijmy od strony czysto statystycznej, wiadomo przecież, że z matematyką nie wolno dyskutować. W futbolu ta reguła nie zawsze znajduje odzwierciedlenie, ale kilka liczb znakomicie odda to, czego nie można wyrazić słowami i wyszukanymi metaforami. W 2014 roku rozegrano 37 ligowych kolejek, czyli tylko o dwie więcej niż w polskiej Ekstraklasie. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy w Primera Division mogliśmy zobaczyć 23 drużyny. Spośród wszystkich ekip zdecydowanie najlepiej zaprezentował się Real Madryt, który wygrał 27 spotkań, a przegrał jedynie pięć razy. Dzięki temu może pochwalić się fantastyczną średnią punktową – 2,36 pkt. na mecz. Również bilans bramkowy „Królewskich” może budzić podziw, bo piłkarze w białych koszulkach zdobyli aż 110 bramek, a stracili jedynie 30. Należy przy tym pamiętać, że to wyłącznie podsumowanie zmagań w lidze, a przecież Real może dodatkowo pochwalić się świetnymi statystykami w Lidze Mistrzów. Jeśli chodzi o zdobycz punktową, to za plecami drużyny Carlo Ancelottiego uplasowała się Barcelona i Atletico, które zgromadziły 79 oczek, czyli o sześć mniej niż ich największy rywal. Na drugim biegunie znajduje się Cordoba, ale nie zapominajmy, że podopieczni Miroslava Djukicia są w lidze „nowi”, więc nie mieli tylu okazji do zdobycia punktów.

Gdyby wziąć na tapetę indywidualne osiągnięcia, to tu też w wielu kategoriach najlepszy jest właśnie klub z Madrytu, nawet pomimo faktu, że zajął on w zeszłym sezonie dopiero trzecie miejsce. 38 bramek zdobył Cristiano Ronaldo, wychodzi więc na to, że Portugalczyk ma średnią ponad jednego gola na mecz. Na drugim miejscu także nie ma zaskoczenia, bo przypada ono Leo Messiemu. Co prawda wielu kibiców było lekko rozczarowanych postawą Argentyńczyka w ostatnim roku, ale 35 bramek pokazuje, jak ważną jest on postacią dla swojej drużyny i jak genialnym jest piłkarzem. Zwłaszcza, że kolejne miejsce w rankingu strzelców zajmuje Aritz Aduriz, który ma 18 bramek, czyli aż o 17 mniej niż Leo. Snajper Athletiku obronił miejsce na pudle głównie dzięki znakomitej postawie w zeszłym sezonie. W obecnej edycji rozgrywek Baskowie zawodzą, a sam Aduriz ma znacznie mniej klarownych sytuacji pod bramką rywala. Tuż za podium uplasowali się: Karim Benzema i Joaquin Larrivey. Dorobek Francuza mógłby być okazalszy, ale napastnik postanowił na wiosnę seryjnie marnować dobre okazje. Trzeba jednak docenić genialną pracę, którą Benzema wykonuje w polu karnym. 11 asyst to najlepszy dowód na potwierdzenie tych słów. W dodatku, gdy tylko „CR7” usłyszał o zamiarze sprzedania swojego kolegi z zespołu, postawił „veto”, bo wszyscy wiedzą, że właśnie dzięki byłemu zawodnikowi Lyonu Ronaldo może pobijać kolejne rekordy. Kilka ciepłych słów należy się też Joaquinowi Larrivey’owi, bo strzelić tyle bramek w przeciętnym Rayo i w nowym klubie – Celcie, to spory wyczyn, a przecież Argentyńczyk nie jest już nastolatkiem, a gościem z trójką z przodu.

Wśród asystentów najlepiej wypadł Angel Di Maria i Leo Messi, którzy zaliczyli po 14 otwierających podań. Trzeba jednak pamiętać, że Di Maria zdobywał je tylko wiosną, bo od tego sezonu broni już barw Manchesteru United. Trzecie miejsce przypada Koke, który jest chyba największym objawieniem mijającego roku. Dobrze wypada też Carlos Vela, ten zawodnik zaliczył dziewięć asyst i 14 bramek. W ramach ciekawostki warto dodać, że o mały włos, a Meksykanin zagrałby też wszystkie 37 meczów, ale niestety, podobnie jak Gorka Iraizoz, opuścił jedno spotkanie i to w dodatku na samiutkim finiszu.

To tyle jeśli chodzi o statystyki. Rok 2014 był z pewnością jednym z najbardziej emocjonujących w XXI wieku – głównie za sprawą ligi i mundialu. Rozgrywki ligowe były niesamowite, bo po raz pierwszy od dziewięciu lat została przerwana dominacja Realu i Barcelony. Finisz zeszłego sezonu był po prostu kapitalny i do ostatniej kolejki nie wiadomo było, kto spadnie, a kto zostanie mistrzem. Ostatecznie punkty pogubiła Barcelona – słabnąca pod ręką Gerardo Martino, ale wciąż na tyle mocna, aby wygrywać w lidze. Remis z Elche zamazałby prawdziwy obraz drużyny – zmęczonej sobą i grą na wysokim poziomie grupy ludzi, bez koncepcji na grę, z usypiającą i nieskuteczną tiki-taką, ale z drugiej strony, w przypadku zwycięstwa, dzisiaj nikt nie pamiętałby już wpadek i stylu gry, gdyby tylko udało jej się wepchnąć jedną bramkę, lub wygrałaby ona w decydującym starciu z Atletico. Gdy jesteśmy już przy mistrzu – czy podopieczni Diego Simeone wygrali zasłużenie? Tak, bo pokazali ogromny charakter, a przy okazji równą formę przez cały sezon. Real kręcił się koło czołówki i być może prezentował lepszy styl niż powyższa dwójka, ale nie miał jeszcze wtedy zaprogramowanego zwyciężania tak jak teraz. Szkoda jedynie odejścia Angela Di Marii, bo skrzydłowy „Królewskich” zrobił niesamowity postęp i dawał bardzo dużo innym kolegom, a przy okazji radował oko chyba każdego fana piłki. Cieszmy się jednak, że tyle działo się w tamtym sezonie, bo do tej pory liga hiszpańska była uważana głównie za model 2+18, czyli rozgrywki pomiędzy Barceloną i Realem i całą resztą walczącą o trzecie miejsce. Tymczasem okazało się i nadal się to sprawdza, że jednak jest ktoś w stanie postawić się dwóm wielkim, którzy zgarniają niebotyczne pieniądze za prawa do transmisji meczów i dokonują transferów o którym reszcie się nie śniło. W tej edycji La Liga, do Realu, Barcelony i Atletico, dołączyła jeszcze Valencia, Villareal i Sevilla. Dzięki temu, że te ekipy zrobiły krok na przód, cytując klasyka, „liga będzie ciekawsza”.

Dużo powodów do zadowolenia mogą mieć także Polacy, którzy występowali w 2014 roku na Półwyspie Iberyjskim. Co prawda, o sporym pechu może mówić Bartłomiej Pawłowski, który przesiedział całą wiosnę na ławce i został bez żalu odstawiony do Polski, ale już Cezary Wilk i Grzegorz Krychowiak to zdecydowanie wygrani ostatnich miesięcy. Pierwszy z nich awansował z Deportivo do Primera Division, a drugi został kupiony z Reims. Wilk początki miał zdecydowanie trudniejsze niż jego rodak i był już na wylocie z klubu, ale dostał ostatnią szansę i wykorzystał ją w stu procentach. „Krycha” od razu wskoczył do podstawowego składu, a kibicie pokochali jego poświęcenie i waleczność. Dziś defensywny pomocnik jest wymieniany w kontekście Arsenalu, a jego gra w reprezentacji wreszcie zaczyna wyglądać tak jak należy. Nieco bardziej skomplikowaną sytuację ma Przemysław Tytoń. Były bramkarz PSV Eindhoven miał się wreszcie odrodzić i zacząć grać co najmniej tak jak na Euro 2012. Nadzieje wobec niego były ogromne, ale nasz golkiper rozczarował i stracił miejsce w składzie. Pod koniec roku je odzyskał, ale co tu dużo mówić: szału nie ma, choć ze swoimi kolegami z defensywy Tytoń chyba też nie chodzi na piwo.

Jeśli chodzi o mundial, to jest on w jakimś sensie symboliczną zmianą warty w hiszpańskiej piłce. Końcem czegoś pięknego, a bolesnym początkiem czegoś nowego. Wszystko wytłumaczyliśmy tutaj: PRZEKLĘTY ROK HISZPANÓW.

Nie sposób wymienić wszystkich zwycięzców i wszystkich przegranych. Było ich zbyt wielu – można by mnożyć wspaniałe historie, ale nie sposób opisać choćby cząstki z nich. Niektóre były śmieszne, niektóre dramatyczne, a jeszcze inne wzruszały. Część budziło niesmak, ale w nowym roku będziemy chcieli pamiętać tylko te dobre. Oby hiszpańskie kluby po raz kolejny ugościły nas tak wspaniale przed telewizorami jak do tej pory. Oby znowu losy mistrzostwa toczyły się do ostatniej kolejki, a na dole piłkarze drżeli o ligowy byt. Niech znów pokażą się wspaniałe talenty, które podbiją Europę! Tego życzę Wam i sobie! FELIZ ANO NUEVO!!!