Źle się dzieje w Katalonii
Trudno być ostatnio kibicem Barcelony. Oczywiście, można znaleźć kilka klubów, których kibice mają jeszcze bardziej przechlapane, ale to, co się dzieję na Camp Nou w ostatnich tygodniach przechodzi ludzkie pojęcie. Być może jednak taki wstrząs w dłuższej perspektywie zadziała pozytywnie na „Blaugranę”. O co chodzi? No to po kolei:
– Zwolniono dyrektora sportowego Zubizarettę, który na stanowisku przebywał od 2010 roku. Zarząd nie podał oficjalnego powodu rozstania, ale wiadomo, że chodzi o kiepskie wyniki jego pracy. Problemy ze znalezieniem stopera, nieudane transfery – choćby Douglasa- i spięcia z prezydentem Bartomeu. Wiele osób w Hiszpanii mówi wprost: „były bramkarz Barcelony to kozioł ofiarny w całej układance”, ale jak pokazują sondaże, kibice są zadowoleni z takiej decyzji.
– Rośnie niezadowolenie wobec wcześniej wspomnianego Josepa Bartomeu. Ten miał być jedynie tymczasowym prezydentem, ale ani myśli odchodzić ze stanowiska. „Socios” zarzucają mu bierność w wielu sytuacjach, przegranie sprawy o zakaz transferowy i wzniecanie konfliktów. W najbliższym czasie chcą też wyrazić swoje zdanie podczas meczu ligowego, co z pewnością nie będzie miłe…
– Wiele mówi się też o dymisji Luisa Enrique, który nieustannie znajduje się pod ostrzałem za liczne eksperymenty taktyczno-personalne, a co ważniejsze – za porażki w lidze. Dodatkowo oliwy do ognia dodał konflikt z Leo Messim, który musiał usiąść na ławie podczas spotkania z Realem Sociedad, a do tego nie pojawił się także na poniedziałkowym treningu, tłumacząc się problemami żołądkowymi. Pomiędzy tymi panami iskrzy od początku współpracy, kiedy to Argentyńczyk miał skrytykować swojego nowego bossa, ale teraz wydaje się, że konflikt nabrał na sile.
– Z klubu odszedł też Carles Puyol, który przez ostatnie miesiące pracował w pionie sportowym. Utrata byłego stopera to może nie koniec świata, ale wizerunkowo to lekki uszczerbek i pokazuje, jak zła atmosfera panuje w Katalonii.
Jedynym pocieszeniem jest chyba fakt, że Bartomeu wszystkiemu zaprzeczył i już zapowiedział wybory prezydenckie w 2015 roku.
Kac po sylwestrze nadal obecny
Chyba nikt się nie spodziewał, ze Barcelona i Real razem wejdą tak słabo w nowy rok. Najpierw „Królewscy” przegrali po bardzo emocjonującym spotkaniu z Valencią, która odzyskała blask z początku sezonu, a kilka godzin później uległa Realowi Sociedad. To zdecydowanie największy sukces Davida Moyesa w Hiszpanii, ale trzeba też oddać samym piłkarzom z San Sebastian, że potrafią się mobilizować na spotkania z wyżej notowanymi rywalami. W tym sezonie postawili się z sukcesami: Realowi, Atletico, a teraz Barcelonie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przy okazji przegrywali w lidze z Almerią, Eibarem, a także w Pucharze Króla zremisowali z Realem Oviedo. Łącznie ulegli już 7 razy, a jednak potrafili się zebrać i zagrać na poziomie z dużo lepszymi klubami. To pokazuje, że w tym zespole nadal tkwi spory potencjał – być może nawet pozwalający walczyć o Ligę Mistrzów (już nie w tym sezonie, ale może w następnym?).
Na pewno o trzecie miejsce powalczy też Valencia, która zagrała całkiem inny mecz niż Sociedad. Baskowie postawili autokar w polu karnym, nastawili się na kontry, a Valencia, choć również przywiązywała dużą wagę do defensywy, nie bała się zaatakować. Chyba nie było drugiej takiej drużyny w La Liga, która tak potrafiła zepchnąć Real do defensywy jak „Nietoperze” w drugiej połowie. Dzięki temu na Mestalla oglądaliśmy kapitalne spotkanie. Real nie zagrał źle – to nie była chwilowa zadyszka największych gwiazd. Po prostu to rywal pokazał, jak należy grać przeciwko Ronaldo, jak walczyć w polu karnym z Ramosem i Pepe i, co najważniejsze, jak po strzelonej bramce bronić wyniku. Przydałby się co prawda Modrić, bo Real momentami przegrywał też walkę w środku pola, ale trudno też mieć pretensje do Khediry, który z kolei dobrze wywiązywał się z zadań defensywnych. Tego popołudnia zespół Carlo Ancelottiego był po prostu minimalnie gorszy.
O ile jak najbardziej brawa należą się dwóm Realom i Valencii, to kilka gorzkich słów należy powiedzieć o Barcelonie, która grała tak, jakby nadal trzymał ją mocno noworoczny kac. Nawet jeżeli rywal postanowił się głównie bronić, to mając taki skład i taką siłę rażenia należy stworzyć choćby 2-3 dogodne sytuacje, a przede wszystkim po straconej bramce wykazać się choćby minimalną chęcią podjęcia walki. To była stara „martinowska” Barcelona – grająca wolno, z bezproduktywnym Xavim i katastrofalnymi: Busquetsem, Munirem i Montoyą. Enrique powinien się też zastanowić, czy dobrym pomysłem było posadzenie na ławie Neymara i Messi’ego, ale on wie więcej niż my – kibice, na temat formy zespołu, więc to jemu zostawiamy wybór jedenastki. Na dłuższą metę tak się jednak ligi nie wygra. Na pewno nie spacerując i podając piłkę po obwodzie…
Torres wraca do domu
40 tysięcy kibiców przywitało Fernando Torresa na Vincente Calderon. To aż o 20 tysięcy więcej niż Davida Villę. Trudno się dziwić, bo „El nino” stał się legendą „Los Colchoneros” już u progu wielkiej kariery i zawsze powtarzał, że biało-czerwona część Madrytu jest bardzo bliska jego sercu. Pytanie tylko, czy sprowadzenie Hiszpana w takiej formie to rzeczywiście dobry pomysł? Po odejściu z Liverpoolu jego kariera to zjazd bez trzymanki. Przypomnijmy: w Chelsea wystąpił w aż 172 występach, w których zdobył 45 bramek. Pierwszy sezon w „The Blues” to pasmo kpin i żartów, a kolejne to nieustanne poszukiwanie konkurenta do gry w ataku, albo następców mistrza świata i Europy. Torres zdobywał bramki we wszystkich rozgrywkach, w jakich tylko brała udział jego drużyna i równocześnie poddawany był nieustannej krytyce. Na pewno zasłużonej…
Przeprowadzka do Milanu miała dać mu oddech i ponownie przywrócić go do świata żywych. Niestety, już po jednej rundzie postanowiono się z nim pożegnać i to w sytuacji, gdy Milan wcale nie ma przygotowanego kogoś w zamian do ataku. Dziesięć meczów i tylko jeden gol spowodowały jednak, że Włosi postanowili pozbyć się swojego ciężaru przy pierwszej nadążającej się okazji. A ta była bardzo dobra, bo na San Siro zawitał Alessio Cerci.
Teraz pojawia się pytanie: czy Simeone wskrzesi jeszcze Torresa? Czy przy tak silnych konkurentach w ataku Hiszpan w ogóle da coś tej drużynie i czy w ogóle był jej potrzebny?
Jedno jest pewne – jeżeli tylko „El nino” się obudzi, to stworzy z Mandzukiciem jeden z najlepszych duetów w lidze, a Atletico znów będzie chwalone za świetny transfer. Jeżeli nie, to czeka go już chyba tylko Las Palmas (z całym szacunkiem dla tego klubu).
Hemed, Griezmann, Vietto, Otamendi – ktoś jeszcze?
Jeżeli ktoś ma jeszcze propozycję jakichś bohaterów w lidze – niech śmiało poda, bo było ich w tej kolejce wielu i można stworzyć kilka ładnych historii, jak np. urodzinowy gol Uche. Warto jednak skupić się na tej czwórce, bo to ona rozegrała najbardziej spektakularne zawody w lidze.
Zacznijmy od Tomera Hemeda, bo o nim w tym sezonie nie piszemy zbyt często. Napastnik posiadający także polskie obywatelstwo, miał do tej pory na swoim koncie jedynie dwie bramki. Teraz błysnął nie tylko golami, ale też bardzo dobrą i ambitną grą z przodu. Almerii brakuje takiego faceta w tym sezonie i oby nie był to tylko jednorazowy wyskok.
Griezmann chyba już na dobre wkomponował się w zespół. Pamiętacie jak tydzień temu zastanawialiśmy się, czy Francuz pójdzie za ciosem? Teraz już wiadomo, że jest to piłkarz, który będzie decydował o obliczu Atletico w tym sezonie. Widać jak świetny kontakt złapał też z innymi kolegami, że nikt nie boi się mu podać piłki.
O Vietto pisaliśmy dużo w poprzednim Viva Espana, więc przejdźmy do kolejnego herosa – Nicolasa Otamendi’ego. Nuno Espirito zrobił z przysypiającego gapowicza obrońcę klasy światowej. Jego gra z Realem to po prostu koncert, który chciałoby się oglądać codziennie godzinami. Nie chodzi nawet o tę bramkę, która zapewniła zwycięstwo, ale i o świetną grę w defensywie.
Jeśli chodzi o bohaterów, to można było się jeszcze zastanawiać nad wyborem Rulli’ego, ale jego postawa w pierwszej połowie nie przekonała. Może za tydzień?
Będzie jak z Atletico?
Doczekaliśmy się też trzeciej zmiany na ławce trenerskiej. Dość nieoczekiwanie z pracy w Getafe zrezygnował Cosmin Contra. Rumun zdecydował się kontynuować swoją karierę w Chinach, gdzie zarobi pewnie troszkę więcej niż w Hiszpanii. Zastąpi go nie byłe kto, bo Quique Flores – trener wciąż młody (50 lat), ale już mający spore doświadczenie. Były obrońca Realu swoją przygodę z roli „coacha” zaczynał właśnie w podmadryckim zespole. Później zawitał do Valencii, Benfiki i Atletico Madryt, gdzie triumfował w Lidze Europy. Ostatnio natomiast zarabiał petrodolary w Emiratach Arabskich. Getafe zatrudniając takiego fachowca może więc chyba spać spokojnie, choć porażka z Rayo spowodowała, że ma już tylko trzy punkty nad strefą spadkową.
TAK GRALI POLACY:
Grzegorz Krychowiak (Sevilla – Celta) – 90 minut
Cezary Wilk (Deportivo – Athletic) – od 89 minuty
Przemysław Tytoń (Elche – Villareal) – 90 minut