Henryk Kasperczak po odejściu z fotela trenera reprezentacji Mali nie musiał długo czekać na nowe oferty pracy. Co więcej: nie musiał nawet męczyć się w polskiej lidze, albo siedzieć w studiu TVP. Okazuje się, że choć u nas w kraju gwiazda Kasperczaka mocno wyblakła, to w Afryce to wciąż topowy trener. Tym razem czas na Tunezję (po raz drugi w karierze).
Jeszcze nie tak dawno mówiło się nawet o tym, że Kasperczak miałby objąć posadę selekcjonera reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej. To byłoby coś! Dlatego, że ilość znakomitych piłkarzy biegających w koszulkach tej drużyny gwarantuje niemal z urzędu awans na mundial i przyzwoity wynik w Pucharze Narodów Afryki. Ponadto perspektywa współpracy z Gervinho czy braćmi Toure musi być niezwykle kusząca dla każdego trenera. Temat był na tyle poważny, że zorganizowano nawet sondę w dużym dzienniku, a kibice WKS-u w dość dużym procencie stwierdzili, że polski szkoleniowiec to właśnie ten, który wreszcie zagwarantowałby spokój i dobrą przyszłość. Dlaczego jednak nie zobaczymy Henryka Kasperczaka w tym pięknym kraju?
– Na wyjaśnienie tej sprawy musiałbym jeszcze czekać. Natomiast przedstawiciele tunezyjskiej federacji byli bardzo konkretni i dlatego zdecydowałem się przyjąć ich propozycję. Po kilku poważnych rozmowach przekonali mnie, aby przyjąć ich ofertę – spieszy z pomocą Kasperczak.
Federacja tunezyjska postawiła przed naszym rodakiem bardzo konkretny cel: awans na mundial w 2018 roku. Aby zapewnić trenerowi komfort pracy zaoferowała mu trzyletni kontrakt. Kto jednak sądzi, że w Tunezji trenerzy mają dużo czasu na wprowadzenie swoich założeń taktycznych jest w dużym błędzie. Przekonał się też o tym Kasperczak, który podczas swojej poprzedniej przygody w tym kraju, został zwolniony jeszcze podczas mistrzostw świta – pomimo że miał przecież kilka spektakularnych sukcesów. Tak przecież trzeba nazwać dotarcie z Tunezją do finału PNA w 1996 roku, występ na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie, czy wreszcie awans na Mistrzostwa Świata we Francji. Tam przytrafiły się co prawda dwie porażki (z Anglią i Kolumbią), ale czego spodziewano się w Tunezji? Że niby wygra te dwa spotkania i pobiegnie prosto do finału?
Teraz będzie jeszcze trudniej, bo choć według rankingu FIFA Tunezja jest czwartą najlepszą drużyną na swoim kontynencie, to próżno szukać w niej gwiazd światowego formatu, a w dodatku ma dość silnych konkurentów w grupie – Togo i Liberię. Póki co udało się wygrać z Dżibuti 8:1, ale to nie jest, delikatnie mówiąc, przeciwnik z wysokiej półki. Co do samych zawodników: kilku na pewno ciekawych, na pewno wiele afrykańskich drużyn wzięłoby każdego Tunezyjczyka z pierwszej jedenastki z pocałowaniem ręki, ale szału nie ma. Przeciętny kibic piłkarski powinien kojarzyć:
– środkowego obrońcę: Syama Ben Youssefa z Caen
– defensywnego pomocnika: Ferjaniego Sassiego z Metz (choć szczerze mówiąc trudno powiedzieć czy ktoś go zna)
– pomocnika: Wahbiego Kazriego z Bordeaux
– skrzydłowego/napastnika: Mohameda Gouaidę z HSV Hamburg
– napastnika: Youanna Touzghara z RC Lens
Oby więc tym razem los sprzyjał Kasperczakowi. Wciąż pamiętamy przecież pechowe losowanie w Pucharze Narodów Afryki, kiedy to Mali musiało pożegnać się z turniejem tylko przez rzut monetą. Jak jednak widać na załączonym obrazku – cała Tunezja wierzy, że Henryk Kasperczak to wciąż marka przyciągająca szczęście, bat na niezbyt zdyscyplinowanych piłkarzy i autorytet dla kibiców. Nie zmienia tego nawet fakt, iż ostatni sukces Kasperczaka przypada na początek XXI wieku, kiedy to zajął czwarte miejsce z… Mali w Pucharze Narodów Afryki.
Panu Henrykowi wypada życzyć wszystkiego najlepszego. To niesamowite, że w wieku 69 lat postanowił kontynuować swoją bogatą karierę i to w kraju, w którym doszło ostatnio do spektakularnego zamachu terrorystycznego, pogoda jest taka, że Piotr Ćwielong nawet nie wstałby z ławki i gdzie piłkarzom i działaczom daleko jeszcze do europejskich standardów.