Gdy słyszymy slogan – „poziom się wyrównał, nie ma już słabych drużyn” to od razu dostajemy ataku złości lub histerii. Jednak obserwując środowe mecze eliminacyjne do Ligi Mistrzów jest w tym trochę prawdy. Pomijamy już nawet fakt, że jeszcze niedawno kraje takie jak Azerbejdżan w ogóle nie liczyły się w rozdaniu, a teraz boi się ich każdy.
Niespodzianek było na pewno kilka. Pierwszy przykład z brzegu to Malmoe, które u siebie tylko zremisowało z Zalgirisem. To samo Malmoe, które jeszcze niedawno walczyło jak równy z równym z Juventusem, wygrało w ładnym stylu ligę szwedzką i ma w swoim składzie kilku reprezentantów, a teraz nie potrafi strzelić choćby jednej bramki mistrzowi Litwy, która straszy w ataku Darvydasem Sernasem (który miał problemy w Wigrach Suwałki), a w obronie ma takie tuzy jak Samberas i Kerla. Już nawet nie warto porównywać obu lig pod względem finansowym i sportowym, bo jeżeli Marek Zub jest tam trenerem roku, Jakub Wilk jest gwiazdą ligi to chyba nie do końca można mówić tu o jakimś super poziomie. Dzisiejsze 0:0 stawia Malmoe w bardzo trudnej sytuacji, bo co jak co, ale Zalgiris u siebie jest akurat naprawdę trudnym rywalem.
Drugi przykład to Dynamo Zagrzeb – postrach wszystkich drużyn w Chorwacji, kibice przy których miękną nogi nawet największym kozakom, a tymczasem do Zagrzebia przyjeżdża Fola – mistrz Luksemburga. Nie dość, że strzela pierwszy bramkę to jeszcze potem broni w dziesięciu korzystnego wyniku – czyli remisu na wyjeździe. W składzie gospodarzy zobaczyliśmy dzisiaj między innymi Simunicia, czy Eduardo, a do tego solidnych Portugalczyków: Machado i Pinto, a także reprezentanta Algierii – El Soudaniego. Gdy porównamy ich z pierwszą jedenastką z Luksemburga to mamy do czynienia ze zbrodnią w wykonaniu Dynama. To naprawdę niewiarygodny wynik i gdyby udało się obronić Foli ten rezultat w rewanżu to mielibyśmy jedną z największych sensacji ostatnich lat w Lidze Mistrzów.
Lecimy dalej, a tu dobrze nam znany Karabach Agdam. Kto jednak sądzi, że to nadal pasterze to grubo się myli i warto uświadomić go w błędzie. Karabach to teraz jeden z najpoważniejszych klubów w regionie, wspierany przez najzamożniejszych biznesmenów, a w dodatku coraz groźniejszy przeciwnik w europejskich pucharach. Kto wie jak potoczyłyby się losy Azerów, gdyby nie okradziono ich z awansu do następnej rundy w meczu z Dnipro w zeszłej edycji. Najlepsi tubylcy, a do tego Brazylijczycy, Albańczycy i Dani Quintana! Tak, ten z Jagiellonii Białystok! Wracając do meritum – Karabach ma dziś naprawdę solidną pakę, a do tego atut własnego boiska, albo nazwijmy to po imieniu: klimatu. O tej porze roku lecieć tak daleko i grać w tak trudnych warunkach to żadna przyjemność. Do licznych wydatków związanych z przelotem trzeba jeszcze doliczyć własnego kucharza, bo chyba żaden szanujący się zespół w Europie nie poświęci swoich piłkarzy na pewną biegunkę.
Na koniec warto wspomnieć też krótko o BATE Borysów. Ok, to tylko Białoruś, ale przecież BATE w ostatnich latach regularnie prało cieniasów pokroju Dundalk. Dziś nasi sąsiedzi męczyli się z mistrzem Irlandii niemiłosiernie, a przecież grali u siebie i to w praktycznie najsilniejszym składzie. Zwycięstwo 2:1 trzeba więc odebrać jako pewnego rodzaju porażkę, bo ekipie z Oriel Park wystarczy teraz tylko wynik 1:0, aby cieszyć się z awansu, a to patrząc na dzisiejszą grę obu drużyn wcale nie takie niemożliwe.
Wczoraj też sypnęło niespodziankami! Przede wszystkim Ludogorets, który niedawno tak dzielnie radził sobie w europejskich pucharach we wtorek przegrał z mistrzem Mołdawii – z Milsamim Orgiejowem. Całość prezentuje się jeszcze gorzej, gdy dodamy, że spotkanie odbyło się w Bułgarii. Mało brakowało, aby do sensacji doszło też w Belgradzie, gdzie próbujący podnieść się z długów Partizan długo nie mógł pokonać bramkarza Dilo Gori (Gruzja).
Jednak w rankingu sensacji zwycięża Hibernians z Malty. Pokonać Hapoel Tel Aviv to wciąż duża sztuka – nawet gdy to już nie to samo co jeszcze kilka lat temu i w składzie brakuje gwiazd mogących przechylić szalę na korzyść drużyny z Izraela.
Całe szczęście, że przynajmniej Polska broni honoru i nie przegrywa z teoretycznie słabszymi zespołami…