Pechowcy z Florencji

Drużyna Rafała Wolskiego nieustannie zbiera komplementy za swój atrakcyjny styl gry. Mimo udanego sezonu mało realne są jednak szanse Fiorentiny na TOP 3 Serie A. Otwarte pozostaje zatem pytanie: co by było, gdyby na długie miesiące nie wypadł z gry duet potencjalnie śmiercionośny: Rossi – Gomez?

Właśnie, potencjalnie, gdyż tak naprawdę nie mieliśmy okazji się przekonać, jaką siłę ognia stanowiłaby wspomniana formacja. 27-letni Giuseppe, który już w styczniu zeszłego roku został ściągnięty do Florencji za marne, jak na skalę jego talentu, 10 milionów euro, całą rundę wiosenną spędził na rehabilitacji i spokojnym dochodzeniu do szczytowej formy, szykowanej na następny sezon. Prawdziwym hitem było dodatkowe zakontraktowanie latem niemieckiego bombardiera Mario Gomeza. Ta mieszanka wybuchowa miała trząść całą ligą od pierwszej do ostatniej kolejki. Zaczęło się wybornie. Na inaugurację rozgrywek Fiorentina ograła Catanię (bramka Rossiego), po czym rozbiła na wyjeździe Genoę 5-2 (po dwa trafienia Rossiego i Gomeza). Wielkie nadzieje, jakie fani ekipy z Toskanii wiązali ze współpracą tej dwójki napastników zostały jednak szybko i brutalnie stłamszone. Piętnastego dnia września nadszedł bowiem feralny mecz z Cagliari, w którym w 51. minucie z boiska na noszach zniesiony musiał zostać Gomez. Jak się później okazało, kontuzja kolana wykluczyła go z gry na kolejne pięć miesięcy. Na domiar złego przyjezdni z Sardynii w samej końcówce spotkania zdołali wyrwać zwycięstwo z rąk podopiecznych Montelli. Na urazie Niemca świat dla fanów Violi się jednak nie kończył. Za dwóch harować zaczął jego partner z ataku, który szybko umiejscowił się na pozycji lidera klasyfikacji strzelców. W prawdziwą ekstazę, jakiej dawno we Florencji nie było, sympatycy ekipy Fiołków wpadli po wygranej nad Juventusem w doprawdy niezwykłych okolicznościach. Przegrywając do przerwy 0-2, w ciągu kilkunastu minut drugiej odsłony meczu udało im się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, aplikując obrońcom tytułu aż cztery bramki, z czego trzy padły łupem właśnie Pepito.

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=hMPMyMwg9Bc” width=”640″ height=”400″ /]

 

Rossiemu dane było jednak zagrać jedynie w 18 pierwszych kolejkach. Do kolejnego pechowego dla Fiorentiny meczu, z Livorno, tuż po Nowym Roku, włoski napastnik zdążył trafić do siatki rywali 14-krotnie. Dopiero w ostatnich seriach gier prześcigać go zaczęli inni ligowi snajperzy. W derbowym meczu przeciwko Amaranto Rossi po raz kolejny w swojej karierze doznał urazu więzadeł krzyżowych w kolanie, przez co do dziś nie powrócił jeszcze na boiska ligowe. Przy dobrych wiatrach zdąży jeszcze symbolicznie pojawić się w ostatnich spotkaniach sezonu, ale o wyjazd do Brazylii raczej będzie mu trudno. W połowie lutego do gry wrócił jednak Gomez, co niezmiernie ucieszyło trenera Montellę. Co prawda nie od razu Kraków zbudowano, podobnie jak i forma Niemca nie była z miejsca jego życiową, ale z tygodnia na tydzień było coraz lepiej. Swoją klasę były snajper Bayernu udowodnił ważną bramką strzeloną w Turynie w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Europy z Juventusem. Słońce zaczynało więc świecić coraz wyżej, ale jak pech to pech. Fiorentina chyba jest po prostu w tym sezonie przeklęta, jeśli chodzi o urazy jej fundamentalnych graczy. W niedzielnym meczu w Neapolu Mario tak niefortunnie atakował piłkę, że musiał opuścić boisko z kolejnym urazem kolana. Na szczęście był w stanie zrobić to o własnych siłach, jednak spekuluje się, że jego powrót do zdrowia może potrwać nawet miesiąc.

Kolejna kontuzja napastnika we Florencji była tak naprawdę przyczynkiem do napisania tegoż artykułu. Nieodparcie nasuwa się bowiem pytanie, w co mogłaby celować Fiorentina, gdyby przez cały sezon w jej barwach po boiskach Serie A i Europy mogli biegać zdrowi Rossi i Gomez? Warto zerknąć na proste zestawienie prezentujące jak drużyna radziła sobie w lidze z i bez tej dwójki zawodników:

1)      Obydwaj w składzie: 3 mecze, 2 zwycięstwa, 1 remis, 0 porażek, średnia punktów 2,33

2)      Tylko Rossi w składzie: 15 meczów, 9 zwycięstw, 2 remisy, 4 porażki, średnia punktów 1,93

3)      Tylko Gomez w składzie: 6 meczów, 2 zwycięstwa, 1 remis, 3 porażki, średnia punktów 1,17

4)      Żaden z nich: 6 meczów, 2 zwycięstwa, 2 remisy, 2 porażki, średnia punktów 1,33

Prosty wniosek jest taki, iż gdy Rossi i Gomez razem tworzyli atak, całej drużynie szło dużo lepiej. Można też pokusić się o stwierdzenie, że to strata Włocha była bardziej odczuwalna, jednak pamiętajmy, że pierwsze występy Gomeza po kontuzji to tylko wejścia z ławki. Kluczowym pytaniem pozostaje, które miejsce w tabeli przy lepszych dla siebie okolicznościach Fiorentina mogłaby zajmować obecnie. Lepsze okoliczności to takie, gdy głównym żądłem w ataku nie musi być niechciany już ani w Juve, ani w Milanie Alessandro Matri. Niestety bowiem już trochę czasu minęło odkąd jeszcze śpiewano o nim: „przybyliśmy z tak daleka, by oglądać strzelającego Matriego” (lepsze w wersji włoskiej).

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=8IVEgGjjRtw” width=”640″ height=”400″ /]

 

Po 30 kolejkach Fiorentina zgromadziła 51 oczek, zajmując czwartą lokatę ze stratą równo 10 punktów do Napoli. Trzecie miejsce to już udział w kwalifikacjach Champions League. Gdybyśmy założyli, iż dzięki obecności Rossiego i Gomeza Viola była w stanie utrzymać tempo z pierwszych kolejek, wówczas mogłaby mieć na tą chwilę w granicach 70 punktów, które plasowałyby Toskańczyków na drugiej pozycji, tuż nad rozgrywającą świetny sezon Romą. Natomiast gdyby problemy z kontuzjami dotyczyły tylko Niemca, drużyna Wolskiego teoretycznie mogłaby uzbierać około 58 punktów, co w praktyce nie zmieniłoby ich aktualnej pozycji, ale pozwoliłoby zachować bezpośredni kontakt punktowy z Napoli.

Oczywiście, takie gdybania są w dużej części wróżeniem z fusów. Nie ma jednak wątpliwości, że ze zdrowymi Rossim i Gomezem Fiorentina byłaby zdecydowanie bardziej konkurencyjna i w dalszym ciągu poważnie liczyłaby się w rozgrywce o drugą i trzecią lokatę. O dogonieniu Juventusu mimo wszystko raczej również wtedy nie byłoby jednak mowy.

/Paweł Gawron, Twitter: @pablo_zzp/