Ribery, Messi, Ronaldo – nazwiska tej trójki odmieniane były przez cały dzień w każdych możliwych mediach, we wszystkich możliwych przypadkach. Wygrał ten, który na indywidualną nagrodę zasłużył najbardziej. Podmuch szczęścia w postaci kontuzji, jakie dotykały jego największego rywala w drugiej połowie roku, zawiał mu pod piłkarskie korki i sprawił, że w ubiegłym roku nie było na niego mocnych. Cristiano Ronaldo najlepszym piłkarzem w 2013 roku – innej decyzji po prostu być nie mogło.
Messi? Kun Aguero mówi, że nawet gdyby jego filigranowy, a jednocześnie wielki kolega z reprezentacji strzelił tylko jednego gola w ubiegłym roku, to i tak jest najlepszy. Bronią go także koledzy z Barcelony, ale zdobywca czterech ostatnich Złotych Piłek sam doskonale zdaje sobie sprawę, że w tym roku na nagrodę nie zasłużył. Oczywiście mają rację ci, którzy uważają, że to nie jest wina Argentyńczyka, który był prześladowany przez spory okres czasu przez kontuzje. Może gdyby był zdrowy, to za kilka godzin robiłby miejsce w gablocie na piąte takie trofeum? Tego się nie dowiemy, gdybanie nie ma sensu. Jedno jest pewne – dużo bardziej zależy Messiemu na tym trofeum, które w zbliżające sie wakacje wzniesie kapitan mistrzów świata. A że przy okazji gwarantowałoby mu to wygraną w następnej edycji Złotej Piłki, to już inna para kaloszy.
Ribery? Kandydatury francuskiego skrzydłowego nie mogę zrozumieć. Bayern wygrał w tamtym roku wszystko, ale czy ten sukces byłby bez Ribery’ego niemożliwy? Czy to on w głównej mierze ciągnął wózek z napisem „Bayern”? Równie dobrze na jego miejscu obok duetu Messi-CR mógłby zasiąść Manuel Neuer, Philipp Lahm czy Arjen Robben i nikt nie mógłby mieć pretensji. Złota Piłka to nagroda INDYWIDUALNA, za zasługi drużynowe szyja pomocnika reprezentacji Francji przyjęła już złote medale Bundesligi, Ligi Mistrzów, Pucharu Niemiec, Superpucharu Europy czy Klubowych Mistrzostw Świata. Drużyna Bayernu wygrała już to, co wygrać miała – szczególne wyróżnienie jednego trybiku w tak dobrze funkcjonującej maszynie byłoby sporym nietaktem.
W finałowej trójce brakuje mi dwóch piłkarzy. Niedocenienie tego, co w tym sezonie wyprawia na boiskach najlepszej ligi świata Luis Suarez to nieśmieszny żart. Liczby nie kłamią (w rundzie jesiennej 16 meczów, 22 gole i 5 asyst!), ale nawet one nie są w stanie oddać tego, jak wielki wpływ ma napastnik „The Reds” na swoją drużynę. Z Liverpoolem nie awansował do Ligi Mistrzów, ale po to są nagrody indywidualne, żeby wynagrodzić właśnie takie jednostki, jak Suarez – ciągnące za uszy cały zespół, gdy ten nie ma dnia i nie wszystko mu wychodzi. Urugwajczyk, oprócz bezlitosnego pokonywania bramkarzy rywali, rozgrywa, dośrodkowuje, asystuje, a nawet broni – wszystko zależy od tego, w jakiej roli potrzebuje go klub z Anfield. Na podium załapałby się także Zlatan Ibrahimović, udowadniający swoją niezwykłą klasę co tydzień i strzelający przepiękne gole, które będziemy wspominać jeszcze przez kilka dobrych lat. Szwed pewnie będzie musiał zadowolić się nagroda bramki roku, ale w minionych 365 dniach zasłużył na coś więcej.
Natomiast co do wyboru tego najlepszego wątpliwości nie już ma żadnych. Okrągła liczba 69 bramek mówi sama za siebie, podobnie jak korona króla strzelców Ligi Mistrzów. Chociaż jedynym sukcesem jest awans z reprezentacją Portugalii do Mundialu w Brazylii, to żaden piłkarz w roku ubiegłym nie mógł mu się równać. Człowiek, o którym każdy kibic ma wyrobione własne, często skrajne zdanie, nie dał hejterom żadnego powodu do plucia jadem. Gdy ci mieli już naszykowany jakiś zarzut czy obelgę w jego kierunku, zanim zdążyli otworzyć usta już ich uciszał kolejnym trafieniem. Zdobycie Złotej Piłki to dla Ronaldo nie tylko potwierdzenie fantastycznej dyspozycji, a także ukoronowanie wielu lat ciężkiej harówy, którą zapracował sobie to, że mógł dzisiaj stać w Zurichu i odbierać gratulację. To był jego rok, dziś jest jego dzień. Chapeau bas, panie CR!
/Bartek Stańdo/