Guangzhou Evergrande rezygnuje z europejskich gwiazd. Plan Chińczyków coraz bardziej wiarygodny

guan

Od jakiegoś czasu, trochę ponad roku, chińskie kluby podbierają piłkarzy tym europejskim, kusząc kilkukrotnie wyższymi zarobkami. Płacą przy tym jak za złoto, więc w niektórych przypadkach jest to opłacalny biznes z perspektywy sprzedających, jednak chińska ekspansja nie podoba się europejskim kibicom. Nadszedł czas, aby ich – a właściwie nas wszystkich – uspokoić. Prezydent giganta z Państwa Środka dał do wiadomości, że wizja futbolu Chińczyków nie opiera się na wielomilionowych transferach z Europy.

Główną obawą kibiców ze Starego Kontynentu nie są ci sprzedani piłkarze, a myśl, że podkupieni mogą zostać kolejni. Czekamy tylko na informacje, która gwiazda jako następna „poleci na azjatycki hajs”. Okazuje się, że ten stan będzie się powoli zmieniał, choć nie z dnia na dzień. Prezes Guangzhou Evergrande, giganta ligi chińskiej, zapowiedział, że klub będzie odchodził od modelu zatrudniania obcokrajowców, docelowo chcąc uzyskać kadrę złożoną wyłącznie z Chińczyków. Obecnie w zespole prowadzonym przez Luiza Felipe Scolariego gra pięciu obcokrajowców (Kolumbijczyk Jackson Martinez, Brazylijczycy Paulinho, Ricardo Goulart i Alan oraz Koreańczyk Kim Young Gwon), ale za trzy lata ma tam nie być już ani jednego. Klubowe władze uważają przy tym, że zespół nie straci na jakości, gdyż pieniądze dotąd przeznaczane na transfery i pensje zagranicznych gwiazd mają zostać wykorzystane na podwyższenie siatki skautingowej i zatrudnianiu najlepszych rodaków.

Taka wizja futbolu może cieszyć nas, Europejczyków. Raz po raz szydzimy przecież z piłkarzy, którzy zdecydowali się przejść do ligi chińskiej. Ci przechodzą, zarabiają krocie, ale nie grają rewelacyjnie. Wspomniany Martinez rok temu przechodził do Guangzhou za 42 miliony euro i miał zachwycać Azjatów gradem goli. Tego niestety nie zobaczyli, gdyż Kolumbijczyk przez ten czas wystąpił w 16 spotkaniach, zdobył cztery bramki i dwukrotnie asystował – no 42 kawałków za coś takiego byśmy nie zapłacili. Podobnie, a nawet gorzej, bawi się Ezequiel Lavezzi, który do Hebei China Fortune przechodził 17 lutego 2016 i jak dotąd jego bilans prezentuje się tak: 20 milionów euro na koncie, 0 (słownie: zero) strzelonych goli. Azjaci nie są ślepi, sami już zdążyli domyślić się, że sprowadzonym z największych klubów gwiazdeczkom zwyczajnie nie chce się starać. A po co płacić krocie za takie podejście, skoro wkrótce na ich poziomie mają grać rodacy? Tak, jest takie założenie, gdyż Chiny mocno inwestują w szkolenie młodzieży, chcąc za jakiś czas zostać potęgą futbolu. Europejskie gwiazdy miały tylko pomóc w rozpromowaniu ligi, zwróceniu na siebie uwagi świata. Udało się, a teraz wprowadzają coraz surowsze limity, o jednym z nich pisał redakcyjny kolega w tym miejscu.

Każdy kolejny przepis tylko utwierdza nas w przekonaniu, że Chińczycy naprawdę mają plan na futbol. Punkt pierwszy ze swojej listy najzwyczajniej już odkreślili i przechodzą do kolejnego etapu. Bacznie będziemy ich obserwować i może nawet będą działać konsekwentnie, co oczywiście zastopowałoby psucie rynku transferowego.