Lato 2009. Cristiano Ronaldo trafia do Realu Madryt za 93 miliony euro, bijąc tym samym ośmioletni rekord Zinedine’a Zidene’a i wywołując rozważania na temat tak ogromnej kwoty wydanej na jednego zawodnika. Po kolejnych ośmiu latach niecałe 100 milionów za gracza ze światowego TOP2 (na tamten moment, wraz z Leo Messim) wydaje się śmieszne. Świat piłki się zmienia.
Głowy wszystkich sympatyków futbolu zaprząta obecnie saga z pewnym Brazylijczykiem, który za kilka dni ma zostać z przepychem zaprezentowany jako nowy zawodnik PSG, stając się tym samym zdecydowanie najdroższym piłkarzem w historii. Blisko ćwierć miliarda to przecież kwota, za jaką lekko ponad dekadę temu spokojnie można było przeprowadzić transfery całej podstawowej jedenastki drużyny na najwyższym poziomie. Zdecydowana większość twierdzi, że taka kwota nie jest odpowiednia za żadnego piłkarza świata, tym bardziej że już rekordowy transfer Pogby traktowany był jako zdecydowanie przepłacony.
Karuzela polega na tym, że jeśli ktoś jest w stanie zapłacić kwotę X za piłkarza, wszyscy od razu zakładają, że taka jest jego wartość. Przyczynia się to oczywiście do coraz wyższych wycen i konieczności wydawania większych kwot. Kolejny przykład to złote dziecko AS Monaco, czyli Kylian Mbappe, za którego klub z Księstwa oczekuje obecnie ofert na poziomie 180 milionów. Czy jest to przesadzone działanie, mające na celu wystraszenie zalotników, by zawodnik pozostał w klubie? – Nie. W Monaco po prostu dobrze wiedzą, że jeśli ktoś będzie zdeterminowany, to tyle zapłaci. Bo będzie w stanie to zrobić.
Obecne pokolenie wciąż ma przed oczami czasy, w których 50-60 milionów było kwotą odpowiednią za zawodnika na światowym poziomie. Przez to wszyscy mają teraz problem z dostosowaniem się do nowych realiów, ale to minie. Około ćwierć wieku temu, kiedy nie płaciło się za nikogo więcej niż 10 milionów, ówczesne pokolenie również przeżywało szok, kiedy bito kolejne rekordy transferowe. A przeskok też był ogromny.
Warto spojrzeć na całość pod kątem zarabiania, a nie wydawania pieniędzy. Najlepsze kluby dostają ich coraz więcej z tytułu praw telewizyjnych, prześcigających się sponsorów oraz rosnącej popularności poza Europą. Dzięki temu przychody rosną, co jest równoznaczne z możliwością pozwolenia sobie na więcej. Ludzie rządzący klubami nie są głupi (przynajmniej w większości), a wydawanie takich kwot jest wykalkulowane. Nikt przecież nie zadłuża się na kwoty grożące bankructwem – wszystko jest wyliczone tak, by zyskać, a nie stracić. Neymar to marka sama w sobie. Przyjście do drużyny z Paryża byłoby dla klubu medialną bombą, generującą ogromne sumy spływające ze sprzedanych koszulek, biletów na mecze czy sponsorów, którzy momentalnie by napłynęli. Może nie pokryłoby to zainwestowanej sumy, jednak duża część dość szybko by się zwróciła. A z punktu sportowego byłby to oczywiście kolosalny krok do przodu, zachęcający innych, wielkich na transfery do Paryża.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To, co dla nas jest absurdem, dla innych jest czymś normalnym. 1000 dolarów wydawane tygodniowo na fryzjera przez Floyda Mayweathera, albo 200-milionowy kontrakt Stephena Curry’ego, to tylko przykłady. Podobnych „absurdów” są setki, a mimo to osobom płacącym opłaca się to robić. Bo je stać. Piłka nożna to przecież nieustanny wyścig zbrojeń – chcesz być na szczycie, musisz mieć najlepszych zawodników, wydając coraz więcej na transfery. Jeśli za kolejną dekadę kluby będą zarabiały jeszcze więcej i będą w stanie zapłacić za kogoś pół miliarda, również będzie to normalne. Może nie dla nas, zwykłych śmiertelników, ale dla klubów maszynek do zarabiania pieniędzy, owszem.
Pozostaje kwestia zbyt dużej przepaści między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Teoria klubów, które bezpowrotnie odjadą reszcie. To też mit, w którym wszystko zależy od punktu widzenia. Czy Lech dostałby kilka lat temu ponad sześć milionów euro za Jana Bednarka? To pytanie retoryczne, bo odpowiedzią na nie jest stanowcze „NIE”. Coraz większe pieniądze to szansa dla mądrze zarządzanych klubów z dobrym skautingiem. Wyszukując młode perełki i ściągając je za bezcen, można w krótkim czasie zarobić niewyobrażalne pieniądze. Poznańska ekipa to idealny przykład z naszego podwórka, ale patrząc dalej, zdecydowanie rządzi mistrz Francji. Monaco po zmianie właściciela do biednych nie należy, ale Vadim Vasilyev wcale nie wydawał niewyobrażalnych kwot za wielkie gwiazdy. Wydał nieduże pieniądze na transfery obiecujących zawodników i teraz zbiera profity. Kwoty krążące w świecie sportu były i będą szokujące dla większości osób. Pamiętajcie jednak, że rosnący popyt generuje większą podaż, a to oznacza kolosalne i niewyobrażalne cyferki.