Andre Villas-Boas, kilka lat temu wychwalany i noszony na rękach chyba nawet bardziej, niż obecnie Julian Nagelsmann, przerywa karierę. Wielkie sukcesy z początków samodzielnej pracy wzbudziły apetyty wszystkich, ale dla Portugalczyka losy ułożyły się inaczej. Wyborów dokonywał sam, ale chyba nie tak to miało wyglądać. Mimo wszystko, postawił na swoim.
Na początku października Portugalczyk trenujący Shanghai SIPG, został zawieszony na osiem spotkań za obraźliwe gesty wobec sędziego. Nie mógł przez to poprowadzić drużyny do końca sezonu, ale widocznie przechyliło to szalę irytacji ligą chińską, może też karierą, która zapowiadała się „lekko” inaczej. Możliwe, że po prostu przyspieszyła to, co i tak by się stało. Villas-Boas postanowił zrezygnować z prowadzenia zespołu i skupić się na innych wyzwaniach. O przemijaniu jego trenerskich ambicji i życia futbolem od młodych lat niech świadczy fakt, że parę dni temu kontaktował się z nim Everton. Portugalczyk nie był zainteresowany… Zamiast tego postanowił kontynuować rodzinną tradycję, oddać się swojej wielkiej pasji i wystartować w Rajdzie Dakar (tak, to prawda). No cóż, zapowiadało się inaczej.
Wszystko zaczęło się, kiedy 16-letni Villas-Boas położył pod drzwiami Bobby’ego Robsona list, w którym żądał włączenia Domingosa Paciencii do pierwszej jedenastki FC Porto. Anglik po spotkaniu z nastolatkiem i przeczytaniu jego raportu, był tak pozytywnie zaskoczony, że pomógł mu zdobyć praktyki w Ipswich i kursy trenerskie w Szkocji. Tak oto w wieku 17 lat Andre Villas-Boas uzyskał pierwszą licencję trenerską – UEFA C.
Potem przyszła pora na siedmioletnią, owocną współpracę z Jose Mourinho, w trakcie której Andre rozszyfrowywał kolejnych rywali Porto, Chelsea i Interu. Wtedy – w 2009 roku – przyszła pora na zrobienie dużego kroku i samodzielnej pracy. Zadanie było trudne, ostatnia w tabeli Academica potrzebowała utrzymania. Sezon pod wodzą nowego opiekuna udało się skończyć 10 punktów nad strefą spadkową, a drużyna była chwalona za poprawę efektywności gry. Nie umknęło to obserwatorom, a po zwolnienia się miejsca w FC Porto, był tylko jeden scenariusz.
Andre Villas-Boas podążając drogą Mourinho, objął tą drużynę i zanotował z nią kapitalny sezon. Rozgrywki ligowe zakończył z bilansem 27-3-0, pierwszy raz wygrywając je dla Porto bez odniesienia porażki, powtarzając osiągnięcie Benfiki z sezonu 1972/1973. Do tego doszedł Puchar Portugalii i Liga Europy, gdzie w finale Porto pokonało Bragę prowadzoną przez… wspomnianego na początku Paciencię. Wyniki robią wrażenie, ale jeszcze większe ówczesny skład: Guarin, Rolando, Otamendi, Moutinho, James czy kapitalny atak – Hulk i Falcao, którzy zdobyli w tamtej kampanii łącznie 73 (!) bramki.
Wielki sukces zaprowadził go do Chelsea, która po rozstaniu się z Ancelottim zapłaciła FC Porto 15 milionów, by wykupić kontrakt Portugalczyka. Tu fantastyczna dotychczas kariera zaczęła zaliczać zjazd. Po rozczarowujących wynikach został zwolniony 4 marca 2012, po odniesieniu zaledwie trzech zwycięstw w 12 spotkaniach od grudnia 2011. O słuszności zwolnienia niech świadczy fakt zdobycia przez Chelsea Ligi Mistrzów w tamtym sezonie, już pod wodzą Roberto Di Matteo, po m.in. odwróceniu losów dwumeczu z Napoli w 1/8 finału. Coś wyraźnie między Andre i szatnią nie grało… Potem postanowiono dać mu szansę w Tottenhamie. Pierwszy sezon pod wodzą Portugalczyka „Koguty” zakończyły na czwartej pozycji, ale w kolejnym po serii blamażów (m.in. 0:6 z City i 0:5 z Liverpoolem) został zwolniony 16 grudnia 2013.
Chyba można przypuszczać, że w tym momencie w młodym trenerze coś pękło. W końcu był pewny swoich umiejętności i kompetencji, po roku w Porto noszono go na rękach, a teraz? Dwa szybkie zwolnienia, konflikty z piłkarzami, zarzuty jałowej gry. To nie mogło spłynąć po Andre jak po kaczce. Przeczuwając zbliżający się koniec kariery wybrał Zenit, czyli zdecydowany zjazd sportowy, ale lepsze pieniądze, a potem Shanghai – jeszcze wyraźniejsze pójście w tym kierunku. Po roku sam zrezygnował, chyba po części widząc, że zatracił to, co kiedyś dawało mu radość, przyspieszając to, co wcześniej ułożył sobie w głowie.
Od dawna było wiadomo, że Portugalczyk to fan motoryzacji, jednak taka decyzja to i tak dość spory szok. Nie będzie to jednak nowością dla rodziny i fanów, którzy słuchali jego wywiadów – 1982 roku wujek byłego trenera startował właśnie w Dakarze. 6 stycznia ruszy w drogę Toyotą Hilux, przygotowaną przez zespół Overdrive. Początkowym planem był start na motocyklu, jednak ten pomysł odradził menedżer KTM. Pilotem Villasa-Boasa będzie uznany motocyklista Ruben Faria, który już startował w tym wymagającym rajdzie. Trudno spodziewać się powrotu do piłki – w 2013 Andre powiedział, że za 5-10 lat odejdzie i skupi się na największej pasji, czyli samochodach. Brzmi przekonująco, więc chyba trzeba się pożegnać…
– Udział w Rajdzie Dakar to moja życiowa ambicja i to jest coś, co wiem, że pragnę zrobić. Zaczęło się od pasji, a przeszło w cel życia. Mogę to jednak zrobić jedynie, gdy skończę z futbolem. I zrobię to. – ogłosił Villas-Boas w 2013 roku.