Jack Wilshere przez jakiś czas uważany był za ogromny talent i kolejne „złote dziecko” wprowadzane do drużyny przez Wengera. Po świetnym sezonie 2010/2011, którym rozbudził oczekiwania wszystkich, było coraz gorzej. Teraz Anglik walczy o powrót do wielkiej piłki, ale może być o to trudno.
Wspomniana kampania, czyli ta sprzed (aż) siedmiu lat, to jak dotąd najlepsze wspomnienia piłkarskie 25-letniego obecnie Anglika. Wychowanek Arenalu po udanym półrocznym wypożyczeniu do Boltonu w pierwszej połowie 2010 roku, ominął jedynie trzy ligowe potyczki, w tym dwie spowodowane zawieszeniem. Imponował pewnością siebie, świetnym przeglądem pola, walecznością, a świat piłkarski szybko dostrzegł jego potencjał. Pomocnik na lata, wydawało się…
Wtedy do gry wkroczył największy wróg piłkarza, czyli kontuzje. Z ich powodu stracił calutki następny sezon, mimo tego po powrocie dość szybko zaczął się odbudowywać. Wenger na niego stawiał, a ten odwdzięczał się niezłą grą. Nie mógł skupić się jednak tylko na rozwoju – co jakiś czas przytrafiały się różne urazy, które z pewnością zostawiły po sobie ślad w głowie. Raz był to miesiąc, zdarzyły się dwa, raz nawet trzy… Wilshere – jak na młody organizm przystało – walczył z tymi przeciwnościami losu.
Kiedy w końcu wydawało się, że może tym razem będzie dobrze, kolejna kontuzja kolana wyeliminowała Anglika z sezonu 2015/2016. Wrócił dopiero pod koniec kwietnia 2016 roku, zaliczając trzy ligowe występy. Tego było już za wiele, a w poszukiwaniu minut Wilshere trafił do Bournemouth. Drugie w życiu wypożyczenie nie było tak owocne jak poprzednie, a Anglik był cieniem samego siebie. Na dodatek wyleciał na pięć ostatnich kolejek, wracając dopiero w sierpniu tego roku. Sumując to wszystko, od zakończenia swojego najlepszego i jedynego „bezawaryjnego” sezonu leczył się przez… 1001 dni (wg Transfermarkt.pl).
Chcesz więcej?
Dołącz do naszej grupy dyskusyjnej o angielskiej piłce
Obecny sezon jest dla niego wręcz cudowny, niestety tylko ze względu na brak kontuzji. Arsene Wenger chucha i dmucha na swojego podopiecznego, dając mu szanse głównie w Lidze Europy i Pucharze Anglii. Jedyne 65 minut na boiskach Premier League mówi dużo o dochodzeniu przez Anglika do optymalnej formy. Tu pojawia się pytanie, co dalej. Z jednej strony Wenger upiera się, że zdrowy Wilshere to potrzebny Wilshere, z drugiej za pół roku kończy się mu się kontrakt i to ostatnia okazja żeby zarobić, a jeszcze z trzeciej Arsenal odstrasza chętnych, zapowiadając nową umowę.
Więc co dalej? Kilka klubów z Premier League jest zainteresowanych 25-latkiem, dużo słyszy się o Crystal Palace. Potwierdzona oferta spłynęła jednak z Serie A – latem Sampdoria Genua oferowała za piłkarza 7,5 mln funtów i zimą chce wrócić do składania ofert, dając Arsenalowi szansę na zarobek. Kluczowe jest tutaj zdanie zawodnika, który zostawia nutkę niepewności.
– Mówiłem wcześniej, że chcę tutaj zostać i grać. Jestem w tym klubie od 10 lat. Nie muszę mówić, jak wiele znaczy dla mnie ten klub i jak jest mi tutaj dobrze. Menedżer jednak musi być ze mną szczery i jestem pewien, że będzie. Uważam, że będziemy rozmawiali na temat mojego ewentualnego odejścia w styczniu, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Mamy jeszcze miesiąc czasu. Odbędę rozmowę z trenerem, a potem zobaczymy, co się wydarzy w styczniu, kiedy pozostanie mi pół roku do końca kontraktu – wyznał Wilshere.
Przywiązanie do klubu to jedno, ale już nie raz byliśmy świadkami odejścia zawodnika kochającego swój zespół, w poszukiwaniu minut i regularnej gry. Przykład? – Chociażby Marc Bartra, któremu Niemcy służą wyraźnie bardziej, niż ławka na Camp Nou. Wilshere ma twardy orzech do zgryzienia, a poza potwierdzonymi zalotami Sampdorii słyszy się m.in. o Realu Betis. Kto wie, może Anglik stwierdzi, że pogoda w ojczyźnie mu nie służy i poszuka przyjemniejszej aury?