Dziś świat obiegła wiadomość, że Dunga ponownie został selekcjonerem Brazylii. Co prawda nie można nikogo skreślać przed startem. Trzeba dać Dundze spokojnie popracować, bo być może to on okaże się najlepszym lekarstwem na problemy reprezentacji. Jednak nie ma się co oszukiwać – ta kandydatura od początku budzi kontrowersje i może to być strzał w kolano. Drugi raz nie wchodzi się przecież do tej samej rzeki.
Gdy osiem lat temu podpisywał kontrakt z federacją nie spotkał się z taką falą krytyki jak teraz ze strony opinii publicznej. Nie jest to w końcu postać anonimowa, bo Carlos Caetano Bledron Verri zaliczył w swojej karierze ponad 90 występów w drużynie „Canarinhos”, a przez długi okres był też kapitanem. Miał też spore doświadczenie jeśli chodzi o duże imprezy piłkarskie. Jako piłkarz występował na mistrzostwach świata w 1990, 1994, 1998 roku. Ba, zdobył z nią nawet mistrzostwo świata na turnieju w 1994 roku. Podkreślano też fakt, że Dunga przez pewien czas swojej kariery występował w Europie – w Fiorentinie, Pisie, Pescarze i VfB Stuttgart. W ciągu dwudziestu lat kariery klubowej zaliczył aż 377 spotkań. Nie strzelił co prawda zbyt wielu goli, bo na boisku występował raczej jako typowy defensywny pomocnik – przecinający wiele podań, często asekurujący obrońców i rzadko wchodzący w linię ataku, ale był niezwykle waleczny, a w szatni cieszył się ogromnym autorytetem. Z pewnością jednak kariera zawodnicza miała dać mu kilka „dodatkowych punktów” w rozmowie kwalifikacyjnej z CBF-em.
Po zakończeniu przygody z piłką Dunga rozpoczął nowy etap w życiu. Najpierw powierzono mu funkcję dyrektora technicznego Jubilo Iwata w Japonii. Jednak ambitny Brazylijczyk postanowił poszukać ciekawszej posady. Pomocną dłoń wyciągnęło do niego QPR. Właściwie nie wiadomo po co dokładnie zatrudniono byłego mistrza świata. Oficjalnie figurował jako członek zarządu – zajmował się sprawami administracyjnymi, ale znów nie dostał szansy przynajmniej jako asystent czy dyrektor sportowy. Jako trener nie mógł więc pochwalić się jakimikolwiek osiągnięciami, które dawałyby mu szansę objąć stanowisko selekcjonera jednej z najlepszych drużyn na świecie. A jednak jego CV na tyle spodobało się włodarzom federacji, że po mistrzostwach w Niemczech Dunga znów zawitał do Brazylii (tym razem w nowej roli).
Dunga bardzo szybko zaczął robić porządki. Odstawił kilku wiekowych zawodników, kilku odstawiło się samo – jak słynny Adriano. Na sukces nie trzeba było długo czekać. Już w 2007 roku wygrał Copa America w Wenezueli. Następnie w 2009 roku wygrał Puchar Konfederacji. Po tym sukcesie zaczął zjednywać sobie nawet największych wrogów, a wiele fanów otwarcie mówiło, że „Canarinhos” jadą do RPA po tytuł. To nie była tylko internetowa napinka. Za Dungą przemawiała przecież matematyka, a ta nigdy nie kłamie. W ponad 60 meczach stary-nowy trener odnotował tylko sześć porażek. Jednak kibice szybko wpadli od skrajności w skrajność – jeden słaby mecz w ćwierćfinale mundialu, jeden błąd Felipe Melo, słabsza dyspozycja Julio Cesara i Dunga stał się wrogiem publicznym numer jeden. Wszystkie peany na jego cześć to przeszłość. Plakaty, na których widniały jego fotografie szybko uczestniczyły w szalonych obrzędach pod tytułem: „Spalmy wszystko co kojarzy się z tym cholernym Dungą” .
Zresztą w pracy Pana D. nie wszystko było idealne, a po części to były kapitan kadry jest winny swojego upadku. Dlatego właśnie misja Dungi z góry skazana jest na porażkę. Oto powody dla, których selekcjoner Brazylii znów wyjedzie z Maracany na taczkach:
1. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki (zwłaszcza jeżeli poprzednio się w tej rzece o mało nie utopiłeś)
Stara mantra, niby nie poparta żadnymi dowodami, a jednak prawie zawsze się sprawdza. Gdy Dunga odchodził ze swojej posady w 2010 wszyscy pałali do niego nienawiścią. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Dla Brazylijczyków zawsze białe jest białe, a czarne jest czarne. To społeczeństwo popada w skrajności, jest porywcze, dlatego praca w takim kraju to prawdziwa udręka i nieustanna presja. Przekonał się o tym Scolari, który choć początkowo był noszony na rękach za sukces w 2002 roku to teraz wszyscy – łącznie z włodarzami federacji chcieliby go żywcem pochować.
2. Styl
Podczas poprzedniej przygody z kadrą Dunga był krytykowany właśnie za styl. Z kreatywnych i nieco szalonych Brazylijczyków zrobił drużynę do bólu przestrzegającą założeń taktycznych, grającą defensywnie, bez polotu. W wielu meczach zwycięstwa były wymęczone, a kibice przeżywali niemiłosierne męczarnie. Mając do dyspozycji świetnych zawodników w środku pola (np. Ronaldinho, Kaka), kilka wschodzących gwiazd (Ganso) wolał grać dwójką, a często nawet trójką defensywnych pomocników. Dunga był też posądzany o to, że nie potrafił znaleźć wspólnego języka z Neymarem, a to już w ojczyźnie obu panów spore wykroczenie. Przez nieporozumienia cierpiał styl całego zespołu.
3. Powołania
Dunga rozsyłał ich sporo – o wiele więcej niż Scolari, ale często szybko rezygnował ze swoich pomysłów. Może to i dobrze, bo część z nich to naprawdę smutny żart. Kleberson, Dudu, stary i wypalony Grafite – to tylko niektóre z jego wymysłów, a było ich sporo więcej. Kadra nie była jednak z gumy, więc trzeba było z kogoś zrezygnować. Tu też były kontrowersje. No bo jak tu nie zabrać na mecz Pato, Marcelo, Daniego Alvesa…
4. Brak odpowiedniego patrzenia w przyszłość
Proszę sobie wyobrazić, że reprezentacja Brazylii w RPA była najstarszą na turnieju. To naprawdę zdumiewające biorąc pod uwagę ile talentów z tego kraju co roku trafia do najlepszych europejskich turniejów. Poza tym czy przypominacie sobie kogoś kto za kadencji Dungi zrobiłby krok na przód, ktoś kto wypromowałby się jak James Rodriguez na ostatnim mundialu? No właśnie. Nikogo takiego nie ma, bo Dunga zwyczajnie bał się ryzyka, często nie radził sobie psychicznie, gdy prasa atakowała go za niektóre powołania.
5. Po 2010 pustynia
Dobrze, odchodził w niesławie, ale mógł sobie wpisać w CV, że pracował w wyjątkowej reprezentacji. Nie wykorzystał tego. Długo nie podejmował pracy, czasem jedynie pełnił funkcję eksperta w krajowej telewizji. Jak nie miał doświadczenia w trenerce, tak nie ma go nadal. Dlatego jego wybór wydaje się irracjonalny. Miał co prawda kilkumiesięczny epizod w Internacionalu Porto Alegre, ale tu też na dłuższą metę nie zrobił furory.
Może jednak Dunga zrobił dobrze? Może wiedział, że nie ma już nic do stracenia, a ewentualny sukces może ponownie wnieść go na piedestał. Może Brazylia nie zazna za jego kadencji takiego upokorzenia, jak to niedawne z Niemcami, bo żelazna dyscyplina sprawdzi się po takiej hańbie. Jedno jest jednak pewne – będzie miał niesamowicie trudną robotę…
/Michał Hardek/