Młody zawodnik, który od kilku lat był łączony m.in. z Barceloną, w końcu zmienił barwy. Wybrańcami, którym udało się wygrać batalię o zdolnego stopera zostali „Obywatele”, jednak nie tylko oni są szczęśliwi z powodzenia tej operacji.
Aymeric Laporte przeniósł się do Kraju Basków mając zaledwie 16 lat. To właśnie na północy Hiszpanii doskonalił swoje umiejętności, co przyniosło mu możliwość awansu do pierwszej drużyny (i regularnej gry) już po dwóch latach. Francuz z roku na rok stawał się coraz pewniejszy, coraz bardziej doświadczony i nie przypadkowo umieszczało się go w gronie najbardziej obiecujących młodych obrońców na świecie.
Laporte aż do teraz był niemal ikoną Athleticu, jednak nie tylko Baskom należą się honory i uznanie za wkład w jego rozwój. Wszyscy kibice mający jakiekolwiek pojęcie o hiszpańskiej piłce, zapewne wiedzą, jak rygorystyczny jest klub z Bilbao przy szukaniu zawodników. Bramy klubu otwierają się przeważnie tylko na „swoich”, chociaż coraz częściej tradycja i zasady są naginane. Podobnie było z Francuzem, jednak klub w obronie swoich wartości może twierdzić, że wcale nie szukał daleko.
Nowy nabytek urodził się w Agen, leżącym w południowo-zachodniej Francji, jedyne 380 km samochodem od Bilbao. Jak na dzisiejsze standardy i polowanie na talenty na całym świecie, Laporte był prawie jak swój. Być może to właśnie położenie geograficzne uratowało miejscowy klub piłkarski. Młody Aymeric od szóstego do piętnastego roku życia trenował w SU Agen, które bez wątpienia miało kluczowy wpływ na jego piłkarski rozwój. Teraz – po latach – zawodnik się odwdzięczył.
65 milionów wydane przez Manchester City z pewnością ucieszyło władze Athleticu, ale jeszcze bardziej cieszą się w Agen. Za wyszkolenie obrońcy klubowi należy się jeden procent kwoty transferu, co jak na amatorski, ósmoligowy zespół jest niczym wygrana na loterii. Okazuje się, że Laporte wybrał idealny moment na zmiany. SU Agen zmagało się z ogromnymi problemami finansowymi i niedługo mogło zniknąć z piłkarskich map Francji.
– Nie mieliśmy już środków do funkcjonowania i byliśmy gotowi się poddać. Teraz mamy zapewniony spokojny byt nawet przez dekadę, a bez tych pieniędzy nie mielibyśmy szans na przetrwanie – skomentował uradowany prezes klubu, Claude Brunel.
Uśmiech losu? Nagrodzenie dobrej pracy włożonej w treningi z młodzieżą? – Każdy może tłumaczyć to sobie po swojemu. Najważniejsze i najpiękniejsze jest jednak to, że wkładając pasję w to co się robi, los w końcu się odwdzięczy. I tego się trzymajmy.