Nie Balotelli, nie Conte, nie Totti, a nieznany wcześniej szerszej publiczności Carlo Tavecchio stał się w ostatnich dniach najbardziej kontrowersyjną postacią włoskiego futbolu. Czym „zasłużył” sobie na to miano prezydent Lega Nazionale Dilettanti, organizacji zajmującej się rozgrywkami amatorskimi?
Cała historia ma swój początek w mizernym występie „Squadra Azzurra” na brazylijskim mundialu. Wkrótce po powrocie z Ameryki Południowej do dymisji podał się nie tylko Cesare Prandelli, ale również prezydent piłkarskiej federacji (FIGC) Giancarlo Abete. Sęk w tym, że aby dokonać wyboru nowego selekcjonera, należy najpierw powierzyć komuś funkcję, którą nad Wisłą pełni Zbigniew Boniek. Pełen niemal młodzieńczej werwy, jako pierwszy swoją kandydaturę złożył właśnie wspomniany wyżej 71-letni Tavecchio. Mimo, że raczej trudno jego osobę kojarzyć ze świeżą krwią, której włoski futbol potrzebuje jak wody, szybko okazało się, że Tavecchio jest w stanie zagwarantować sobie odpowiednio solidne poparcie wśród klubów. Jego jedynym kontrkandydatem został były zawodnik Milanu Demetrio Albertini. Ciężko oprzeć się narzucającym się samoistnie porównaniom z polskim bagienkiem, gdy Boniek rywalizował o schedę prezesa PZPN z przedstawicielem starej gwardii Grzegorzem Latą.
Wydawać się mogło, że to starszy z kandydatów zwycięstwo ma w garści. Nagle sytuacja stała się jednak dalece bardziej skomplikowana, a wszystko za sprawą zadziwiającej wpadki Tavecchio, który w trakcie jednego ze swoich przemówień, wskazując na problem zbyt dużej liczby obcokrajowców w Serie A, powiedział:
Pierwszy lepszy Opti Poba może do nas przyjechać, zanim jeszcze zaczął jeść banany, a chwilę potem będzie grał w podstawowym składzie Lazio.
Ten fragment może okazać się prawdziwym gwoździem do trumny prezydenckich aspiracji Tavecchio. Jak nie trudno się domyśleć, wypowiedź ta wywołała prawdziwą lawinę komentarzy, zarzucających autorowi powyższych słów dyskryminację rasową. W mediach społecznościowych zdążyły utworzyć się ruchy agitujące przeciwko kandydaturze Tavecchio. O wyjaśnienie tej sprawy poprosiła już nawet FIFA, która na każdym kroku powtarza przecież, jak wielką wagę przykłada do kwestii walki z rasizmem. Najważniejsze jednak w całej tej sprawie są stanowiska klubów, bo to one mają prawo głosu w sierpniowych wyborach szefa FIGC. Jak na razie, poza Juventusem i Romą, które już wcześniej opowiadały się przeciwko Tavecchio, swoje poparcie zdążyli wycofać włodarze Fiorentiny, Sampdorii, Ceseny i Sassuolo, a kilka pozostałych postawiło pod znakiem zapytania podtrzymanie swoich wcześniejszych deklaracji odnośnie głosowania.
Swojego zażenowania postawą prezydenta ligi amatorskiej nie krył m.in. Mino Raiola, menedżer Ibrahimovicia i Pogby: Jeśli to ma być osoba, która będzie twarzą odbudowy włoskiej piłki, to ja dziękuję. Całe zamieszanie jest rzecz jasna na rękę Albertiniemu, który również nie omieszkał skrytykować Tavecchio: Jego słowa mówią same za siebie. Z pewnością nie pomógł naszemu wizerunkowi za granicą. Ludzie na takich stanowiskach muszą świecić przykładem.
Nie można jednak bezdyskusyjnie stwierdzić, droga 71-latka do prezydentury we włoskiej federacji piłkarskiej jest na dobre zamknięta. Wciąż ma on poparcie takich klubów, jak Palermo, Cagliari i Lazio. Właściciel tego pierwszego, Maurizio Zamparini zdążył już bronić, jak się okazuje, swojego dobrego przyjaciela: Znam Carlo od 30 lat i jestem przekonany, że nie jest rasistą. Jestem zniesmaczony, jak ludzie potrafią być zmieszani z błotem praktycznie za nic. Interwencja FIFA? To ona sama zasługuje na śledztwo, a nie Tavecchio.
Sytuacja jest zatem dynamiczna, a na jej finał przyjdzie nam poczekać do 11 sierpnia, kiedy to będzie miało miejsce ostateczne głosowanie. Carlo Tavecchio zapewnia, że rezygnacja ze startu w wyborach ani mu w głowie. Szkoda, że zamiast rozprawiać nad zapowiadającą się wybornie ligową rywalizacją Juventusu z Romą, tak dużo czasu poświęca się w Italii tego rodzaju wpadkom.