„Piłkarz od głowy w dół” to zmora łowców talentów i wszystkich klubów, które rzucają grube miliony, a potem stukają się w czoło. Sprzedaż Neymara poniekąd wymusiła na Barcelonie wielki transfer, a takim wydawało się ściągnięcie z BVB ogromnego francuskiego talentu – Ousmane Dembele. Co innego, gdyby kupiła go w mądry sposób, za mądre pieniądze, a co innego, kiedy rzuciła grubo ponad 100 milionów. Piłkarz za takie pieniądze nie ma taryfy ulgowej. Przynajmniej nie na długo.
Pierwszy sezon był adaptacją, dostosowywaniem się, odbudowywaniem po kilku kontuzjach. Przynajmniej tak to tłumaczono. W drugi, obecny sezon, Dembele wszedł świetnie, jeśli mielibyśmy patrzeć na cyferki w rubrykach asyst i zdobytych bramek. To jednak jedna strona medalu, a po jego drugiej stronie mamy piłkarza utalentowanego, ale nie do końca zdającego sobie sprawę, czym jest futbol na światowym poziomie. Nieodpowiedzialna gra, problemy dyscyplinarne, a to tylko przykłady.
„Sraczka w Barcelonie”
Tym razem Barcelona przez dobrą chwilę nie miała pojęcia, co się dzieje z jej zawodnikiem. Dembele, znany wcześniej ze spóźniania się, nie pojawił się na czwartkowym treningu, nie informując nikogo wcześniej o ewentualnej nieobecności. Pracownicy klubu bezskutecznie próbowali się z nim skontaktować telefonicznie, jednak udało się to dopiero po półtorej godziny. Francuz powiedział, że leży w domu z powodu choroby. Klubowi lekarze wysłani do niego przez Barcelonę zdiagnozowali grypę jelitową. Już wiadomo, że 21-latek nie został powołany przez trenera na niedzielne starcie z Realem Betis, mimo udziału w sobotnim treningu. Ale nie o to chodzi. Dembele kolejny raz pokazał, że nie jest godny zaufania – w końcu co za problem wysłać chociaż SMS’a któremuś z kolegów? Jeśli dalej tak pójdzie, przygoda Francuza z Barceloną nie będzie taka, jak zakładano na początku.
Kliknij i odbierz zakład bez ryzyka 110 zł + 10 zł na START + 400 zł od depozytu!