Do lata jeszcze teoretycznie daleko i zamiast skupiać się na transferach, lepiej po prostu z meczu na mecz robić swoje. To oczywiście głównie zadanie piłkarzy i trenerów, ale kluby mają inne problemy, niż wyniki sportowe. Mniej lub bardziej, ale po cichu planuje się wzmocnienia na kolejne rozgrywki, walczy o utrzymanie obecnych gwiazd, albo… przesunięcie kary i możliwość robienia transferów.
Z taką sytuacją musi się obecnie zmagać Chelsea, która przez nieprawidłowości przy transferach nieletnich zawodników naruszyła wiele przepisów, przez co dostała tak zwanego „bana”. Myślenie o wzmocnieniach to jedno, ale trzeba też dbać o obecną kadrę. A tu pojawiają się duże kłopoty.
Nie od dziś wiadomo, że jest jeden zawodnik, który wyjątkowo dosadnie daje znać o chęci zmiany barw. Jest nim Eden Hazard, który ubiegłego lata był bardzo blisko Realu Madryt i zrobiłby to, gdyby ewentualny transfer zależał od niego, a nie od klubu. Chelsea się nie ugięła, a zawodnik nie chcąc bawić się w „transfer request” został w Londynie. To jedno z kluczowych wydarzeń, bo bez Belga po prostu… nie ma „The Blues”.
Kiedy Hazard trafiał do Anglii, był kolejnym młodym talentem, inwestycją na przyszłość. W szatni znalazł się między wielkimi gwiazdami, legendami klubu. Od początku stanowił ważny punkt drużyny, ale gdyby wtedy go zabrakło, nikt by nie rozpaczał, a drużyna żyłaby dalej. Teraz jest zupełnie inaczej, o czym najdosadniej mówią tegoroczne liczby Belga…
Jeśli wyłączy się nazwisko „Hazard”, nie istnieje w Chelsea pojęcie ofensywy. Jeden zawodnik stanowi o całej sile ognia biorąc pod uwagę, że niewykluczone jest jego odejście, dla podopiecznych Sarriego to nie jest nic uspokajającego. Hazard odpowiada za niemal połowę bramek Chelsea i jest czołowym zawodnikiem nie tylko swojego klubu, ale i całej ligi. W najważniejszych statystykach ofensywnych przegrywa jedynie w liczbie bramek. Wciąż nie wiadomo, czy Chelsea będzie mogła latem kupować zawodników, ale jeśli nie, ma tylko jeden cel – Hazard MUSI zostać.
