Po miesiącach przepychanek (wciąż niezakończonych) Barcelona w końcu pozyskała kolejnego „cracka” w osobie Antoine Griezmanna. W obliczu możliwego sprowadzenia Neymara pojawiła się typowa wątpliwość: „Ciekawe, skąd wzięli na to pieniążki…”
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Dość szybko okazało się, że 120 milionów potrzebne do pokrycia klauzuli odstępnego w kontrakcie Francuza zostało zdobyte dzięki kredytom. To momentalnie spowodowało burzę narzekań wśród wielu kibiców „Blaugrany”, którym nie uśmiecha się zadłużanie ich ukochanego klubu. Czy jednak faktycznie jest aż tak źle?
Nie do końca. Josep Maria Bartomeu postanowił wyjaśnić proces pozyskiwania pieniędzy oraz to, ile i z jakich źródeł dostała Barcelona. Okazuje się, że klub faktycznie wziął „aż” dwa kredyty.
Pierwszy z nich, opiewający na 85 milionów euro, „Duma Katalonii” będzie spłacała ze środków, które ma zagwarantowane w przyszłości ze sprzedanych już zawodników. Składają się na to m.in. raty i odłożone w czasie zobowiązania. Barcelona odsprzedała je bankowi za nieco niższą kwotę (np. zobowiązanie opiewające na 20 milionów oddane bankowi za 18), którą ten będzie otrzymywał od klubów w odpowiednim, wskazanym wcześniej w umowie czasie.
Drugi kredyt, wynoszący 35 milionów, został natomiast pobrany na okres sześciu miesięcy. W praktyce oznacza to, że Barcelona będzie musiała po prostu sprzedać kogoś latem za co najmniej taką kwotę.
Idąc tropem tych informacji nie można stwierdzić, że „transfer Griezmanna dodatkowo zadłużył klub”. Jest to zarządzanie przepływem przyszłych środków i praktyką stosowaną w większości poważnych klubów. Z drugiej strony Barcelona „wyprztykała się” już z tego źródła i w przyszłych okienkach raczej nie będzie mogła liczyć na transferowe szaleństwa. A na pewno nie bez sprzedaży zawodników i/lub kolejnych pożyczek…