Miesiąc temu fabryka Bentleya, dziś – The Emirates. Film „Gol!” wcielony w życie?

O Jamie’em Vardym ostatnimi laty usłyszał cały świat. Chłopak, który w Premier League pojawił się dopiero w wieku 27 lat (swoją drogą, obchodzi dziś 30. urodziny), nieznany wcześniej szerszemu gronu, podbił najpopularniejszą ligę świata zostając mistrzem z drużyną, na którą nawet szaleńcy nie stawialiby pieniędzy. Do tego prawie zdobyty tytuł króla strzelców, przegrany z Harrym Kane’m tylko o jedną bramkę, wyjazd na Euro 2016, a wszystko zaczęło się od pracy w fabryce.

Wszyscy kochamy takie historie, a ostatnie dni przynoszą nam – być może – prolog do następnej. 2 kwietnia, rok 1996. W angielskim Crewe na świat przychodzi chłopiec. Jak to każdy dzieciak, za młodu lubi kopać piłkę. Do tego z sukcesami reprezentuje miejscową drużynę w zawodach sprinterskich. Z czasem futbol staje się pierwszym wyborem, chłopak widzi, że wychodzi mu to całkiem nieźle. Jednak lata mijają, on zmienia kluby na mniej lub bardziej anonimowe, kończy szkołę, a marzenia o zostaniu piłkarzem wydają się zachodzić za linią horyzontu. Dalej robi to, co kocha, jednak za chleb pasją nie ma jak płacić. Podejmuje się pracy w fabryce Bentleya, zarabiając 400 funtów tygodniowo. W wolnym czasie oczywiście kopie piłkę, biegając po lewej stronie boiska w tę i z powrotem. W końcu ktoś go dostrzega, telefony dzwonią, a ktoś z trzeciej ligi jest nim zainteresowany. Idzie więc do lokalnej agencji, by ktoś go reprezentował. Wtedy jeszcze nie wiedział, co przyniosą kolejne dni. O kim mowa? O nowym nabytku Arsenalu, Cohenie Bramallu, o którym ostatnio pisaliśmy. Słysząc pierwszy raz to nazwisko, reakcja wszystkich była chyba podobna.

Jednak wracając: w grudniu okazało się, że w fabryce robią redukcję etatów. Jak to zwykle bywa – z pracą żegnali się ci z najmniejszym stażem. Z takim oto przedświątecznym prezentem musiał zmierzyć się dwudziestolatek. Dramatu jednak nie było, w końcu interesowały się nim drużyny, w których gra pozwoliłaby zarobić na życie. I tu następuje zwrot akcji. Dzwoni agent, mówi coś o Arsenalu. Chłopak oburzony każe przestać żartować. Agent jednak swoje – podaje adres, pod który Cohen ma się udać. Zejdźmy jednak na ziemię. Tu prolog się kończy, a Anglik musi z całych sił walczyć, by dalsza część była równie ciekawa.

Nie każdy od samego początku jest ogromnym talentem, co ustawia go praktycznie do końca życia, chodząc jeszcze do szkoły. Nie każdy nazywa się Gianluigi Donnarumma, gra w czołowej drużynie Serie A, a w dzień 18 urodzin podpisze kontrakt gwarantujący mu pięć milionów rocznie. Bramell to chłopak jak każdy inny (przynajmniej na razie), do którego po prostu uśmiechnął się los. Bo jak inaczej nazwać taką zmianę perspektywy w ciągu niecałego miesiąca:

3

Dla młodego Anglika obecna sytuacja to szok, sen, marzenie, a i kilka innych określeń by się znalazło. Co na to sam zainteresowany? – Zwiedziłem cały ośrodek treningowy i nie mogłem się napatrzeć. To wszystko jest spełnieniem moich największych marzeń. Zrobię wszystko, żeby zaimponować Bossowi i dołączyć do pierwszej drużyny na następny sezon. Po treningu Arsene podszedł do mnie i powiedział mi, że jest mu miło mnie poznać. Zaraz po tym dodał, że podoba mu się moja gra. Nadal nie mogę w to uwierzyć. Nieźle, prawda? Wyobraźcie sobie, że gracie z kumplami na orliku, a po paru dniach trenujecie z pierwszą drużyną Legii, w dodatku trener jest zadowolony. Cohen właśnie to przeżywa, tylko w „troszkę” większej skali.

Na temat nowego kolegi wypowiedział się również Oxlade-Chamberlain. Po tym, jak trenując indywidualnie, zobaczył go na boisku i dowiedział się, kim jest, pomyślał: – Wow. Jeszcze kilka tygodni temu był w całkowicie innym miejscu, a teraz gra z pierwszym zespołem Arsenalu. Musi czuć się jak w bajce. Co więcej, nie szczędził mu ciepłych słów: – Od razu zauważyłem, dlaczego chcieliśmy podpisać z nim umowę. Jego historia podbudowuje i jest inspirująca. (…) Później rozmawiałem z nim jeszcze po treningu i to naprawdę dobry chłopak, świetny gość. Generalnie był zachwycony i jednocześnie zaskoczony sytuacją, w której się znalazł.

To wcale nie musi być transferowy niewypał, jak większości się wydaje. Jak na lewego obrońcę Cohen ma to, czego w obecnej piłce trzeba: niezłą technikę, ułożoną lewą nogę, ale przede wszystkim – szybkość. Dysponujący najlepszym przyspieszeniem Bellerin 100 metrów pokonuje w 11,025 sekundy, a Walcott w 10,6. Nowy nabytek ten sam dystans pokonuje również poniżej 11 sekund. Technika? Pewnie wiele osób na orlikach umie podobnie, ale mamy coś na prezentację:

Atuty jakieś na pewno ma, teraz pora na pokazanie ich w zespole U-23. W przeszłości Premier League widziała wynalazki pokroju Bebe, ale zawsze jest jakiś wyjątek od reguły. Może takim będzie właśnie Cohen Bramall? Tego nie wiemy, ale na wszelki wypadek zapamiętajcie to nazwisko.

Komentarze

komentarzy