Goście biorą (prawie) wszystko – podsumowujemy Champions League

Za nami pierwsza tura spotkań w ramach 1/8 finału tegorocznej Champions League. Szesnaście najmocniejszych w bieżącym sezonie drużyn Starego Kontynentu stoczyło osiem lepszych lub gorszych pojedynków o awans do kolejnej fazy rozgrywek. Na tym etapie nie ma miejsca na błędy – nawet te najdrobniejsze okazują się zazwyczaj tragiczne w skutkach. Ale do rzeczy – najwyższy czas przyjrzeć się ostatnim zdarzeniom. Kto uniknął poważniejszych wpadek, a komu już w pierwszym meczu podwinęła się noga? Wreszcie: co warto zapamiętać w oczekiwaniu na rewanże?

***

Dzisiejsze rezultaty:

26.02 Schalke – Real Madryt 1:6

26.02 Galatasaray – Chelsea 1:1

Zawodnicy Jose Mourinho polecili do Turcji bronić honoru angielskiej piłki. Portugalski szkoleniowiec wyłożył się podczas prywatnej rozmowy, którą zarejestrował czujny kamerzysta francuskiego Canal +. „The Special One” w zabawny sposób skomentował kiepską formę napastników Chelsea:

[sz-youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=DyYum5JGb7s” /]

Całą sytuację postanowiłem przedyskutować z jednym z kibiców Chelsea. Mój rozmówca stwierdził, że u Mourinho nic nie dzieje się przypadkiem, a cała wypowiedź miała swój ukryty cel. Zresztą, Portugalczyk nie sprawiał bynajmniej wrażenia speszonego całą sytuacją i postanowił przy okazji skarcić przedstawicieli francuskiej stacji, podając w wątpliwość ich etykę zawodową. Konkurs na przedmeczowy cytat wygrał jednak Gary Lineker. – Chelsea will not lose 0-2 – stwierdził z właściwą sobie nutą optymizmu sympatyczny były napastnik.

O 20:45 nikt nie zajmował się już prasowymi perypetiami związanymi z „The Blues”. W wyjściowym składzie mecz rozpoczął Fernando Torres, po przeciwnej stronie wystąpił ten, którego Hiszpan nieudolnie stara się zastąpić – Didier Drogba.  Na przekór krytykom, „El Nino” postanowił jednak pokazać charakter właśnie dziś i otworzył stan rywalizacji w dziewiątej minucie gry. Proroctwo Linekera spełniło się zatem błyskawicznie. A skoro tak, warto oddać mu głos raz jeszcze. Po upływie 45 minut Gary rzekł: – Seems we’ll get one team in the quarters. I recall the last time Chelsea were our only representatives at that stage they did alright. John Hartson stwierdził z kolei, że Galatasaray po przerwie będzie zmuszone nieco się odkryć. Miał rację – Roberto Mancini nie tracił czasu i zdecydował się przejść na grę trójką obrońców. Manewry włoskiego taktyka szybko przyniosły efekt. Na 1:1 trafił po rzucie rożnym Aurelien Chedjou. Wobec takiego rozwoju wypadków Mourinho postanowił nie patrzeć dłużej w metryki i dać szansę dziadkowi Eto’o. Kameruńczyk nie zdążył jednak odmienić losów meczu. Za to Mou pożegnał oklaskami schodzącego z boiska Didiera Drogbę. Chelsea wylatuje z Turcji z korzystnym wynikiem, jednak honoru angielskiej piłki nie udało się obronić. Przecież wszyscy liczyli na zwycięstwo…

***

Od czasu losowania par dzisiejszych spotkań, w mediach co rusz przebąkiwano o łaskawym losie, jaki spadł na zawodników „Królewskich” – Real trafił na niemieckie Schalke. Niemcy, którzy latem interesowali się ponoć Ikerem Casillasem, przystępowali do dzisiejszego spotkania skazani na pożarcie. Carlo Ancelotti wybierając skład pokazał jednak duży szacunek dla przeciwnika z Bundesligi i nie oszczędził żadnego ze swoich najlepszych graczy. Z kolei szkoleniowiec gospodarzy Jens Keller postawił w ataku oczywiście na Huntelaara, który ma za sobą (pamiętacie?) półroczny epizod w Madrycie (8 bramek w 20 meczach).

Jednak to nie Holender, a kapitan Schalke Benedikt Howedes nastraszył „Los Merengues” już w drugiej minucie meczu. Na Veltins Arena działo się naprawdę dużo – Real nie tracił czasu na powitania i szybko objął prowadzenie po strzale Benzemy, a dosłownie chwilę później Casillas zanotował niesamowitą paradę (save of the season?) po strzale Draxlera. W 21 minucie do konkursu na bohatera meczu postanowił włączyć się Gareth Bale. Walijczyk minął niekonwencjonalnym dryblingiem dwóch zawodników Schalke i strzałem przy bliższym słupku podwyższył prowadzenie hiszpańskiego faworyta. W tym momencie Czesław Michniewicz na Twitterze oświadczył: emocje skończone! I rzeczywiście – powietrze uszło z gospodarzy na dobre. Za to Cristiano Rolando biegał po boisku wyraźnie zły – mimo kolejnych dogodnych okazji wciąż nie zdobył swojej bramki. Zła karta odwróciła się na początku drugiej części meczu. Portugalczyk , który fryzurę na dzisiejszy wieczór konsultował najwyraźniej z Łukaszem Piszczkiem, uderzył lewą nogą po rewelacyjnym zwodzie i zrównał się liczbą bramek ze Zlatanem Ibrahimoviciem. Koledzy także bawili się w najlepsze – panowie „B” strzelili jeszcze po jednej bramce, a na bezradnych gospodarzy przykro było patrzeć. Cristiano oczywiście nie mógł być gorszy. Ostatnie minuty meczu zmęczyły wszystkich oprócz fanów Schalke – ci do ostatniego gwizdka Howarda Webba prowadzili niesamowity doping, pokazując wielką kibicowską klasę. Wierność wynagrodził im przepięknym wolejem Huntelaar w doliczonym czasie gry (ten gol mógłby się liczyć co najmniej podwójnie!). Tak czy inaczej, Real w ćwierćfinale.

***

Czas powrócić na moment do wtorkowych starć:

25.02 Zenit Sankt Petersburg – Borussia Dortmund 2:4

25.02 Olympiakos Pireus – Manchester United 2:0

Wczorajszy wieczór rozpoczął się w Rosji. Dortmund jechał do Petersburga z nożem na gardle – ligowa kompromitacja z Hamburgiem musiała mocno wstrząsnąć Juergenem Kloppem, który nie przywykł do oglądania wysokich porażek swoich zawodników. Morale zespołu? Jedna wielka zagadka. W każdym razie, rozgrywki Champions League stały się dla głodnej sukcesów ekipy BVB ostatnią deską ratunku. Ciekawie było już na przedmeczowej konferencji. Rosyjski tłumacz nie prezentował najwyższej formy, jednak najwyraźniej nie udało mu się wyprowadzić Kloppa z równowagi. Zobaczcie sami:

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=y8VUDFiT8IY” /]

Nie udało się tłumaczowi, spróbowali więc zawodnicy Zenitu. I w ciągu pięciu minut skutecznie wyprowadzili z równowagi większość widzów zgromadzonych na Stadionie Pietrowskim. Po kilku minutach gry Borussia prowadziła 2:0, a Rosjanie raz po raz irytowali boiskową bezradnością, niemal w każdej akcji dając się wyprzedzać zawodnikom z Niemiec. W dodatku, gdy tylko udawało im się pokonać Weidenfellera (druga połowa spotkania), za moment tracili kolejne bramki, przekreślając tym samym swoje szanse na awans. Nie wyglądało to poważnie. Szkoleniowiec gospodarzy Luciano Spaletti, z wyjątkowo głupią miną stał obok ławki rezerwowych, nie dowierzając wyczynom swoich podopiecznych. Trzeba jednak przyznać, że swoimi decyzjami personalnymi wcale nie pomógł szczęściu. Słodką tajemnicą Włocha pozostanie, dlaczego dopiero w 80 minucie na placu gry zameldował się najlepszy strzelec Rosjan, Aleksandr Kierżakow. Zenit dwukrotnie skarcił Robert Lewandowski i były to dla Polaka trafienia wyjątkowo cenne – nareszcie można zakończyć spekulacje dotyczące formy „Lewego” po podpisaniu umowy z Bayernem. Równocześnie nie sposób zauważyć, że przy obu bramkach naszego snajpera odrobinę lepiej powinien zachować się Lodigin. Na koniec słowo o Hulku – silny Brazylijczyk szarpał co prawda ile mógł, jednak efektywność jego gry równa się zeru. Współkomentujący wczorajsze starcie Kazimierz Węgrzyn również nie był zachwycony tym, co prezentował wczoraj gwiazdor rosyjskiego potentata.

W Pireusie miażdżący ligowych przeciwników Olympiakos grał z Manchesterem United. Wczorajsze zmagania skomentował na naszych łamach specjalista od piłki angielskiej Łukasz_Cro (KLIK – https://zzapolowy.com/angielskie-espresso-przeglad-prasy-przy-pierwszej-kawie-6/#inscore_ifheight_xdc_3296 ), wypowiedział się także nie kto inny jak Roy Keane (KLIK – https://zzapolowy.com/5-oclock-z-premier-league/#inscore_ifheight_xdc_3296 ). Wszystko zostało zatem napisane. Ja ze swojej strony dodam, że wczorajszy rezultat nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, a Manchester… Cóż, wciąż wystawia się na pośmiewisko. Nie mam pojęcia, co musiałoby się stać, aby ci zawodnicy wzięli się wreszcie w garść. Nie mam także pojęcia, kiedy David Moyes planuje zdjąć ze swojej twarzy minę wiecznie zszokowanego przebiegiem wydarzeń faceta. Diabły, na miłość boską, come on!

***

Zakończmy przypomnieniem rozstrzygnięć z poprzedniego tygodnia:

18.02 Manchester City – FC Barcelona 0:2

18.02 Bayer Leverkusen – PSG 0:4

19.02 Arsenal Londyn – Bayern Monachium 0:2

19.02 AC Milan – Atletico Madryt 0:1

Cztery mecze, cztery porażki gospodarzy… Ktokolwiek wpadł przed tygodniem na pomysł postawienia w bukmachera na komplet wygranych gości, prawdopodobnie jest teraz milionerem. Z drugiej strony, w zeszłotygodniowych wynikach ciężko doszukać się choćby jednej niespodzianki. Manchester City, który przez entuzjastów angielskiej piłki przedstawiany był w roli faworyta dwumeczu z Barceloną, zupełnie nie poradził sobie w starciu z Katalończykami. Owszem, początek w wykonaniu „The Citizens” wcale nie był zły, i owszem, faul Demichelisa na Messim miał miejsce centymetry przed linią wyznaczającą strefę pola karnego gospodarzy… Cóż jednak z tego, skoro finalnie to „Blaugrana” wyjechała z Anglii z wynikiem marzeń? Fanom „Obywateli” pozostaje liczyć na cud.

Identyczny wynik osiągnął na Wyspach Bayern. Guardiola, który pomocników światowej klasy ma w Monachium pod dostatkiem, postawił w Londynie na Toniego Krossa. Niemiec, który od dłuższego czasu znajduje się na liście życzeń Manchesteru United, odwdzięczył się swojemu trenerowi w najlepszy z możliwych sposobów. Jednak zanim otworzył wynik meczu, na Emirates wcale nie wiało nudą: z boiska wyleciał Wojciech Szczęsny, a rzuty karne zmarnowali Mesut Ozil i David Alaba. O ile pomyłka Alaby nie wyrządziła jego drużynie większej szkody, o tyle zagadkowa obniżka formy rozgrywającego „Kanonierów” w coraz większym stopniu wpływa na wyniki drużyny. Końcówka okazała się brutalna dla osłabionej ekipy Wengera – w pewnym momencie Bayern osiągnął 90 procent posiadania piłki, dopełniając tym samym wtorkowo-środową klęskę zespołów Premier League.

W tym samym czasie madryckie Atletico ugrało solidną zaliczkę na San Siro, a trener Seedorf dobitnie przekonał się, że misja uzdrowienia Milanu może okazać się ekstremalnie ciężka. Dzień wcześniej w Leverkusen swoją chwilę mieli miłośnicy muzyki – na koncert przyjechał szwedzki solista Zlatan Ibrahimović. I jak to ma ostatnimi czasy w zwyczaju, zaprezentował kilka swoich najlepszych kawałków, dzięki czemu rewanż Niemcy zagrają wyłącznie o honor.

/Maciek Jarosz/