Jaka jest recepta na powrót włoskiego calcio na salony? Budowa nowych stadionów to krok numer jeden. Co poza tym? Przyjrzyjmy się debacie na Półwyspie Apenińskim.
Nikt nie ma wątpliwości, że przestarzałe obiekty, nierzadko z trybunami oddzielonymi od boiska bieżniami lekkoatletycznymi, nie są magnesem przyciągającym rzesze kibiców. Co prawda w ostatnich sezonach tendencja spadkowa średniej frekwencji na meczach Serie A została opanowana, jednak poziom 23 tysięcy widzów to mniej więcej liczba mniejsza o siedem tysięcy w porównaniu do stanu, jaki miał miejsce na przełomie wieków. To zbyt znaczna dysproporcja. Z tego też powodu przed paroma dniami grzmiał prezydent Włoskiego Komitetu Olimpijskiego Giovanni Malago: Potrzebujemy nowych stadionów! Problem tkwi nie tylko w samym stanie technicznym obiektów (wiele z nich powstało z myślą o mundialu w 1990 roku), ale także w tym, że kluby nie są ich właścicielami. Pozostaje im jedynie niejako wypożyczać stadion od miasta na dzień meczu, w związku z czym drastycznie zmniejszają się możliwości wzrostu tzw. matchday revenues. Prekursorem na tym polu we Włoszech jest Juventus. Włodarze Starej Damy dogadali się z burmistrzem Turynu, który oddał im dawne Stadio delle Alpi w dzierżawę na 100 lat. Ci z kolei zburzyli posiadający zbyt wielkie gabaryty obiekt i na jego miejsce wybudowali nowoczesny Juventus Stadium. Wydawać się może, że jego pojemność, tylko nieznacznie przekraczająca 40 tysięcy, jest niewspółmierna do zapotrzebowania na najbardziej hitowe spotkania. I tak w istocie jest, aczkolwiek średnia widzów na Delle Alpi nawet w czasach Lippiego oscylowała w granicach 35 tysięcy. Za najważniejszy cel uznano zatem to, aby prawie na każdym meczu był komplet widzów. Same przychody z biletów to jednak tylko jedna strona medalu. Druga to wpływy ze wszelkiego rodzaju działalności, które są możliwe tylko dzięki temu, że Juve jest właścicielem obiektu. Główną atrakcją Juventus Stadium (poza oczywiście samymi meczami) jest klubowe muzeum, które raz po raz bije swoje dzienne rekordy wizyt. Rzesze fanów z różnych zakątków świata chętnie korzystają również z możliwości odbycia wycieczek po stadionie, a dodatkowe środki do klubowej kasy dopływają za organizację różnego rodzaju konferencji, zjazdów czy też spotkań biznesowych. Prezydent Andrea Agnelli jest przekonany, że droga Juventusu to droga sukcesu, którą inni także powinni podążyć. Mocniejsza Serie A to w końcu mocniejsza Stara Dama.
Wejście do Juventus Museum. Źródło: fcjuventustorino.blogspot.com
Czy podążą? Oczywiście chcą. Ale jak to zwykle bywa, chcieć nie znaczy móc. Jedna z głównych przeszkód to rzecz jasna red tape, czyli nieułatwiająca życia włoska biurokracja. Mimo to, entuzjastyczne plany dumnie ogłaszane są w wielu częściach Italii. W Rzymie nowy obiekt ma zbudować Roma. Z kolei w Mediolanie długo mówiło się o tym, że na San Siro grać już będzie tylko Milan, bowiem jego lokalny rywal planował i cały czas planuje wyprowadzkę. Niedawno gruchnęła jednak wieść o tym, że Rossoneri nie chcą zostać pod tym względem z tyłu i sami myślą o nowym stadionie. Za tym pomysłem stać ma rosnąca w siłę Barbara Berlusconi. Już trwa natomiast gruntowna przebudowa Stadio Friuli w Udine, które ma w końcu dostosować się do europejskich standardów. Jednak jeśli chodzi o tempo prac to niestety nie wybrali najlepszych wzorców, bowiem dorównują pod tym względem obiektowi w Białymstoku.
Projekt nowego stadionu Romy. Źródło: calcioweb.eu
Kolejne dwie drażniące wszystkich we Włoszech kwestie to korupcja i ultrasi. Jeśli chodzi o tą pierwszą, to nie ma co się rozwodzić. Odpowiednie organy ścigania muszą odpowiednio karać za sprzedawanie bądź kupowanie meczów, dzięki czemu odstraszy to potencjalnych naśladowców. Musi to być jednak robione na zdrowych zasadach. To, w jaki sposób obecnie rozdawane na lewo i prawo są kary bez przeprowadzenia procesów na cywilizowanych zasadach na pewno bardziej szkodzi niż pomaga. Podejrzani sami muszą udowadniać swoją niewinność, co jest sprzeczne z jakimikolwiek normami. Zadziwiający jest choćby przykład Antonio Conte, który w głośno opisywanej sprawie Scomessopoli został oskarżony o rzekomą wiedzę na temat tego, że jeden z meczów prowadzonej przez niego niegdyś Sieny miał być ustawiony. Tak przynajmniej twierdził niejaki Filippo Carobbio. Dla wydających wyrok nie miało znaczenia to, że ów piłkarz swoje zdanie zmieniał kilkukrotnie, a wszyscy pozostali zawodnicy (ponad 20) zaprzeczyli jego słowom. Conte nie udało się w tej sytuacji udowodnić swojej niewinności i na kilka miesięcy został zawieszony. Panowie, więcej zdrowego rozsądku!
Patologie we włoskim wymiarze sprawiedliwości zostawmy jednak na inną okazję. Przyjrzyjmy się tematowi ultrasów. Ja osobiście nienawidzę meczów, gdy na trybunach brakuje głośnego, zorganizowanego dopingu z pięknymi choreografiami, które sławią swój zespół bądź w błyskotliwy sposób uderzają w odwiecznego rywala. Miejsce na trybunach powinno znaleźć się jednak dla każdego, także dla tej grupy kibiców, która nie zamierza śpiewać, a jedynie z uwagą przyglądać się wydarzeniom boiskowym. Oni też płacą za bilet i w ten sposób wspierają klub. We Włoszech wciąż bardzo duże znaczenie mają jednak ultrasi. Cienka linia z tym związana została ewidentnie przekroczona w listopadzie ubiegłego roku. W Lega Pro (trzeci poziom rozgrywkowy) miało dojść do elektryzujących lokalną społeczność derbów pomiędzy Salernitaną a Noceriną. Z obawy o ewentualne zadymy kibice przyjezdnych otrzymali jednak zakaz pojawienia się na trybunach w Salerno. To ich tak rozsierdziło, że zaczęli grozić własnym piłkarzom, by ci zbojkotowali ten mecz. Drużyna Nocerino znalazła się pod wielką presją. Władze ligi naciskały bowiem na rozegranie spotkania. I ostatecznie piłkarze na boisko wyszli, ale już w pierwszych minutach przeprowadzili wszystkie zmiany, po czym kolejni zawodnicy zaczęli z rzekomymi kontuzjami schodzić z boiska. W pewnym momencie sędzia musiał przerwać mecz ze względu na brak wymaganej liczby graczy Noceriny. Efekt? Wyrzucenie zespołu z ligi i długie zawieszenia dla wielu piłkarzy i działaczy tego zespołu. Kolejne odwołania od tej decyzji są odrzucane. Nie ma co się dziwić, że opinia publiczna we Włoszech jest całą sytuacją zszokowana.
Ultrasi Noceriny. Źródło: supportalfootball.net
Ktoś powie, że to tylko trzecia liga, ale ta kwestia pozostaje problemem dla całej włoskiej piłki. Co zatem zrobić, by uniknąć takich sytuacji w przyszłości? Czy zacząć wyrzucać najbardziej fanatyczne grupy kibicowskie z trybun? Na pewno nie byłby to najlepszy pomysł. Mecz bez dopingu Curvy? Owszem, nic nie stoi na przeszkodzie, ale ja na takie calcio się nie piszę. Można enigmatycznie stwierdzić, że trzeba po prostu poszukać złotego środka.
/Paweł Gawron/