Krzysztof Kamiński: Nic nie zostało nam podane na tacy

Czy transfer do egzotycznej ligi może utrudnić kontynuowanie kariery w Europie? Jak japońskie kluby podchodzą do aktywności piłkarzy w mediach społecznościowych? Czy Wisła Płock ma szanse na dłużej zawitać do czołówki Ekstraklasy? O to wszystko zapytaliśmy bramkarza „Nafciarzy”, Krzysztofa Kamińskiego, który był gościem naszego cyklu Łączy nas Ekstraklasa. 

***

Jest pan bez wątpienia jednym z tych polskich piłkarzy, których kariera nie przebiega w do końca oczywisty sposób. Kiedy po raz pierwszy pojawił się temat przenosin do Jubilo Iwata i jak wyglądały kulisy tego transferu?  

Wyglądało to całkiem zwyczajnie. Zgłosiła się do mnie agencja, która poszukiwała piłkarzy dla japońskich klubów i zaczęliśmy rozmawiać o warunkach umowy.

Wielu polskich zawodników skupia się przede wszystkim na tym, by wyjechać na zachód Europy. Czy w pana opinii Daleki Wschód może być dobrą alternatywą dla piłkarzy Ekstraklasy?

Może być jakąś alternatywną. Czy dobrą? To już bardzo indywidualna kwestia, bo wiąże się to między innymi z przeprowadzką na drugi koniec świata i koniecznością odnalezienia się w nowej kulturze. Do tego dochodzą także kwestie związane z aklimatyzacją i różnicą stref czasowych, więc na pewno taką decyzję trzeba dobrze przemyśleć. Na samym początku ja też miałem pewne wątpliwości i z pewnością nie była to dla mnie prosta decyzja, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jestem zadowolony, że to wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób.

Jedną z rzeczy, która może powstrzymywać młodych piłkarzy przed wyjazdem choćby do Japonii jest obawa przed tym, że znikną z radaru selekcjonera czy radarów polskich i europejskich klubów. Jest w tym trochę prawdy? 

Uważam, że tak, bo rzeczywiście znika się trochę z radarów polskich kibiców i osób związanych z naszą piłką. Ligi azjatyckie nie są transmitowane w Polsce, a dostęp do informacji na ich temat jest mocno ograniczony. Nie ma tego w mainstreamie, więc osoby zainteresowane muszą trochę pogrzebać w Internecie, żeby odnaleźć skróty meczów czy zdobyć wiedzę na temat piłkarzy i drużyn. Włączając telewizję nie natrafimy na mecz ligi japońskiej, ani żaden program poświęcony tym rozgrywkom. Finalnie tylko wąska grupa osób, dla której azjatycki futbol rzeczywiście jest pasją, będzie gotowa poświęcić więcej czasu na to, by być na bieżąco. Te obawy są więc jak najbardziej uzasadnione i śmiało mogę się pod nimi podpisać.

Obecnie coraz więcej polskich piłkarzy decyduje się na korzystanie z Twittera. Pana początki z tym serwisem sięgają jeszcze 2015 roku. Czy przenosiny do Jubilo stały się dla pana takim bodźcem do zadbania o social media? Jak kwestia aktywności piłkarzy w mediach społecznościowych wygląda w Japonii?  

Konto na Twitterze założyłem dokładnie w dniu wylotu do Japonii, siedząc na lotnisku, więc jak najbardziej można powiedzieć, że te dwie rzeczy mają ze sobą związek. Wiedziałem, że teraz będę musiał sam zadbać o to, by informacje na mój temat docierały do polskich kibiców i że decydując się na ten dość egzotyczny kierunek, trzeba będzie postarać się o to, by całkowicie z tego radaru nie zniknąć.

Jeśli chodzi o Japonię, to piłkarze mają na pewno dużo mniejszą swobodę w kwestii aktywności w mediach społecznościowych. Kluby w znacznie większym stopniu kontrolują to, co publikują ich zawodnicy i mają większy wpływ na wrzucane treści. Nie ogranicza się to jednak wyłącznie do graczy. Starano się także wpływać na to, co członkowie rodziny piłkarzy piszą na temat klubu. Wynika to jednak po części z mentalności. Nikt tych reguł nie kwestionował i jeśli klub powiedział, że zawodnicy czegoś nie mogą robić, to nie było pytań „dlaczego?” czy prób obejścia tych zakazów.

Wraz z końcem sezonu 2019 pana kontrakt z Jubilo dobiegł konca. Czy od początku był pan nastawiony na powrót do Polski? Czy w momencie, w którym podejmował pan decyzję, że nie przedłuży kontraktu w Japonii, były już sygnały, że jest zainteresowanie ze strony Wisły Płock?

Podejmując decyzję o nieprzedłużaniu kontraktu z Jubilo kierowaliśmy się innymi powodami. Nie miałem jeszcze wówczas żadnej konkretnej oferty. Był to bardziej etap rozglądania się i negocjacji, który trwał niemal do samego końca, ponieważ oferta ze strony Wisły Płock pojawiła się mniej więcej dwa tygodnie przed podjęciem ostatecznej decyzji. Były też zapytania z innych stron, natomiast Wisła przedstawiła najbardziej konkretną propozycję. W momencie rozpatrywania wszystkich ofert, które były na stole, podjęliśmy więc decyzję, że zaakceptowanie właśnie tej oferty będzie najlepszą opcją.

Czy nie miał pan przez chwilę takiej myśli, żeby może podążyć trochę ścieżką Adriana Mierzejewskiego i spróbować szczęścia w innych, egzotycznych z punktu widzenia polskiego kibica, krajach? 

Nie, taka myśl się u mnie nie pojawiła, ale być może wynikało to również z tego, że żadna konkretna oferta z innych egzotycznych lig się nie pojawiła. Ja sam nastawiałem się na powrót bliżej domu i kierunek europejski był priorytetem. Po tych pięciu latach spędzonych w Japonii chciałem spędzić więcej czasu z bliskimi, więc na polski rynek również patrzyłem zdecydowanie bardziej przychylnym okiem. Potencjalne oferty z Dalekiego Wschodu traktowałem raczej jako opcję awaryjną.

Do Wisły Płock trafił pan w takim bardzo specyficznym momencie, bo, ze względu na lockdown, na debiut przyszło panu poczekać do czerwca. Czy mając świadomość, jak za kilka miesięcy wyglądać będzie sytuacja w naszym kraju i na świecie, podjąłby pan taką samą decyzję?  

Szczerze powiedziawszy nie zastanawiałem się nad tym. Wydaje mi się, że z decyzji, którą podjąłem nie mogę być niezadowolony. Cały czas śledziłem również to, co dzieje się w Japonii, gdzie te restrykcje wobec klubów i zawodników były w pewnych aspektach zdecydowanie bardziej uciążliwe, więc, patrząc z perspektywy czasu, uważam, że powrót do Polski był dobrym rozwiązaniem.

W 2020 roku trafił pan do drużyny prowadzonej przez Radosława Sobolewskiego. Drużyny, której wówczas dużo bliżej było do strefy spadkowej niż do czołówki. Obecnie Wisła jest w zupełnie innym miejscu. Jeśli miałby pan porównać ten zespół z 2020 roku i ten z 2022, to gdzie zaszły największe zmiany? 

Gołym okiem widać, że teraz styl gry jest zupełnie inny. Drużynę wzmocniło kilku solidnych zawodników, więc pod względem piłkarskiej jakości też na pewno wygląda to dużo lepiej. Generalnie są to dwa zupełnie różne zespoły, zwłaszcza jeśli chodzi o personalia. Trener Pavol Staňo również trochę zmienił naszą mentalność. Zaszczepił w piłkarzach większą wiarę w siebie, zachęcił do odważniejszej gry, nauczył podejmować lepsze decyzje, więc w tym aspekcie też te zmiany były spore.

Na początku obecnego sezonu Wisła stała się niemalże sensacją rozgrywek. Czy uważa pan, że ten zespół, w obecnym kształcie, stać na podjęcie długofalowej rywalizacji z najlepszymi? 

To czy w dłuższej perspektywie czasowej Wisła będzie w stanie rywalizować z najlepszymi zależy nie tylko od piłkarzy, ale także od prezesa czy dyrektora sportowego. By dołączyć do czołówki na stałe, należałoby wzmacniać tę drużynę w każdym kolejnym oknie transferowym. W pewnym momencie trzeba będzie pomyśleć o dodawaniu coraz więcej jakości do zespołu, tak aby ciągle podnosić ten poziom sportowy i w każdej rundzie robić krok naprzód. Generalnie uważam jednak, że jak najbardziej tę grupę zawodników, która jest obecnie, stać na to, by powalczyć o coś więcej.

Z udziału w pierszych kilku spotkaniach wyeliminowały pana problemy zdrowotne. Wówczas miejsce między słupkami zajął Bartłomiej Gradecki. Jak układa się współpraca i oczywiście również rywalizacja między wami?

Mam bardzo dobre relacje z Bartkiem. Już jakiś czas razem pracujemy i ta atmosfera jest dobra, nie tylko pomiędzy nami, ale także pomiędzy wszystkimi bramkarzami w klubie. Nie było żadnego problemu z tym, że wcześniej to ja występowałem między słupkami, ani tym, że pojawił się moment, w którym Bartek musiał mnie zastąpić.

Zostałem wyeliminowany przez chorobę i 2-3 dni przed rozpoczęciem rozgrywek okazało się, że nie będę w stanie wystąpić. Nie jest żadną tajemnicą, że to ja byłem wówczas szykowany do grania, ale zdarzyła się taka sytuacja, że trzeba było mnie zastąpić. Bartek poradził sobie naprawdę nieźle i w pełni wykorzystał swoją szansę, dlatego dostał też później możliwość kontynuowania gry.

Po trzech wrześniowych meczach Wisły bez zwycięstwa pojawiły się głosy, że sytuacja w lidze powoli się normalizuje i ta rewelacja początku sezonu jaką była Wisła zaczyna powoli opadać z sił. Jak z perspektywy czasu patrzy pan na to co działo się we wrześniu? 

Po tym bardzo dobrym początku sezonu, kiedy wszyscy nas chwalili, zdawaliśmy sobie sprawę, że przyjdzie też taki moment, gdy pojawią się trochę gorsze wyniki. Wiedzieliśmy jednak, że będziemy musieli wtedy pokazać swoją prawdziwą wartość i siłę całej drużyny. Nałożyło się wtedy na siebie kilka czynników. Między innymi to, że z gry wyłączony był Rafał Wolski, czyli kluczowa postać naszej drużyny.

Nie było w tym wszystkim jednak obawy o to, że wystrzelaliśmy się na początku lub, że w pierwszych kolejkach dopisało nam szczęście. Byliśmy cały czas pewni swojej wartości. Wiedzieliśmy, że to nie był przypadek i że zasłużyliśmy na te zwycięstwa. Nie wynikało to ze słabości przeciwników, nic nie zostało nam podane na tacy. Na wszystko to zapracowaliśmy i na wszystko to zasłużyliśmy. Było to widać między innymi po statystykach, gdzie notorycznie mieliśmy przewagę w posiadaniu piłki i liczbie przebiegniętych kilometrów. Słabszy moment prędzej czy później przytrafi się każdej drużynie i każda drużyna będzie musiała sobie z tym poradzić.

Rozmawiał: Mateusz Mazur

Komentarze

komentarzy