Czasy, gdy za pieniądze można było w futbolu zrobić wszystko, już minęły. Nikomu nie pocą się nerwowo dłonie, gdy trzeba odebrać telefon od właściciela bogatszego klubu grającego w tej samej lidze. Ważniejsze od pieniędzy jest niewzmacnianie bezpośredniego rywala. Kasa to nie wszystko – przed nią są trofea, pewien PR i zadowolenie kibiców. Potwierdza to postawa Monaco względem PSG.
W połowie maja piłkarze z Księstwa zdobyli tytuł mistrzowski i oddali się zasłużonemu świętowaniu. W tym samym czasie w Paryżu ktoś chwycił za telefon, by od razu wykupić najistotniejszych persony w układance Leonardo Jardima. Właściwie rozdzwoniło się pół Europy, co było pewnym standardem, gdy klub spoza ścisłego topu osiągał sukces. Prezesi najbogatszych zespołów traktowali taką drużynę jak staw z grubymi rybami, do którego każdy może wrzucić swoją wędkę i na pewno coś wyciągnie. Jak to więc możliwe, że mijają tygodnie, a zaspokojony został apetyt tylko Manchesteru City, który złowił Bernardo Silvę? Otóż wydaje się, że pieniądze przestały mieć aż takie znaczenie.
PSG – finansowy potentat w tryumfatorze Ligue 1 – upatrzyło dla siebie defensywnego pomocnika, Fabinho. Szejkowie zaoferowali więc ponad 50 milionów euro, ale z miejsca spotkali się z odmową. Priorytetem dla Monaco jest bowiem niewzmacnianie bezpośredniego rywala. Wszystkich najlepszych piłkarzy nie uda się zatrzymać, ale można sprawić, że nie odejdą do francuskich klubów. Dlatego faworytem w wyścigu o Brazylijczyka jest oferujący mniejsze pieniądze Manchester United lub Atletico. Boczni obrońcy – Sidibe i Mandy – jeśli opuszczą Księstwo, to tylko na rzecz klubu z Premier League. Którego? Dobre pytanie, bo w grze wymienia się połowę górnej stawki tej ligi.
Najbardziej łakomym kąskiem, na którego ochotę ma każdy bogaty klub ze Starego Kontynentu, jest oczywiście Kylian Mbappe. Dziennikarze „L’Equipe” są zdania, że jego pozostanie w Monaco na kolejny sezon uzależnione jest od pozostałych transferów. Jeżeli działacze zdecydują się na wyprzedaż, to Kylian także podejmie decyzje o opuszczeniu zespołu. Jeśli więc cudowne dziecko tamtejszego futbolu ma jeszcze przez rok radować kibiców na Stade Louis II, musi spotkać w szatni te same twarze, które widziało pod koniec ubiegłego sezonu. To taka transakcja łączona.
Proces niewzmacniania konkurentów z tego samego podwórka najlepiej widać w Anglii. Kojarzycie wielkiego piłkarza, który przechodziłby do innej drużyny ze szczytu Premier League? W ostatnich latach dużo się pod tym względem zmieniło, na co zwracał uwagę Jose Mourinho. Portugalczyk twierdzi, że futbol bardzo zmienił się w ciągu ostatnich trzech lat.
– Myślicie, że mogę udać się do Tottenhamu, aby kupić jego dwóch zawodników i rozmontować ten zespół? Nie mogę. Nie mogę też iść do Arsenalu i sprowadzić jego najlepszych zawodników lub pozyskać z Chelsea dwóch graczy, których uwielbiam. Ten czas już minął. Czasy, kiedy mogłeś rozpocząć walkę o mistrzostwo poprzez zaatakowanie bezpośredniego rywala, minęły bezpowrotnie. Jeśli pozyskujesz zawodnika z czołowego klubu, to tylko dlatego, że te kluby ich nie chcą u siebie. Nie można zaatakować przeciwników. Tak było kiedyś, kiedy wielkie kluby stawały się mocniejsze, a drugie słabsze – mówił na początku roku trener Manchesteru United.
Jeśli jesteś wybitny i grasz w klubie z Wysp, to za chwilę wylądujesz w Madrycie lub Barcelonie. Zasada o niewzmacnianiu bezpośrednich rywali jest jedną z najbardziej przestrzeganych wśród najlepszych klubów. Nie mamy już transferów z Barcelony do Realu i odwrotnie. Z Leicester nie udało się przed rokiem wyjąć ani Mahreza, ani Vardy’ego. Odszedł tylko Kante, bo bardzo na to nalegał, a Ranieri był dżentelmenem dotrzymującym słowa. Nie sprzedaje się gwiazd rywalom, bo to PR-owy strzał w kolano, dobrowolne ustawienie się w drugim szeregu, który jest nie tyle konkurencyjnym przeciwnikiem, co dostarczycielem gwiazd do bardziej utytułowanego klubu. Sukces mniejszego klubu przestał być jednoznaczny z nachodzącą wyprzedażą najlepszych piłkarzy. Monaco jest tego najlepszym przykładem.